Szybko przysposobiłem taras,
porozkładałem poduszki na twarde drewniane krzesła i zacząłem
wystawiać poszczególne elementy śniadania. Stół skryty pod
dużym ogrodowym parasolem wyglądał coraz bardziej apetycznie.
Jak zwykle w weekend miałem więcej
czasu, w sam raz by pofatygować się do ogródka po cebulkę i
rzodkiewkę.
Lubię te wyjścia, dlatego czekam do
samego śniadania aby wyrwać z ziemi, umyć i położyć na stole
warzywa takie prosto z ogrodu. Przy okazji zaczaiłem się na sałaty
przydadzą się do obiadu.
Potem pomogłem żonie usadowić się w
swoim czterokołowym centrum dowodzenia i ze względu na opatrunki
założone na jej prawej ręce, wypchnąłem ją łagodnie na taras.
Syn dosypiał wczorajszą siłownię i
fakt, że z powodu świątek zielonych sklepy nie są czynne.
W sobotę było więc zatrzęsienie
klientów w sklepie w którym dorabia sobie do studenckiego
kieszonkowego. Jest w ludziach jakaś dziwna potrzeba kupowania wobec
informacji o chwilowym ograniczeniu tej możliwości.
- To kogo nam jeszcze brakuje?
- A gdzie kota?
- O tam tam.
Zza krzaka agrestu pojawiła się kota,
majestatycznie niosąc zdobycz w pysku. Podeszła na taras i z wielką
dumą położyła mi świeżo złapaną mysz pod samymi nogami. Chcąc
nie chcąc, pochwaliłem kotkę i wyniosłem prezent poza dom. Czuję
się wielce obdarowany, bo w sobotę dostałem taką samą. Również
mysz tylko odrobinę mniejszą. Tamta nie była jednak definitywnie
zamęczona bo po jakimś czasie widząc brak zainteresowania swoją
osobą, podniosła się z betonu, poprawiła wytarmoszone futro i
zataczając się skierowała w stronę łanu szumiącej pszenicy.
W piątek zaś dla odmiany, na
pojeździe czekał na mnie kret śmiertelnie całkiem
zdezorientowany.
Czekać tylko, aż zacznie przynosić
większe gabaryty. Na sąsiednich łąkach buszują przecież zające.
- To dostałeś prezent w niedzielę z
samego rana – Powiedziała żona i nie wiem czy więcej było w jej
słowach sarkazmu czy żalu?
- Nie martw się – powiedziałem
nakładając zieloną cebulkę na kawałek białego sera – jest i
prezent dla ciebie. Pokaże ci go zaraz po śniadaniu.
Rozbudzić w kobiecie ciekawość to
jak wypuścić dżina z butelki. Zjedliśmy w ekspresowym tempie, bo
nie było innej możliwości. Zostawiając kawę na później,
udaliśmy się za róg domu gdzie na schodach wejściowych prężył
się piękne rozkwitły kaktus.
Ostatnio takie samo szczęście
przydarzyło nam się w październiku 2012 z innymi kaktusami.
Zdjęcie z tego wydarzenia wraz z opisem, znajdują się zresztą
nadal po prawej na głównej stronie bloga. Nasze małe radości
- Coś pięknego - zachwyciła się
Małżonka.
Był zachwyt, było wspomnienie o tej
która go nam podarowała, a której już nie ma na tym świecie.
Kaktusy zaś są jak pamięć o niej i
dodatkowo kwitną.
W dobrych humorach wróciliśmy do
porannej kawy..
- To jakiś dzień prezentów –
powtórzyła żona.
Miała rację bo nie było to ostatnie
miłe wydarzenie tego dnia.
Doktor który zaprosił nas na zmianę
opatrunku, przy okazji obejrzał efekty swoich poprzednich prac i
stwierdził, że idzie jak sobie wymarzył.
No to odhaczamy co było i spoglądamy
na to co przed nami.
Kruca paka, jeszcze tego trochę w
planach na najbliższa przyszłość.
To co może w piątek druga ręka –
spytał?
Doktorze – odezwałem się
natychmiast – cieszę się na to Pana zaangażowanie.
Jestem niby niezłomny ale gdyby
jednak miał Pan na uwadze mój kręgosłup?
Doktor pomyślał chwile i zdecydował
- sierpień
Letni obiad w cieniu drzew był
całkiem do zniesienia, ale narzucił swoje prawa. Sałaty, zielenina
i zimne soki. Śladowe ilości mięsa i ryż. Ryż jest dobry na
upały i na nic więcej nie było ani siły ani ochoty.
Ratowałem się właśnie kolejną
kawą, kiedy żona otrzymała SMS a od naszego Starszego, że wraz z
małżonką szczęśliwie wylądowali na południu Europy.
Rozpoczęły się tygodniowe wakacje mecenasostwa. Zaraz potem
zadzwoniła nasza gorczańska przyjaciółka. Zapowiedziała
niespodziewaną wizytę. Chyba była bardziej niespodziewana dla
niej, bowiem dopiero w połowie drogi do Krakowa usłyszała w radio,
że sklepy w niedziele są zamknięte.
Przytulimy ugościmy nie ma sprawy.
W sumie bardzo lubimy wizyty
niezapowiedziane. Zezwalaj one na swobodną improwizację w kwestii
stołu.
Pojawiła się więc na tym stole
butelka wina, jakieś ciastka, sery i własne truskawki. Późny
popołudniem pofatygowałem się w te kilka rządów truskawkowych
krzaków i zebrałem całą łubiankę. Dzień wcześniej było
prawie podobnie. Nie jest więc źle.
Wiem, wiem, truskawki najlepiej
pasują do szampana. Wspomniałem jednak dwa zdania wcześniej, że
to improwizacja. Wizyta udała się znakomicie w swoim
niezobowiązującym charakterze, bo w końcu najważniejsze są
długie Polaków rozmowy, a te trwały na linii żona - domowa
przyjaciółka, jeszcze po tym gdy sam wybrałem się spać. Są w
końcu tacy co chodzą do pracy na ósmą.
Na sam koniec uchroniłem się jeszcze
przed jedną niedzielną niespodzianką.
Zbierałem się właśnie do podlewania
pomidorów i pelargonii. Kiedy rozwijałem wąż do podlewania
zauważyłem, że kwiat kaktusa już przekwitł i ze sztywnej jeszcze
łodygi zwisały smętne jego resztki.
Przez głowę przeleciał mi fragment z
piosenki Alibabek – „Kwiat jednej nocy”.
Stałem tak w
zamyśleniu, kontemplując szybkość przemijania gdy z zamyślenia
wyrwał mnie czyjś głos.
- Co to podlewa Pan?
- Trzeba jak chce się mieć kiedyś
pomidory.
Za ogrodzeniem stała sąsiadka zza
pola. Grzecznościowa wymiana zdań trwała.
- Jak tam mijają święta? - spytałem.
- W porządku - odpowiedziała równie
grzecznie – w zasadzie to jeszcze nie koniec.
- Nie koniec? A dlaczego? – spytałem
naiwnie.
- Bo będziemy palić sobótki –
powiedziała radośnie
- To fajnie – pielęgnowałem soją
naiwność, nie dostrzegając związku pomiędzy owym starym
zwyczajem a wizytą sąsiadki.
- W Gorcach tez paliliśmy sobótki.
Całe osiedle się schodziło.
- To już nie te czasy. Będziemy palić
w rodzinie, tam na końcu pola w rogu. Przyszłam żeby żona się
nie przestraszyła, bo będziemy palić opony.
- A co mają opony wspólnego z
sobótkami? Strajk jakiś czy co?
- Ja wiem, że to nie zdrowe ale to
jedyna taka okazja -próbowała mnie przekonać.
- Ja rozumiem palić drzewo, gałęzie.
Wkurza mnie zwyczaj palenia trawy, ale siano? owszem.
Ależ żeby opony? Nie! Mnie to się
nie podoba – powiedziałem zdecydowanie. I za chwilę aby wzmocnić
wypowiedź dodałem - Zdecydowanie mi się nie podoba.
Chyba podziałało bo siedzieliśmy na
trasie do późnego wieczora nie czując smrodu palonej gumy.
Pokręciły się te czasy. Można palić
opony przeciw rządowi, albo na Bożą chwałę. Co kto woli.
Powód w sumie nie jest istotny,
najważniejsza jest okazja.
Fajny kaktus ja też mam kaktus podobny.Akurat pokazałam w blogu.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJuż tam byłem. Bardzo ładny
UsuńPozdrawiam
to jednak w okolicach Krakowa ten głupi zwyczaj został. U nas się skończyło wezwaniem straży pożarnej, mam nadzieję, że to było ostatnie palenie opon.
OdpowiedzUsuńKotka Niewasza spasiona należycie. Koty to mają życie. Miłego!
Tak cały dzień szuka cienia. Co rusz wychodzi z jakiegoś klombu
UsuńPozdrawiam
Nasze kotki też nam przynoszą takie prezenty, jakby chciały powiedzieć: macie coś lepszego bo takie byle co jecie...
OdpowiedzUsuńZazdroszczę takiego niespiesznego kontemplowania posiłku... ja w weekend rzuciłam sie szybko na śniadanie, łopatę w dłoń i do ogrodu. Strasznie się zapuścił przez 2 tygodnie urlopu więc trzeba odgruzować. Walka potrwa jeszcze jedna sobotę ale natchnąłeś mnie na poranne śniadanie na tarasie, przecież robota nie zając.... Pozdrowienia
Ależ oczywiście że robota nie ucieknie. Najwyżej może to być wczesne śniadanie. W te ciepłe dni to namiętnie stołujemy się na tarasie.
UsuńPozdrawiam
W szkole musiałem czytać, jeśli dobrze pamiętam, "Pieśń świętojańską o sobótce", ale ani nie mam z tej lektury żadnych wspomnień poza tytułem, ani nie sądziłem, że to obyczaj wciąż żywy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Niestety jak widać staje się pretekstem do utylizacji śmieci.
UsuńPozdrawiam
Ja w sprawie szampana z truskawkami. Moim zdaniem jest przereklamowane, nijak mi się te smaki nie komponują. Osobno - jak najbardziej ale razem nie za bardzo. Zbyt chamskie mam podniebienie:)))
OdpowiedzUsuńPalenie opon jako "sobótki" to wiejska, tym razem nie najlepsza, tradycja. Na szczęście w zaniku.
Ktoś te truskawki wymyślił. Pewnie w zimie bo były bardzo drogie.
UsuńPozdrawiam
Palenie sobótki, a to aby nie w noc świętojańską się robi? Nie znam takiego zwyczaju w okolicy Zielonych Świątek, owszem strojenie mieszkań zielonymi gałązkami było kiedyś, ale ognisk nie pamiętam. A i u mnie sezon tarasowy już się zaczął, nie ma to jak leniwe śniadania i improwizowane chłodniki na obiad...Ech...sielsko, wiejsko i jak przyjemnie, że o zdrowiu nie wspomnę. Hanula
OdpowiedzUsuńDo uroków takiego życia trzeba niestety dorosnąć.
UsuńPozdrawiam
Z tych wszystkich prezentów najbardziej zazdroszczę truskawek. Polskie truskawki są najlepsze na świecie :)
OdpowiedzUsuńI te zadbane własną ręko to dodatkowo najlepsze
UsuńPozdrawiam
Okazja okazją, ale ten smród! To już nie wiadomo, na czyją chwałę, chyba głupoty. A kota uznała Cię za kogoś drogiego swojemu sercu, z tymi prezentami utrapienie, ale wyróżnienie i zaszczyt nie do przecenienia :))
OdpowiedzUsuńTak to właśnie przyjmuję jako bezcenne. Za wszystko inne mogę zapłacić kartą.
UsuńPozdrawiam
Ten kwiat jest uroczy w fazie tuż przed otwarciem i te kilka godzinpełnego rozkwitu, później już raczej smutno. Tym bardziej smutno gdy kilka pąków rozwinie się w jednym czasie, a ty zdążysz z podziwianiem ich na kilka godzin po przekwitnięciu.
OdpowiedzUsuńMilego...
Tak, to krótka chwila satysfakcji
UsuńPozdrawiam
Jak widzę u Ciebie też zakwitło to, czego się nie spodziewałeś i też przeżyliście chwile tej miłej satysfakcji z własnego ogródka. Takich zbiorów truskawek to ja niestety nie mam, ma za to mama u siebie w ogródku.
OdpowiedzUsuńAle zostawiłam ją teraz na dwa tygodnie, kto wie, co znajdę, jak wrócę :)
Moja teściowa która na co dzień lubi sobie pogrzebać w ziemi jest w tym bardzo dobra.
UsuńJa wykonuję ciężkie rzeczy i tam mamy kooperację w ogrodnictwie czyli taki maa Spółdzielnię Rolniczą
Pozdrawiam
Znam tę radość niespiesznego śniadanka na tarasie. I celebrowanego leniwie obiadu w cieniu parasola. Niech nam tego nigdy nie zabraknie!
OdpowiedzUsuńZe względu na klimat mamy w tej przyjemności przerwy
UsuńPozdrawiam
Dobrze, że u nas nie ma zwyczaju palenia opon. Kaktus cudny, szkoda, ze tak nietrwały :-? Kota, fakt, boczki ma, ale milutka, że prezenty znosi, na śniadanie :-)
OdpowiedzUsuńTeż lubię rano, do ogródka, wyskoczyć, aktualnie po truskawki do owsianki :-)
Fajne takie niezapowiedziane wizyty, chociaż ja bym, czasami, chyba przywitała gościa jeno światłem w lodówce ;-)
Lodówkowe światło tez tworzy niepowtarzalną atmosferę.
UsuńPozdrawiam
Oj zazdroszczę takiej beztroski na tarasie, pozdrawiam serdecznie :(
OdpowiedzUsuńPrzypomniała mi się w tym momencie dowcipna piosenka Golców "Kto się leni, ten się ceni "...i tak tez powinno czasem być :)
Na tarasie to te krótki chwile między koszeniem , podlewaniem i innymi tego typu prozaicznymi czynnościami.
UsuńPozdrawiam
Palic opony w ramach tradycji? Pierwsze słyszę! Bezcenne są te zwyczajne chwile na tarasie i drobne radości, az tak bardzo zachciało mi się wakacji!
OdpowiedzUsuńMój sprzeciw pomógł nie było tego palenia.
UsuńLudziom siedzą w głowie różne rzeczy
Pozdrawiam
Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń