03 lutego 2012

Marzenia wzmacniają sens życia

Przeciwności niczym magnesy przyciągają się i to jest prawda. Czy przeciwności potrafią ze sobą współistnieć? Oczywiście. Pod warunkiem, że jedna strona potrafi drugą zarazić tym, co jest najlepsze w jej pojmowaniu świata. Tak to od trzydziestu lat wymieniamy się spojrzeniem na świat z moją małżonką. Ja zdeklarowany domator, potrafiłem odnaleźć przyjemność z obcowania ze światem zewnętrznym. Żona nauczyła się innego podejścia do praw ekonomicznych, rządzących gospodarstwem domowym.
Fakt. że nie ze wszystkim nadążałem za Nią, hamowany przez rozwagę i umiejętność przewidywania. Z czasem jednak udało mi się, przynajmniej w niektórych sytuacjach, ustawić na pierwszym planie przeżywanie życia pełnymi płucami, pozostawiając rozsądek na drugim planie.
W sytuacji kiedy w naszym domu zmieniło się wszystko, przydał się zaś mój brutalny chwilami realizm. Nie przeszkadza on jednak w uzyskiwania zadowolenia z rzeczy drobnych, z pozoru nieistotnych. Powiem nawet dobitnie, tę radość wzmacnia.
Wiem już jednak, że nie spełni się moje marzenie życia. Nie siądę za kierownicą motocykla i nie pojadę gdzieś w dal, nie bacząc na to, że wiatr rozwiewa moje włosy. Przyznam nieskromnie, że dalej ma co rozwiewać. Chciałbym wtedy założyć koszulkę z następującym napisem na plecach:
Jeżeli potrafisz przeczytać ten napis, to znaczy, że zwiało mi kobietę”
Moja Kobieta nie usiądzie już za moimi plecami na motorze.
Odmówiłem sobie również jazdy na nartach. Kocham to gnanie po zmarzniętym stoku, na złamanie karku. Słyszeć ten chrzęst ostrzy, które wrzynają się w zmrożony śnieg i czuć ulgę, że i tym razem udało się pokonać łuk.
Nie mogę sobie pozwolić na nawet drobną kontuzję nóg czy rąk. I nawet gdybym emerycką techniką próbował ześlizgiwać się ze stoku, nie uniknę kogoś kto wyrąbie ze mnie z całej siły.
Będzie się jeszcze dziwił, że takich ślamazarnych dziadków wpuszczają do wyciągu. Dmucham na zimne, jednak kiedy oglądam prognozę pogody i raport ze stoków narciarskich, coś łapie za serce i ściska aż do wyraźnego fizycznego bólu.
C`est la vie - mawiają moi Francuzi. Zresztą nie tylko oni.
Kilka dni temu zadzwoniła Ona i w długiej rozmowie z żoną zachęciła ją do obejrzenia nowej komedii francuskiej pod tytułem "Intouchables" (Niedotykalni). Film całkiem świeży. Pojawił się nad Sekwaną w drugiej połowie ubiegłego roku .
Jest to historia dość nieprawdopodobnego spotkania między dwoma mężczyznami: Philippem, bogatym arystokratą poruszającym się na wózku inwalidzkim i wynajętym przez niego do pomocy, czarnoskórym Drissem, który niedawno wyszedł z więzienia. Między dwoma bohaterami pochodzącymi z dwóch różnych światów rodzi się z czasem głęboka przyjaźń, pełna zabawnych, zaskakujących i szalonych sytuacji. Ponoć podejście do tematu jest trochę banalne
Większość jednak francuskich widzów przyznaje, że mimo swojej banalności, jest to jedna z najlepszych francuskich komedii, która skutecznie poprawia humor.
Film jest dowodem na to, że mimo przeciwności losu jesteśmy w stanie śmiać się z nas samych
Absolutnie musisz go zobaczyć Mario – powiedziała – Po obejrzeniu zrozumiesz dlaczego.
No i zaczęło się wiercenie z brzuchu.
- Tak bym chciała zobaczyć ten film. Tak bym chciała – powtarzała niczym mała dziewczynka, która chce jeszcze raz zobaczyć zachód słońca nie rozumiejąc, że następny będzie dopiero za dobę i nic tego nie przyspieszy.
- Ale ja chcę, tak bardzo chcę go zobaczyć.
Ponieważ z reguły nie potrafię długo opierać się prośbom żony, co zarzuca mi nawet własna teściowa, wziąłem się do działania.
Zakup biletu do Paryża absolutnie nie wchodzi w rachubę. Mój nowy pracodawca nie przewiduje posiadania u mnie takich marzeń.
Rzuciłem się do internetu. Obok pozytywnych opinii doczytałem się, że nie wiadomo jeszcze, kiedy film wejdzie na ekrany polskich kin. Zapytana o to przedstawicielka wytworni filmowej Gaumont, odpowiedzialna za dystrybucję "Intouchables" na świecie, odpowiedziała, że jak dotąd film nie znalazł jeszcze swojego dystrybutora w Polsce.
Nie pytajcie, bo nie odpowiem, w jaki sposób i od kogo. Udało się. Uzyskałem możliwość obejrzenia.
Film w oryginalnej wersji językowej czyli francuskiej. Nie stanowi to problemu dla Marii, która potrafi myśleć w tym języku, za co ją zresztą szczerze podziwiam. Dla mnie pozostało oglądanie obrazków z niezrozumiałym dialogiem. Nie była to dla mnie nowość, ponieważ w trakcie dotychczasowych pobytów nad Loarą, siedziałem w towarzystwie rodowitych francuzów w podobny sposób. Jest do tego nawet określenie – jak na tureckim kazaniu.
Prawdą jest też, że już po tygodniu pobytu łapałem atmosferę wypowiedzi i sens ogólny jaki przyświecał wypowiadającemu.
Tak również stało się w przypadku filmu, tylko szybciej. Zacząłem łapać koncepcję reżysera i sens poszczególnych scen.
W pewnej chwili główny bohater oddaje w towarzystwie instruktora skok spadochronowy.
Wtedy jasne stało się dlaczego Claire namawiała moją żonę do oglądania filmu.
Pamiętam jak i ona doskonale zapamiętała te sceny, kiedy podróżując po Francji, zmuszony byłem zatrzymywać auto za każdym razem, gdy na niebie pojawiali się spadochroniarze. Szczególny urodzaj skoczków spotykaliśmy zawsze w okolicach Pirenejów, gdzie panowały wspaniałe warunki dla skoczków i lotniarzy.
Raz nawet o mały włos nie doszło do realizacji tego szalonego pomysłu, ale delikatnie i spokojnie wytłumaczyłem Marii jak szkodliwy dla jej kręgosłupa, może mieć taki skok. Później szło mi sprawniej. Mówiłem tylko, że rozkręcą jej się śrubki którym wzmocniona jej kręgi.
Stała więc bezradnie koło samochodu i przysłaniając otwartą ręką oczy, patrzyła z dziką zazdrością na ludzi unoszących się w powietrzu. Na błękitnym niebie paradowały różnokolorowe czasze. Opadały powoli, a czasem zdawało się, że szybują do góry wbrew prawom ciążenia.
Maria wiedziała doskonale, że taki wstrząs mógłby być dla nie tragiczny, ale opamiętanie przychodziło zawsze w drugiej kolejności. Na koniec mówiła do mnie z wyrzutem:
- Tobie to dobrze. Ty latasz we śnie. Wiesz ile ja bym dała, chociaż za taki sen?.
Kiedy wszystko zmieniło się w naszym życiu, a żona zaczęła uczyć się pokonywać na wózku zakręty z przedpokoju do kuchni i pokoju, wyrzuciła z siebie:
- Przepadło. Już nigdy nie skoczę na spadochronie. Próbowałeś mnie ochronić przed kłopotami, ale te kłopoty były mi widocznie pisane. Zamknąłeś drzwi, weszły oknem. Wkradły się jak złodziej, w taki głupi sposób, że pozostaje żal tych wszystkich rzeczy, których nie zrobiłam
Doszliśmy do momentu w którym główny bohater skacze i leci w powietrzu. Żona powiedziała:
- Już wiem dlaczego Claire chciała, abym obejrzała ten film. Zaraz dodała:
- Widzisz kochanie. Nic nie jest stracone. Mogę jeszcze skoczyć na spadochronie i zrobię to, jak mi Bóg miły.
Zauważyłem u niej ten błysk w oku. Gdzie tam w oku, w obu oczach, które lśniły w przygaszonym świetle niczym dwa brylanty.
Przyznam że i mnie udzielił się ten entuzjazm. A może?
Być może nawiążę kontakt z jakimś dobrym klubem spadochronowym. Być może letnia porą poddam się emocjom, chowając rozsądek do kieszeni, tak jak mnie uczyła Maria.
Sam bowiem doskonale wiem jak boli to, że nie możemy zrealizować swoich marzeń.
A jak uskrzydla gdy ktoś nam powie, że to nie jest wcale prawda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz