Rodzinne albumy ze zdjęciami to teraz
styl vintage. Nowoczesne zdjęcia w dużej rozdzielczości trzyma
się na dysku, lub na karcie pamięci aparatu. Osiem, dziesięć czy
dwadzieścia megapikseli, podczas gdy do wykonania zdjęcia w
formacie 10 x 15 wystarczy tych megapikseli ze dwa.
Reszta to tylko szpan.
A samo oglądanie efektów nerwowego
palca na spuście?
Nic mnie tak nie wkurza jak oglądanie
zdjęć za pomocą ekranu aparatu fotograficznego. Dodatkowo, brak
ograniczeń zmusza do śledzenia dziesiątków podobnych do siebie
ujęć, albo zdjęcia fantazyjnie podanej potrawy w jakiejś
egzotycznej knajpie. Ja już nie wspominam o błędach w kompozycji
zdjęcia zaburzenia proporcji czy fotografowaniu pod światło.
Wiem wiem emocje są najważniejsze.
Kiedyś gdy do dyspozycji mieliśmy
tylko trzydzieści sześć klatek lub całe dwanaście w aparatach
szeroko obrazkowych, każde naciśnięcie migawki musiało być
przemyślane.
Pstrykało się w otoczeniu ludzi i
rzeczy dla nas ważnych, po to by kiedyś za lat parę z
rozrzewnieniem wspominać.
- A pamiętasz ten pomnik i tego Józia
co siedział na tej figurze okrakiem – pyta żona?
- ???
- A żonę jego pamiętasz? Tęczowe
bikini z Pewexu?
- A, ten co to jego żona była taką
biuściastą blondyną – pyta rozkojarzony mąż który dotarł w
końcu do sedna. Ale miała tyłek.
- Nie pochlebia mi twoja wybiórcza
pamięć i nic niezwyczajnego nie zauważyłem w jej tyłku ale to
oni.
- Ją jednak pamiętam, bardziej.
Z trudem ale wspomnienia ruszyły.
Chodzi o to by wspomnienia były miłe a jakiego sortu są to już
drugorzędne.
Zabytki, pomniki przyrody, lub w końcu
ciekawe znaki i tablice.
Te początkowe z nazwą miejscowości
jak np. Zimna Wódka czy Księża Wola.
Mam takie jedno zdjęcie z wycieczki
motocyklowej po Francji. Stoję na nim pod tablicą z nazwą
miejscowości CONDOM
Mnie to niezmiernie ucieszyło. Moją
radość zadziwiła Francuzów. Dopiero przyjaciel wytłumaczył im,
że to co w moim kraju nazywa się kondom we Francji popularnie
nazywane jest capote.
Mam też zdjęcie tablicy postawionej
przed kościołem. Napis brzmi o ile dobrze pamiętam deviationes
(utrudnienia ale też odchylenia) co kontrastuje z widokiem drzwi od
kruchty. Dopiero obecnie dochodzi do mnie, że pstrykając zdjęcie
nie miałem wystarczającej wiedzy w temacie. Poza barkiem
znajomości francuskiego oczywiście
Tablice informacyjne, że coś się
nakazuje czego zabrania.
Technicznie ze względu na małą
powierzchnię tablicy, trzeba zminimalizować treść.
Nie można na przykład napisać:
Prosimy nie defekować w rejonie
środowiska naturalnego Lepus europaeus
i występowania Vaccinium
myrtillus L
w formie grupowej
Dużo prościej brzmi i wygląda
tabliczka jaką znalazłem kilka dni temu w albumie znajomych.
Zakaz srania w lesie
Kiedy już obśmiałem się jak norka z
dosadności tekstu, naszły mnie jednak głębsze refleksje.
Przecież gdyby takie tablice były
częściej stosowane, a już w ogóle respektowane, to kładłoby to
całą ideę harcerstwa. Przecież jej elementem jest i niech się
skauci nie obrażają, owa specyficzna forma porannego kontaktu z
naturą. Wiem to jako harcerz i instruktor. Ileż to ja się
nakopałem dołów w leśnym podłożu.
No i co? - jak pytał Majkowski – No
i w porządku tak wyrasta się na człowieka.
Pamiętam koncept pewnego autora, który wymyślił, że proboszcz, zdenerwowany głośnym smarkaniem w chustkę podczas kazania, polecił wywiesić na tablicy ogłoszeń parafialnych duży plakat: "Prosi się o głośne wycieranie nosa przed kościołem".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Czasem chce się dobrze a wychodzi jak zawsze
UsuńW lesie tak przeważnie wszyscy załatwiają się.To jest normalne.Pewex pamiętam,był z mojego dzieciństwa.Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńJa tam oglądałem jak wygląda luksus
UsuńTo prowokacja - ta tablica. Znajomy chciał się wylansować na fejsiku i sam namalował. Znamy takich pseudocelebrytów, co są znani z tego, że chcą być znani.
OdpowiedzUsuńZdjęcie pochodzi z 1992 roku kiedy Facebook nie był jeszcze znany.
UsuńBo trzeba być harcerzem, albo chociaż człowiekiem myślącym, żeby wpaść na zakopanie materiału biologicznego odpadowego. :)))
OdpowiedzUsuńCześć Antoni
OdpowiedzUsuńMiałem Starta 66. Całe 12 klatek filmu tak drogiego jak niskie było stypendium. Nie miałem światłomierza i przeliczałem czas i przysłonę na specjalnym kalkulatorze. Nacisnięciu migawki towarzyszyło uczucie spełnienia, ale i niepewnośći, która to niepewność mijała dopiero kiedy w misce pełnej wody płukały sie odbitki i można było ocenić czy ręka aby nie drgnęła, a głębia ostrości taka jak sie zaplanowało. Robiłem tylko czarno białe, bo dostepne kolorowe ORWO kolorowe było tylko z nazwy, a podstawowym odcieniem był odcień brunatny. Ten brunat był zresztą zrozumiały z uwagi na resentymenty w kraju producenta ha ha. A teraz wyłączam komputer iiiii na wieś. Po drodze zakup piątkowego winka i piąąąąąąteczek piątunio kochane. Pozdro, JerryW_54
Robiłem Startem, kochany aparat a potem wszedłem w Prakticę L2. Sam robiłem swoje czarno białe zdjęcia a więc znam to uczucie. Pozdrawiam
UsuńJa też pstrykam ile wlezie. Okolice mam już uwiecznione w tysiącach zdjęć i nadal mam co uwieczniać. Przeniosząc do komputera stosuję ostrą selekcję kasując wszystko co nie przechodzi przez kontrolę. Zasób zdjęć włączyłem do wygaszacza ekranu i dzieki temu mamy zabawę z oglądaniem samych niespodzianek. Każde nastepne wyświetlane zdjęcie jest z innego zasobu. Młodość, starość, kwiaty, procesje kościelne, wnętrza, ludzie, podróże...miesza się to wszystko, ale i nasuwa wspomnienia, wzrusza
OdpowiedzUsuńElektronika ma w tym zakresie same plusy
To dobry pomysł tylko wcześniej trzeba było wykonać gigantyczna pracę aby to wszystko zeskanować.
UsuńPodziwiam i pozdrawiam
Jedno z pierwszych zdjęć zrobiłem dworcowej tabliczce z zakazem fotografowania...:)
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Ta tablica zawsze mnie fascynowała, teraz w dobie zaawansowanej techniki całkiem nie ma uzasadnienia
UsuńPozdrawiam
Znam i pamiętam z jakim namysłem i pietyzmem naciskało się spust migawki gdy było 36 klatek. I jak się cudnie czekało na wynik. I jak się oglądało w albumie papierowe odbitki. A to wszystko niespełna 10 lat temu. Teraz cyk, cyk, cyk i w folder. Żal.
OdpowiedzUsuńMoja żona też preferuje te papierowe zdjęcia
UsuńPozdrawiam
Urocze były te dawne aparaty. Pierwsze kroki stawiałam Na Smena, czy jakoś tak. odnośnie zabawnych nazw, to nasze polskie dzieci zawsze miały duzo ubawu i chichotały po kątach gdy np jechało się do maista belgijskiego o nazwie HUY, co fonetycznie brzmi wiadomo jak... W istocie rzeczy nazwę tego miasta wymawia się "łi". Podobnie flamandzie "dzień dobry" fonetycznie brzmi jak "chu...m w dach!" co bardzo nas Polaków na początku smieszylo.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe brzmienie i skojarzenie, rozbrajające.
UsuńPozdrawiam