Po ostatnim wpisie i
zapoznaniu się z komentarzami, gotów już byłem uwierzyć w to, że
nie ma pięknej śmierci. A przecież patrząc tak szerzej to żeby
dobrze pojąc zalety dnia niezbędna jest noc, aby docenić dobro
musi dla równowagi istnieć zło i tak dalej i tak dalej.
Ponieważ wszystko jest
względne, no może z wyjątkiem kary bezwzględnego pozbawienia
wartości, to coraz bardziej skłaniam się na tej podstawie do
stwierdzenia, że piękne śmierci istnieją.
Przypomniałem sobie właśnie
opowiadanie mojego ojca, tak z początku lat siedemdziesiątych.
Jako aktywny związkowiec w
czasach PRL-u zajmował się on organizowaniem wypoczynku strudzonych
robotników i inteligencji pracującej miast i wsi. Organizował
letnie kolonie dla ich latorośli oraz pomagał w zaopatrzeniu w
jabłka, cebulę i ziemniaki na okres zimowy.
Do tego zestawu dołożyć
trzeba uczestnictwo w ostatniej drodze pracownika, lub zakładowego
emeryta. W tych obśmiewanych powszechnie czasach pamiętano i o tych
którzy przeszli już całkiem na utrzymanie ZUS-u. Pokryte dzisiaj
szyderstwem tamte goździki, rajstopy czy paczka kawy, mają się
niczym super prezenty wobec totalnego zapomnienia, panującego
obecnie.
Nie o związkach jednak mam
zamiar pisać a o ostatnim pożegnaniu. Poza tym czas zostawia w
pamięci tylko lepsze wspomnienia.
W taki jesienny, chłodny
dzień udał się mój ojciec wraz przedstawicielem dyrekcji i dwiema
wiązankami kwiatów, by towarzyszyć w ostatniej drodze Jana
Karpowicza, betoniarza – zbrojarza jak wtedy nazywano pracę którą
wykonywał.
Mały wiejski cmentarz
oddalony był o jakieś piętnaście kilometrów od powiatowego
miasta, niedaleko drewnianego kościółka, który z tej okazji był
już wypełniony po brzegi.
Pan Jan był ofiarą
nieszczęśliwego bo zakończonego skutkiem śmiertelnym, wypadku
komunikacyjnego.
Msza, kondukt a potem
złożenie trumny w piaszczystym, ziemnym grobie. Kiedy już
uroczystość miała się zakończyć, a żałobnicy jeden po drugim
udawali się do wdowy z kondolencjami, ojciec usłyszał szczere
zawodzenie dobiegające spod gęstego czarnego welonu.
- Co za wstyd! Co za wstyd!
- zawodziła wdowa – Żebyś Ty jeszcze wpadł pod jakiś
elegancki zagraniczny samochód, a ciebie przejechała zwykła fura z
gnojem. Co za wstyd!
Czyż bazując na tym
podanym powyżej przykładzie, pomimo wszystko nie chcecie uznać, że
śmierć Andrzeja Zauchy jest piękna? W każdym bądź razie wydaje
się nieporównywalna w swojej estetyce.
Przyznaję, że w tym względzie ponosi mnie poczucie osobistej prawie straty, patrząc tak z boku może i ten rodzaj śmierci dość owszem. Nawiązując do powyższej opowieści też zawsze uważałam, ze jak zginąć marnie pod kołami, to czegoś okazałego i ładnego, albo gdy być zjedzonym, to lepiej przez tygrysa niż szczura :) pzdr
OdpowiedzUsuńJak widać wszystko zależy od "punktu stania" ;)) Trudno się z Tobą w tej sytuacji nie zgodzić... ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Spotkałam się kiedyś ze zdaniem że śmierć nas obserwuje i gdy jesteśmy wojownikami twórcami swojego życia, daje czas chwilę na "ostatni taniec" i nie chodzi tu o taniec, pozwala wybrać swój sposób na odejście. Co do Andrzeja Zauchy nie uważam by była to piękna śmierć. Gdy o chwili śmierci decyduje ktoś inny nie jest to piękne. .Ale to tylko moim zdaniem. :)
OdpowiedzUsuńGdyby śmierć można było przekupić, to jak muchy padaliby tylko biedacy, zaś wszyscy dyktatorzy żyliby sobie w najlepsze. A tak, choć to nieraz przykre dla bliskich (nie wspominając już o samym zainteresowanym), jest to jedyna faktycznie demokratyczna sprawa, która dotknie każdego.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ale gdyby można było ją (Śmierć) przekupić, to ileż okazji do zarobku mieliby biedacy ;))
UsuńNo, nie wiem. Określenie "piękna śmierć" rezerwuję dla Ordona, Wołodyjowskiego i im podobnym.
OdpowiedzUsuńCzy bycie zastrzelonym przez zazdrosnego męża podpada choćby odrobinę pod tę kategorię? Nieszczególnie, jak mi się wydaje:).
Piękna czy nie piękna, ale zawsze nie w porę. Piękne w śmierci jest to,że dotyczy nas wszystkich i tak naprawdę nie można jej zaplanować, nawet jeśli dograsz wszystko w szczegółach- zamówisz kolor trumny, miejsce na cmentarzu, pożegnalny utwór , to i tak ona zrobi swoje - w odpowiednim / dla siebie/ czasie. Śmierć, to śmierć, tyle w niej piękna , co i cierpienia. I zawsze ma to tylko znaczenie dla tych, co nadal żyją...Hanula
OdpowiedzUsuńPS W moich regionach często powtarzają:"jakie życie, taka śmierć" , tylko jak się ma do tego wóz z gnojem czy pistolet zdradzonego męża? Może to jakaś metafora jest...
Aaaa, a miało być o posłach:))Hanula
OdpowiedzUsuńWiesz, że ja stronię od polityki
UsuńA kto twierdzi,że jeśli o posłach , to o polityce, wszak mają oni z polityką tak mało wspólnego:) Hanula
UsuńJa obstaję przy swoim: żadna śmierć nie jest piękna. Może jednak być głupia... Jeśli z lekkomyślności lub upojenia czymśtam.
OdpowiedzUsuńMoże też być romantyczna, z miłości lub tęsknoty. Sama nie wiem jak zakwalifikować śmierć z zazdrości.
Czy istnieje dalsza część tej tatulowej opowieści?
OdpowiedzUsuńTa biedna wdowa pewnie zmarła z udręki, co?
Wdów po emerytach Rada Zakładowa nie obsługiwała. Chyba
UsuńPozdrawiam
Od właściciela zagranicznego auta może by szło jeszcze i o jaki grosz nastawać, a od furmana tegoż pojazdu z, jak rozumiem, nawozem, czeguś niepolitycznie... A po mojemu to śmierć, jak śmierć... byle się nie męczyć nadto długo...
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
A ja nadal się upieram że jest dobra śmierć, gdy już nacieszymy się dziećmi, wnukami a nawet prawnukami, gdy już więcej cierpienia niż radości. Gdyby tak wtedy przyszła we śnie - to jest To !
OdpowiedzUsuńA ja chce miec piekna smierc o! Nie taka jak Zaucha ;-) chce umrzec w spokoju, spelniona, kochana i egoistycznie przed Pragmatykiem i Dziedzicem...
OdpowiedzUsuńZ wiekiem zaczynamy sobie cenić śmierć we własnym łóżku.
OdpowiedzUsuńKiedyś można by, jak to śpiewał Nohavica, - "umrzeć na jej krzyżu"
Pozdrawiam
No cóż, nikt nie musi znać szczegółów - wystarczyło powiedzieć, że ów betoniarz-zbrojarz zmarł taką samą śmierciią jak Pierre Curie...
OdpowiedzUsuńA wracając do meritum - mnie tez nie jest wszystko jedno, jak będę umierał, aczkolwiek, trudno mi sobie wyobrazić, jak by to miało być. O wszystkich swoich idolach wiem tyle, że zginęli albo śmiercią lotnika (roztrzaskali się, po prostu), albo śmiercią rockmena - znaczy, zaćpali się na śmierć. Ani jedna, ani druga mi się nie uśmiecha.
Nie wiem czy ta wiadomość poprawiłaby samopoczucie wdowy
Usuń