10 kwietnia 2025

Nadal góruję nad Leśmianem

- Co za tupet - powiecie. 
Spokojnie, wszystko po kolei. Jak napisałem wcześniej,  jakiś czas temu miałem problemy z ciśnieniem. Nie żeby zaraz miało mnie wylać, ale jak coś odstaje od normy (nawet tej już przekroczonej) to wywołuje zainteresowanie człowieka z życiowym doświadczeniem. Organizm przecież nie powie ci - Antoni nawala mi prostata,  albo Antoni nie chlaj tyle. On będzie tak często ganiał cię do kibla i tak długo tam trzymał, aż powiesz sobie - nie spędzę ostatnich lat życia w toalecie i idziesz do urologa.
Jak ci serce nocą kołacze jakby za chwilę miało z piersi wyskoczyć to mówisz sobie ograniczę alkohol.
O ile do lekarza w końcu pójdziesz, to realizacja zobowiązań własnych już taka prosta nie jest.
Wracając zaś do ciała to podobnie jest z innymi organami. Czyli bez słów porozumiewasz się ze swą cielesną powłoką na zasadzie czynów dokonanych. Nawet o złowrogiej cukrzycy organizm powiadomi cię tym, że pocisz się jak przysłowiowa mysz lub suszy cię okrutnie, a przecież wcale nie piłeś ( alkoholu).
W rozumieniu własnego ciała łatwiej mają osoby będące w długoletnim związku, a to poprzez   doświadczenie. Ileż to razy przyszło mi domyślać się co znaczą gesty, działania lub zaniechania. Fochy lub przeciągające się milczenie. Spróbuj bracie przeoczyć te sygnały, bądź jak to lubią określać to terapeuci - czerwone flagi.
Tak więc jako człowiek z czterdziestoparoletnim doświadczeniem w analizowaniu powyższych sygnałów drugiej strony w lot łapię zagrożenia, a ewentualne zaniechanie działania wynika z lenistwem.
Akurat nadarzyła się świetna okazja ponieważ pojechałem z żoną do naszego lekarza rodzinnego.
Żona potrzebowała skierowania na jakieś badania, a ja postanowiłem poczekać na korytarzu przychodni.
Jak to z kobietami, poruszyły zaraz wachlarz najważniejszych spraw. Zdrowie, ale też dzieci, wnuki i facetów. Oczywiście żona zaraz nagadała lekarce, że mi skacze ciśnienie i zaraz też zaproszono mnie do gabinetu.
Lekarka z trzydziestoletni doświadczeniem w opiece nad naszą rodziną szybko przeprowadziła wywiad pytając objawy, wyniki pomiarów i ewentualne powody. Zmierzyła mi ciśnienie jakby nie wierzyła w to co jej mówię. Potem przystawiła dane do wieku i spytała o wzrost. Zaskoczony  tym pytaniem podałem naciągając jak to mam w zwyczaju o ten niecały jeden centymetr.
Mam to od czasu pierwszego Dowodu Osobistego. W tych zielonych książeczkach były trzy kategorie wzrostu: niski, średni i wysoki. Teraz nikt nie ocenia, a podaje jedynie suche wymiary.
Wtedy, tam wzrost do 164 cm to był wzrost określany jak niski. Od 165 cm  zaczynał się wzrost średni.
Ojciec przy okazji wyrabiał sobie również nowy dowód. On podał we wniosku 163 cm, a ja który miałem 164 cm naciągnąłem o ten jeden centymetr.
W efekcie on miał w dowodzie wzrost niski, a ja średni. Spojrzeliśmy się na siebie i zaśmialiśmy się równocześnie. 
Trzy centymetry które dodają pewności siebie. Nie rozumiem.
Rozumiem gdyby tu jeszcze chodziło o długość, ale szło jedynie o wysokość.
Podałem lekarce swoją deklarowaną miarę. Kobieta spojrzała na mnie uważnie i powiedziała - Nich Pan stanie przy ścianie. Była tam taka miara przylepiona do płytek . Ozdobiona motylkami i pszczółkami. Gabinet bowiem robił również za pediatryczny, ale skali  dla mnie wystarczyło.
Wobec próby sprawdzania mojej prawdomówności od razu przyznałem się do drobnego naciągnięcia pomiaru.
Okazało się, że mam aż cztery centymetry mniej od wzrostu deklarowanego, pomniejszonego o owo naciąganie.
To człowiek maleje na starość ? - spytałem, wiedząc, że jest to pytanie czysto retoryczne. Jednak to pytanie jak i odpowiedź definiowały mi w sposób bolesny starość.
- Ciekawe, nie? - odpowiedziała z nieukrywaną ironią, choć bez cienia złośliwości nasza lekarka domowa.
Nigdy raczej nie przejmowałem się sprawami wzrostu, ale wiadomość która do mnie dotarła wstrząsnęła mną odrobinę. Nigdy to znaczy od czasu gdy zmądrzałem, a że szybko przestałem rosnąć, a więc zacząłem mądrzeć, stąd określenie "raczej nigdy". 
Zapracowałem sobie solidnie na to co mam.  Zrzuciłem 16 kg wagi. Dźwigałem worki z cementem, kamerdole cięższe ode mnie  i pnie drzewa przy remoncie chałupy w Gorcach. Często przez całe dnie robiłem to na granicy wydolności. To mi się jednak przydało  jako zaprawa gdy na wskutek zrządzeń losu przyszło mi dźwigać małżonkę i na koniec teściową.
W pewnym sensie mam to na własne życzenie, ale czyż bierny obserwator telewizji siedzący na kanapie nie kurczy się z wiekiem? Biologicznie rzecz ujmując, też powinny w nim zachodzić podobne procesy zmniejszania. Być może on kupuje sobie na tę stratę więcej czasu. Czy czyni go to bardziej szczęśliwym?
Ja doznałem wysiłku ale i zachwytu, albo chociaż satysfakcji.  Satysfakcji zdecydowanie większej ni obejrzenie 4458 odcinka Klanu.
Pchałem się wżyciu pomiędzy nogami uczestników biegu.
W końcu zawsze lubiłem być w czołówce peletonu. Nie nie wygrywać, bo z moimi warunkami fizycznymi było to trudne, ale jak w wyścigu pokonałem paru dryblasów to świętowałem sukces.
- No i co tam mówiła ? - spytała żona gdy już wsiedliśmy do samochodu
- Wiem już dlaczego od pewnego czasu ten nasz dom wydaje mi się większy i wyższy. Ja po prostu zmalałem.
- To ile teraz masz wzrostu ?- spytała
- Nadal góruję nad Leśmianem. Jak by na to tak patrzeć -  odpowiedziałem wymijająco 
Jest mi przykładem, wzorcem i latarnią morską. Facet który miał niecałe 155 cm, a ile zdziałał w życiu
"Zasuszony ptaszek", "chrabąszcz w wizytowym ubraniu", "karzełek z baśni" — tak żartowali z Bolesława Leśmiana ci, którzy go znali. Mimo niesprzyjających warunków fizycznych Leśmian, jeden z najsłynniejszych polskich poetów, bez trudu zdobywał kolejne kobiece serca. Konsekwencje intensywnego życia uczuciowego dogoniły go nawet po śmierci. Gdy nad trumną spotkały się żona i córki wraz z kochanką, doszło do skandalu..."
Z tym skandalem, że niby kochanka wypchnęła żonę by jechać przy trumnie poety to miejska legenda. Czytałem w końcu jego solidną biografię, ale czy nawet ta zmyślona opowiastka w jakiś sposób nie potwierdza opinii o Leśmianie?
Czy mam zamiar iść w jego ślady?
Nikt tak jak on nie pisał tak delikatnych i subtelnych erotyków. 
Mnie z reguły wychodziło z tego jakieś soft porno.
Leśmian pożegnał ten świat mając 60 lat, poza tym nie potrzebuję zmian w moim życiu intymnym. Nie po prawie 44 latach małżeństwa. Sama jednak świadomość możliwości przy tych warunkach fizycznych  jest dla mnie wystarczająco satysfakcjonująca.


                                                                     Bolesław Leśmian na obrazie Bożeny Skwary (fot. Strona Muzeum w Hrubieszowie)

Post Scriptum 

Wczoraj robiłem zakupy w Lidlu. Postawiłem koszyk przy jakiejś palecie z towarami  ustawionej w przejściu i podszedłem do regału by wziąć  trzy kostki masła w ramach promocji. Trzy, bo tylko wtedy obowiązuje niższa cena. 
Zadowolony z siebie wrzuciłem masło do koszyka i wtedy  ruszyła na mnie owa paleta z towarem. Kiedy uderzyła w wózek wydałem z siebie  krzyk ostrzegawczy. 
Wychylająca się zza kartonów sterująca wózkiem magazynowym  kobieta powiedziała:
 - Bardzo przepraszam nie zauważyłam Pana.
 Mógłbym zginąć w sklepie w którym jedynym zagrożeniem wydawało mi się tylko to, że spóźnisz się na promocję masła.
Rozeszliśmy się z uśmiechem zrozumienia, ja dla jej ciężkiej pracy, ona dla mojego wzrostu.
W końcu w takim sklepie codziennie widzi się  niejedno.
Nie nagłaśniam jednak tematu, bo a nóż w ramach działań profilaktycznych  wprowadzą  minimum wzrostu i mieszcząc się pod poprzeczką  nie będę miał szans na kolejne kostki masła.   
Regał z winem jest tu też całkiem przyzwoity.


03 kwietnia 2025

Znowu o tym winie

Bo to mówią o tym i tak i siak.
Kiedyś kobietom w ciąży zalecano kieliszek czerwonego wina dla poprawy wyników krwi, teraz wino jest wrogiem kobiety, szczególnie zaś kobiety w ciąży. Świat się zmienia, zwiększa się świadomość ludzka dotycząca zagrożeń i ....zaraz, zaraz,  a jak nazwać aferę z dzieckiem chorym na błonicę ponieważ nie było zaszczepione?
Nie jestem rzecznikiem picia, a już szczególnie picia przez kobiety w ciąży. Mam jednak pewną słabość do wina, kosztem alkoholi mocnych, a nawet piwa.
Kiedy tak dla zaspokojenia ciekawości własnej, wpisałem w wyszukiwarkę słowa "wino" w moich postach ze zdziwieniem zauważyłem, że pojawiło się tych tekstów dość sporo. Nie będę tu podawał statystyki ponieważ nie chcę samobiczować.
Nie chcę też zarobić na określenie - pijak i złodziej, bo z filmu " Co mi zrobisz jak mnie złapiesz" wiem, że każdy pijak to złodziej
  W mądrym artykule o czym już chyba informowałem szanownych czytelników na tych łamach, napisano, że jeżeli pijasz wino tylko w weekendy i już w piątek cieszysz się na mający nastąpić winny wieczór to znaczy, że już masz problem z alkoholem.
Wiadomość ta zepsuła mi radość tylko z jednego piątku, kolejne wywoływały u mnie to samo przyjemne oczekiwanie na siedemnastą.
Jedynym rozwiązaniem wydawać by się mogło jest zastosowanie wariantu posła Jarosłąwa Gowina - pić ale się nie cieszyć, a jednak nie skorzystałem.
Uważam, że wszystko jest dla ludzi, pod warunkiem zachowania odpowiednich proporcji
- Znaj proporcję mocium panie - pisał w swojej Zemście Aleksander Fredro, ale  mam pytanie, czy sam autor stosował się do tego powiedzenia?
           Spójrzmy jednak na temat z innej perspektywy. Może te doktory które krytykują picie w weekend mają jednak rację? W czasie ostatniego weekendu degustacyjnego powiedziałem do żony :

- Zauważ  jak różne może być opisanie tego samego procederu. Jeżeli mówisz - Piję tylko w weekend to ma to zabarwienie eleganckie,  rozrywkowe, a może nawet terapeutyczne. Gdy  zaś powiesz  - chlałem przez pól tygodnia to jest to już czysta patologia
Policzmy - weekend to trzy dni, a z reguły pijemy po 17.00. 
Tydzień ma dni siedem. Czyż więc picie w weekend nie jest chlaniem przez pół tygodnia?
- "Prawdziwi gentleman nie pije przed 12.00" - usłyszałem w filmie Kariera Nikosia Dyzmy, 
zaś w filmie Rojst 97 pada taki dialog:
- Napije się Pan whisky?
- Przed siedemnastą? Lej Pan, gdzieś na świecie z pewnością jest teraz siedemnasta.

Targany sprzecznościami, zbierałem wiadomości na ten temat. Znalazłem w końcu potwierdzenie moich podejrzeń. Już wiem, że wino może szkodzić, ba, wino zabija ! W Hiszpanii zmarł słynny winiarz Antoni Garcia. Codziennie wypijał 1,5 litra własnego wina. W końcu zły nawyk go zgubił. Wino zabija powoli, ale nieuchronnie. Antoni Garcia zmarł w wieku 107 lat.
Macie niedowiarki !

                                                    


26 marca 2025

Cycki murzynki

Wychowany zostałem na bajkach  Juliana Tuwima w tym i na tej obecnie kontrowersyjnej - Murzynek Bambo. Za  naszych czasów była pozycją obowiązkową w elementarzu. Uczyliśmy się na pamięć wierszyka, a prymus którym kiedyś byłem otrzymał za recytacje piątkę. Tu ważna uwaga do oceny, w drugiej połowie lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku ( boże jak to staro brzmi) nie było jeszcze szóstek.  Zapałałem sympatią dla tego czarnego koleżki, bo dzieciom obcy jest rasizm, chyba, że są sterowane tym co słyszą w domu, a co namiesza im w tych małych główkach.
Dlatego też kłopotliwe i zadziwiające stało się późniejsze  skreślanie z życia codziennego nie tylko samego Bambo, ale i  nazywania ludzi o ciemnym kolorze skóry których do tej pory określaliśmy słowem - murzyn. W filmie Vabank  pada określenie Pan Murzyn, chociaż akcja filmu toczy się przed wojną, drugą, światową.
Portal etyka języka napisał, że osoby o czarnej skórze uważają słowo Murzyn za obraźliwe. Niesie ze sobą negatywne stereotypy, odziera z indywidualności, zwykłe jego użycie – odniesienie do rasy – nie jest uzasadnione. Zamiast Murzyn używajmy określeń odwołujących się np. do kontynentu – Afrykanin i Afrykanka lub do państwa pochodzenia – np. Etiopczyk i Etiopka. Mówimy przecież Polak i Polka, a nie białas czy biały.
Jak tak oglądam amerykańskie firmy to słowo białas czy czarny jest tam w powszechnym użytku.
Dodatkowo nikt tak jak jeden Afroamerykanin nie zwyzywa drugiego określeniem  gorszym niż murzyn, bo niby idzie o ich sferę mentalną, a więc im wolno.
Na czarnoskórego mieszkańca Ameryki mówimy więc jak już wspomniałem Afroamerykanin.
Mówią, że rasizm zaczyna się w słowach, a tak prawdę powiedziawszy to słowa są tylko artykulacją  tego co już siedzi głęboko w nas.
Jedni mają ten rasizm w sercu, inni w głowie, a ja  mam go głęboko w dupie.
Tak głęboko, że nie mam zamiaru prowadzić na ten temat dyskusji  Ponoć im bardziej człowiek odżegnuje się od antysemityzmu, tym większy problem w nim drzemie. Kiedy  o tym usłyszałem przestałem zabierać głos w sprawach które mnie nie dotyczą, choć już ktoś mi kiedyś powiedział - jesteś gorszy niż Żyd. Przyjąłem to jako komplement.
Gdyby jednak nie dotarło to do każdego to oświadczam:  jestem przeciwnikiem rasizmu, ale zwolennikiem rozsądku.
Gadka szmatka, a ja nie o Murzynach czy Żydach chciałem dzisiaj, ale o cyckach.
Cycki czyli inaczej,  bez tego rajcującego zabarwienia,  piersi kobiece. Część kobiecego ciała która służy  do karmienia dzieci, a przy okazji  czyli w drugiej kolejności  również do innych, wspaniałych  rzeczy. Dlatego nie wiadomo z jakiego powodu stały się tematem tabu. Obecne trendy w bieliźnie czy kostiumach kąpielowych dowodzą, że najbardziej zakazanym dla pokazywania  jest właśnie ta część którą matka karmi własne dziecko czyli sutek. 
To, że do tego sutka podpinają się też dorośli, czyni ich jedynie naśladowcami, kopiami, w żadnej zaś mierze oryginałami.
Powiedzcie "cycek" w towarzystwie - zobaczycie jak zebrani na was spojrzą.
Poniżej chciałem Wam pokazać dwa różne spojrzenia na ten sam temat 
Spojrzenie pierwsze za sprawą artykułu w Gazecie Wyborczej                Artykuł Wyborcza.pl
... To miały być zwykłe zakupy. Oprócz masła kaliszanka Anna Kurpik kupiła w miejscowym Polomarkecie m.in. ciasto. Widok nazwy Cycki Murzynki na paragonie wstrząsnął nią na tyle, że zwróciła się z prośbą o interwencję do Wyborczej.
- Bulwersuje mnie to tak samo, jak nazwa ciasta Murzynek. Żyjemy w 2025 roku i takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. Nie powinniśmy milczeć, tylko reagować, bo inaczej dajemy przyzwolenie, żeby takie nazwy w przestrzeni publicznej wciąż istniały - mówi Anna Kurpik.
Podkreśla, że nazwa ciasta to nie tylko przejaw rasizmu, ale także seksizmu. - Odniesienie do kobiecego ciała w tak wulgarny sposób pokazuje, jak głęboko w społeczeństwie zakorzenione jest uprzedmiotowienie kobiet. To utrwala obraz kobiety jako obiektu seksualnego, a nie pełnoprawnego człowieka - uważa Anna Kurpik. I dodaje: - Jeśli chcemy budować równość, musimy zacząć od edukacji
Jej zdanie co do nazewnictwa podziela m.in. polonista prof. Piotr Łuszczykiewicz: Jak byśmy się czuli, widząc produkt pod nazwą Pośladki Białasa?

                                        

Uwagi do powyższego tekstu
Po pierwsze - Czy aby nie zyskać łatki rasisty od dzisiaj na moje ulubione ciasto powinienem mówić "Afrokakaowiec"? Czy wahadło poprawności nie przewaliło się już całkiem w drugą stronę?
Po drugie - Jeżeli ciasto w naszym kraju miałoby się tak nazywać jak chce pan profesor  to z pewnością była by to raczej "dupa białasa" by trzymać się konwencji.  A ja bym zaryzykował i w ramach testu wypuścił próbną patię. Ponoć klienci głosują butami, a ja policzyłbym odważnych. W ten sposób określenie typu - dupcia do schrupania - nabrałaby nowego znaczenia. 
 Teraz dla równowagi chciałbym zaprezentować coś co jest skrajnie różne w podejściu do tematu owych odrzuconych jako wulgarne cycków. Tekst pochodzi ze strony labellasicilia.pl   tytuł  to Minnuzzi ri Sant’Àita – cycki Świętej Agaty
... A co to za tytuł zapytacie? Brzmi nieco dziwnie i kłóci się nieco: z jednej strony o cyckach z drugiej o Świętej! Tak to prawda Sycylia właśnie jest taka – pełna kontrastów i barw, pisana wydarzeniami zarówno historii jak i religijnymi, zawarta w kuchni i smakach. .... Chcę Wam opowiedzieć właśnie o minne di Sant’Agata (z dialektu sycylijskiego piersi) słodyczach, z których słynie Catania i pewnej legendzie skąd właśnie te cycki Świętej Agaty się wzięły. Moi Mili, zgodnie z legendą Agata pochodziła ze szlacheckiej rodziny sycylijskiej i już jako młoda nastolatka zawierzyła swoje życie Bogu. Quinziano, młody konsul, zakochał się w Agacie i chciał ją poślubić. Podczas dni spędzonych razem starał się przekonać Agatę, że życie cielesne jest pełne emocji i doznań, których Agata nigdy nie zazna jeśli swoje życie powierzy Bogu. Niestety Agata odmawiała przyjęcia jego argumentacji i tym samym zalotów. Zrozpaczony konsul, pod pretekstem braku lojalności ówczesnemu imperatorowi, wtrącił ją do lochu i zaczął torturować. Chciał aby w ten sposób Agata odstąpiła od „głupiej wiary” i uporu. Tortury nic nie pomogły dlatego konsul nie mogąc pogodzić się z faktem, że Agata nigdy nie będzie jego kochanką rozkazał wyrwać jej jedną z piersi. Agata, wykończona cierpieniami, umarła. Rok później została uznana za Świętą. Taka oto legenda, opowiadana jest w Catani i właśnie od tej wyciętej piersi wzięły swoją nazwę słodkości – w postaci małych babeczek podobnych do piersi – Minne di Sant’Agata. Jeśli kiedykolwiek zawitacie do Catanii – czego Wam życzę serdecznie – nie możecie zapomnieć spróbować tego regionalnego wypieku. Labellasicilia.pl - Artykuł o św Agacie
                                                                          

                                                                        Cycki Świętej Agaty w pełnej krasie 

                                                                          

 
Pomyślcie tylko, rzecz się dzieje w kraju w którym (pośrednio) siedzibę ma Ojciec Święty. 
I on na to pozwala? Pozwala bo ta tradycja nie zabiera nic z istoty katolicyzmu. 
No a widzicie proboszcza Waszej parafii jak propaguje jedzenie cycków świętej ?
Już widzę te marsze, różańce przed cukierniami  i ekspiacje .
W naszym kraju wszystko musi być takie pomnikowo patetyczne, najlepiej z dodatkiem paru trumien.
Ze spiętymi pośladkami idziemy przez to życie i niechże kto spróbuje zażartować z naszej religii. Już my mu pokażemy.
Niechże naruszy nasze święte zapatrywania. Już my mu pokażemy.
Niechże będzie trochę inny od nas. Już my mu pokażemy.
A czy to nadmierne pokazywanie nie jest przypadkiem formą zaburzenia  psychicznego zwaną ekshibicjonizmem?



20 marca 2025

Skojarzenia

Od razu prostuję a propos skojarzeń. To nie jest tak, że mi się wszystko z dupą kojarzy. Kiedyś może i tak było, ale z wiekiem doszły inne nie mniej uwagi warte elementy jak: sztuka, nauka i niestety polityka. Efektem tego jest między innymi to, że i skojarzenia mam bardziej zróżnicowane.
Ktoś powie - świetne Antoni rozwijasz się, inny zaś - Antoni zestarzałeś się.
W każdym z tych stwierdzeń jest część prawdy. 
O jakie więc skojarzenia chodzi?
Zaglądając w zaprzyjaźnione blogi, zwróciłem uwagę na tekst Frau Be z bloga " Szprotki we włosach".
Jest to  z grubsza ujmując opis rzeczy znajdującej się w jej szufladzie w której trzyma różne tak zwane "przydasie" lub sentymentalne " nieprzydasie" . Z jednej strony niepotrzebne rzeczy, a z drugiej drobne odpryski życia, artefakty które uzupełniają i potwierdzają pewne zdarzenia z odległej nawet przeszłości własnej.

Oryginalny Tekst na Blogu Szprotki we włosach  

Któż z nas nie ma takiej szuflady? Może to być równie dobrze: półka, pudełko lub skrzynia z którą nie bardzo wiemy co zrobić, a próby jej uporządkowania kończą się powtórnym włożeniem na miejsce wszystkich beztrosko zgromadzonych tam rzeczy.
Dlaczego o tym piszę, choć mogłem i skorzystałem ze  swego prawa, publikując komentarz pod postem na blogu Frau Be?
Odpowiedź  jest nieco osobista. Dlatego, że czytając ten tekst,  a szczególnie wykaz rzeczy znajdujących się w szufladzie, miałem przed oczami i w uszach występ Piotra Skrzyneckiego w Piwnicy Pod Baranami. Monolog nazywa się " Wyprzedaż teatru"

                                          

Ponieważ Piwnica pod Baranami często korzystała z oryginalnych tekstów, nawet sprzed setek lat dlatego też zastanawiałem się na ile ten tekst jest autentyczny, a na ile został wymyślony przez twórców piwnicznych.  I tutaj pomocnym okazała się Internet. Za jego pomocą dotarłem do tekstu Jarosława Jot Drużyckiego pod tytułem takim samym jak ów monolog czyli "Wyprzedaż Teatru Piwnicy Pod Baranami "

Wyprzedaż teatru 

Z zaskoczeniem odkryłem, że nie tylko ja miałem  wątpliwości co do autentyczności tekstu. Autor nie szczędząc sił ani środków odkrył, że oryginalne ogłoszenie o wyprzedaży teatralnej naprawdę  znalazło się  w Gazecie Warszawskiej w 1820 roku. 

                                                  

Dla zainteresowanych pełny tekst ogłoszenia dającej się odczytać choć oryginalnej formie:

"Dyrektor teatru sławnego miasta N. ma zaszczyt donieść, że po długich trudach i pracach ma zamiar odpocząć i w tym to celu chce przedać pyszne swe zamki, ogrody, wygodne i obronne twierdze, piękny i cienisty las, kilka łąk usianych kwiatami i znaczną ilość rozkosznych domów wieyskich w czaruiących okolicach. Przedane także będą przez publiczną licytacyią wyborne sprzęty iego pałaców i inna ruchomość, a mianowicie: Morze z 12 wielkich wałów złożone, z których dziesiąty na nieszczęście cokolwiek iest uszkodzony; półtora tuzina ciemnych obłoków dobrze zachowanych, nadto iedna chmura przeszyta piorunem; śnieg doskonałey białości z naylepszego pocztowego papieru. Prócz tego dwa rodzaie śniegu cokolwiek ciemnieyszego z papieru ordynaryynego. Trzy butelki błyskawicy. Słońce zachodzące cokolwiek iuż przetarte, i xiężyc cokolwiek stary. Wóz tryumfalny złocony prawie nowy dwoma, smokami zaprzężony. Płaszcz purpurowy dla Semiramidy zrobiony, a który służył późniey Agamemnonowi, Menelausowi i innym bohatyrom. Cały ubiór dla widma, to iest koszula okrwawiona, poszarpany płaszcz z dwoma łatami czerwonemi, wystawuiącemi rany śmiertelne. Pióro zrobione do hełmu dziewicy Orleańskiey, a tylko raz używane. Chustka do kieszeni Otella i kilka par wąsów Baszów wschodnich.
Wóz Kleopatry. Flaszeczka z winnym spirytusem, przydatna do wyprowadzenia duchów, wydaie bowiem wyborny płomień błękitny. Róż do użytku aktorów i aktorek. Trzy urwiska skał dobrze wypchane włosem końskim i dwa darniowe stołki z drzewa sosnowego. Wielki stos ze wszech stron podpalony, i kilka lat iuż palący się. Piękny niedźwiedź ociągnięty nowém płótnem farbowaném i dwie owce wypchane wiórem. Cały obiad, złożony z ciast z papieru kleionego, z kury także papierowey i t. d. Do tego należy kilka butelek z drzewa dębowego i owoce z wosku na wety. Pięć łokci łańcuchów z blachy wydających brzęk straszny i łatwo przerażaiących. Zupełna kollekcyia masek, drzwi zapadaiących, drabin z powrozów, stołów sędziowskich z długiemi kobiercami, słowem, wszystko co tylko potrzebne iest do wystawienia naynowszych widowisk. Kolebka, szubienica, ofiarnik Jowisza, studnia prawdy, i wielka liczba mieczów, puginałów, halabard, kiiów pasterskich, zawoiów Tureckich i czapek grenadyierskich. – Wszystkie te sprzęty można widzieć w samym teatrze między repetycyami i reprezentacyią."

Okazuje się że :
Skrzynecki nie trzymał się co do joty oryginalnego tekstu (zresztą pytanie czy go w ogóle widział, czy też ktoś dał mu jedynie odpis), lecz nieco go zmodyfikował, dodając do tej ślicznej wyliczanki „dyrektora teatru sławnego miasta N.” jeszcze kilka rekwizytów, które również mogły być „przedane przez publiczną licytacyią”. A były to: „głowa lwa, która jeszcze ryczeć potrafi, tron, na którego stopniach zastygło jeszcze trochę krwi, i małe zielone puzderko, w którym można jeszcze znaleźć odrobinę laudanum”.

I to by było na tyle oprócz wniosków które nasunęły mi się tak przy czytaniu jak i pisaniu  wspomnianych postów.
Po pierwsze:
- Niby jesteśmy różni, a jak to mówiła poetka -  różnimy się jak dwie krople czystej wody. Nie oszukujmy się każdy z nas gromadzi dowody na swoje istnienie w ten czy inny sposób, no może z wyjątkiem tak zwanych  zakonów żebraczych, gdzie ilość posiadanych rzeczy własnych jest mocno ograniczona.
 Po drugie:
- To co dla nas istotne, dla innych bywa całkowicie niepotrzebne. Sam uczestniczyłem kiedyś w opróżnianiu mieszkania po zmarłej, która nie pozostawiła spadkobierców.
Dotarłem do kilku takich szuflad pamięci, a ich  zawartość bezceremonialnie wyrzuciłem do kontenera.
Dopiero w nocy naszył mnie wątpliwości. Ot czyjeś życie znajduje się teraz na wysypisku.
Nie czułem się komfortowo w tej sytuacji. Dobrze, że to nie ja podjąłem formalną decyzję.
Może to śmierdzi znanym z historii powiedzeniem - Ja tylko wykonywałem rozkazy, ale czy było w tej kwestii inne wyjście?
I na koniec po trzecie jakby bardziej ogólne:
- Internet jest nieocenionym źródłem wiedzy pod warunkiem, że pokonamy wewnętrzną niechęć dotarcia do niej. Kiedyś trzeba by było spędzić przynajmniej kilka dni w Jagiellonce, teraz jest na wyciągnięcie ręki i jedno kliknięcie. Tylko czy będzie nam się chciało? 

13 marca 2025

O kobietach i rozmowach z nimi. Mam nadzieję, że bez nuty złośliwości

Opadł już kurz po świętowaniu Dnia Kobiet. Nawet  najbardziej zamknięty w sobie facet wydusił z siebie słowa podziwu nad połową naszego społeczeństwa podpierając się kwiatami  z popularnego marketu. I w końcu kiedy na półki sklepowe w miejsce okazjonalnych wiązanek i czekoladek w promocyjnej cenie wkroczył jak do siebie zając równie jak owe  prezenty czekoladowy, można na relacje damsko - męskie spojrzeć tak jak patrzy się na nie na co dzień.
I tu z pomocą przyszedł mi Antoni Relski który prawie 13 lat temu napisał tekst który pozwolę sobie tutaj przypomnieć. Jeżeli zaś ktoś woli oryginalny wpis  to  poniżej  jest link dla tych co lubią odwiedzać archiwa  O rozmowie z kobietami według .

O rozmowie z kobietami, według Antoniego 8 października 2012 

"Ponoć konflikty wpływają ożywczo na każdy długoletni związek. W zasadzie to działają na każdy związek, a w tym dojrzałym pokazują partnerowi, że zależy nam dalej na tym układzie i jak to się mówi nie położyliśmy jeszcze na wszystkim lagi. Psychologowie i seksuolodzy piszą dodatkowo, że godzenie się po takim konflikcie, prowadzi do spontanicznego i udanego seksu. Seks jest ponoć w związku bardzo ważny, jak twierdzi cytowany całkiem niedawno profesor Lew Starowicz - już dwutygodniowa abstynencja seksualna prowadzi do osłabienia związku.
Prawdę powiedziawszy informacją tą zostałem zaskoczony, sam mając na koncie krótsze i dłuższe okresy zaniechania, żeby o samej abstynencji nie wspominać.
No cóż, świat zadziwia mnie nieustannie.
Jeżeli życie nie funduje nam problemów trzeba więc te problemy samemu sobie wymyślać. Przecież to dla dobra związku. I najważniejsze trzeba ze sobą rozmawiać, bo rozmowy są zawsze twórcze.
Ostatnio wybrałem się na zakupy. To nie jest żadna nadzwyczajna informacja, gdyż od ponad trzech lat to właśnie ja dokonuję wszelkich zakupów do domu. Trzymam żelazną ręką domowy budżet, co powoduje starcia i konflikty rodzinne. Kiedyś przy okazji rodzinnych konfliktów na tle oszczędności, próbowałem policzyć tak zwane szable, czyli moich sojuszników. Okazało się, że mogę podsumować to popularną historycznie kwestią – jeden przeciwko wszystkim. Rambo też sam zmagał się z przeważającą potęgą bez względu czy był to wietnamski czy radziecki komunista.
Przyjmuję więc na klatę te wszystkie konflikty, wojenki i zwykłe zaczepki, ponieważ mam świadomość, że racja jest po mojej stronie.
Moja racja, to słuszna racja, a nawet jak ktoś inny ma rację to moja racja jest mojsza. (Dzień Świra)
Zawsze uważałem, że wydawać można tylko kwoty do wysokości posiadanych na koncie środków. A to i tak jest niespecjalnie bezpieczne. Czasami jednak rodzina, która z pewnością oglądała film „Rozmowy kontrolowane”, wydaje się być pod mocno jego wpływem. Jest tam taka scena, kiedy siedzący w barakowozie pracownicy piją sobie beztrosko wiśniówkę.
- Wiśnia jest wiśnia – podkreśla ze znawstwem jeden, drugi zaś sylabizuje hasło zdobiące obskurne hale - Tyle podzielimy ile wytworzymy.
Po chwili zaś dodaje - A jak ich Solidarność za łeb weźmie, to podzielimy tyle ile zdecydujemy, albo nawet więcej.
O! „albo nawet więcej” to rodzinnie ulubione hasło.
Teraz pewnie część Pań powie - o mój stary też jest takim sknerą.
A może to nie sknerstwo, ale podstawowa umiejętność dodawania i odejmowania na poziomie podstawówki?
Nie rozważając tego dylematu, biorę ze stołu karteczkę. Pod koniec miesiąca, cienkim ołówkiem skreślam te mniej potrzebne produkty. To się kiedyś nazywało gospodarowanie z ołówkiem w ręku. Specjalne kursy prowadziły oddziały Praktycznej Pani i Koła Gospodyń Wiejskich.
Teraz Koła Gospodyń Wiejskich zajmują się komponowaniem piosenek w stylu niezapomnianego koko koko… A może już zapomnianego?
W każdym bądź razie, korzystając z dobrodziejstwa początku miesiąca, robiłem zakupy według sporządzonej listy. Koszyk wypełniał się, a na trzymanej kartce coraz więcej ptaszków świadczyło o odszukaniu produktu na regałach hali handlowej. To sztuka, bo co rusz zmieniają tu ułożenie produktów. Na mnie nie działają te sztuczki i nie kupię powyżej zapisanej kartki. Chodzę natomiast po sklepie wyrzucając z siebie stek wyzwisk pod adresem pracowników marketingu, którzy uważają, że wkur..ony facet kupi więcej.
Oświadczam - Nie kupi !
Jeszcze kasa, torby, auto i do domu.
Telefonicznie zmusiłem Młodszego do bezinteresownej pomocy i po chwili dwie duże torby i dwie zgrzewki wody znalazły się na trzecim piętrze.
Żona wjechała do kuchni i rozkładała towar w niższej połowie szafek, lodówce i w szafie przedpokojowej spełniającej funkcję spiżarni.
Kiedy doszło do serków w ilości sztuk pięć, przeznaczonych na sernik z serków homo, żona spojrzała na opakowanie i odczytując napis - serek naturalny o smaku śmietankowym - spytała:
- A nie było waniliowych?
- Były ale chciałaś śmietankowe. Łaziłem po stoisku w te i nazad, bo wszędzie były serki naturalne, a tylko na tym ktoś mądrze napisał serek naturalny o smaku śmietankowym.
- Chciałam waniliowe – odpowiedziała zdecydowanie
- Golono, strzyżono – pomyślałem niemal natychmiast. Trochę pośpieszyłem się z wyrzuceniem kartki za zakupy. Nie wyrzucam jej zaraz na parkingu, przed sklepem lecz przynoszę do domu. Czasem zdarza się, że zaświadczy ona o mojej niewinności. Lepiej powiedzieć - o mojej racji - bo to ma zdecydowanie inny wydźwięk. Z doświadczenia w różnych dziedzinach życia wiem jednak, że udowadnianie swoich racji poza sądem, zwykle się nie opłaca. Niestety jest jeszcze męska ambicja, która nie kalkuluje co się opłaca, a co nie.
Rzuciłem się do kosza na śmieci. Szybko przebiłem się przez stertę kartonowych i foliowych opakowań i zrządzeniem losu natrafiłem na papierową kuleczkę. Rozłożyłem ją ostrożnie, odnalazłem pozycję i spytałem - co tutaj jest napisane?
- Śmietankowe – przyznała żona, zaraz jednak dodała - ale jak pisałam to myślałam waniliowe.
- Wybacz, jak mogę odczytać w sklepie masło i zastanawiać się - co żona miała na myśli pisząc masło?
- Odwróciłem się przezornie i szybko wyszedłem z kuchni, bo pewnie zegnał mnie wywalony język, którego w sposób charakterystyczny dla małych dziewczynek używa czasami moja ukochana żona.
Sernik wyszedł jak trzeba, pomimo rozbieżności między myślą a czynem.
Po latach wspólnego życia coraz mniej rzeczy jest w stanie mnie zdziwić, chociaż przewrotnie czasami mówię do Niej – Z biegiem lat zadziwiasz mnie coraz bardziej.
Swoją drogą to tak do końca nie potrafię zdecydować się, czy opowiadam się za pierwszą czy drugą wersją o zadziwianiu"

                                                  Faceci mają inne priorytety zakupowe

Czy ewoluowałem przez te lata?
No tak, teraz nie muszę targać zakupów na trzecie piętro, mieszkamy przecież na parterze.
To dobrze, bo nie miałbym kogo wzywać na pomoc. Dzieci już z nami nie mieszkają.
Ja dalej robię zakupy przy czym na tę chwilę mam już w tym piętnastoletnie doświadczenie. Byle promocją dalej mnie nie zachęcą i w dalszym ciągu biorę przygotowaną kartkę odkreślając wrzucony do koszyka produkt. Czasami decyduję się na jakaś ekstrawagancję ponieważ na starość facetom spada poziom testosteronu i stają się bardziej ludzcy w decyzjach i zachowaniu, choć  niektórzy uważają, że z wiekiem cipieją. Niech im będzie. 
Czasem żonę poniesie fantazja, a potem w domu okazuje się, że to ja błędnie odczytałem zapis.
Z wiekiem mózg płata nam figle.  Wydaje mu się, że jest ekspertem i po dwóch czy trzech literach sam dopowiada odpowiednie słowo, czasami niewłaściwe. Staramy się by było z tego raczej kupę śmiechu niż emocji. Że w ten sposób unikam okazji do awantury, pogodzenia się i tak dalej?
No cóż, z wiekiem jestem coraz bliżej do stwierdzenia, że ten seks jest mocno przereklamowany.
Podkreślam - zbliżam się do stwierdzenia, póki co uważam jeszcze dzięki bogu co innego.
Kartkę z listą zakupów wyrzucam dopiero po uzyskaniu odpowiedzi na pytanie - Wszystko się zgadza?
To się nazywa doświadczenie. 
Na koniec odpowiem na ewentualne pytanie, dlaczego akurat przypomniałem ten tekst?
Inspiracją dla mnie była statystyka bloga która pokazała mi, że w okresie pomiędzy trzecim a szóstym marca tego roku tekst ten przeczytało 28 osób.  Czyżby ktoś szukał tu jakiejś inspiracji przed Świętem Kobiet?

06 marca 2025

O przeżywaniu własnego siebie

Temat jakby  nie związany z piękną pogodą, jaką od  kilku dni mamy za oknem. Kto jednak powiedział, że nie można o zasadniczych kwestiach myśleć w czasie pięknej, bezchmurnej pogody, kiedy tak samo z siebie chce się żyć.

Od pewnego czasu, a jest to pewnie związane z wiekiem, powraca w moich myślach motyw śmierci  czyli odchodzenia. Być może wizyty u mojej 88 letniej teściowej z demencją znacznie to ułatwiają. Sto sześćdziesiąt kilometrów drogi powrotnej sprzyja taki rozmyślaniom. Po tym co spotykamy na miejscu rozmowa się nie klei. Żona siedzi załamana, a ja w nastroju filozoficznym. Być może okrzepłem nieco w tym temacie bowiem pięć lat temu uczestniczyłem w odchodzeniu własnej matki, choć ona odeszła tak naprawdę już kilka lat wcześniej.


 Jakże bliskie moim myślom okazało się zakończenie książki Williama Whartona - "Opowieści rodzinne".
To z pozoru nudna książka w której autor opisuje swoich bliskich, wujków i ciotki. Mamy więc informację : kto, był czyim dzieckiem, kto z kim się ożenił i ile miał dzieci. Historia kariery zawodowej, zainteresowania i w końcu czas śmierci. Nuda powiecie. Z każdej jednej postaci umiał jednak Wharton wyciągnąć ludzkie cechy, nawet tam gdzie ja bym ich nie szukał.
Podoba mi się, że Wharton idzie moim tokiem myślenia, choć tak naprawdę to ja podążam za tokiem rozumowania autora.  Któż z nas nie lubi gdy ktoś inny podziela jego tok myślenia.
Nie jest to jednak taka dworska grzeczność, a pełen bólu ekshibicjonizm własnych przeżyć i ocen.
Ponieważ każda z opisywanych w książce postaci wujów i cioć umiera, a co jest tylko znakiem upływającego czasu,  autor pozwolił sobie w podsumowaniu na ogólne rozważania na temat odchodzenia. 
Podsumowanie do bólu trafne dlatego też pozwoliłem sobie zamieścić tutaj te słowa z którymi się w pełni zgadzam i do których nie mam nic do dodania.
Niezorientowanym dopowiem tylko, że Wharton stracił córkę i zięcia w wypadku samochodowym z powodu wypalania traw na pastwiskach obok drogi. Przeżycia te opisał w książce - "Niezawinione śmierci". To czyni go w tych wypowiedziach jeszcze bardziej wiarygodnym.
Oto fragment zakończenia książki Historie rodzinne   Dom Wydawniczy Rebis Poznań 1998

". (....)  Odchodząc mamy nadzieję, że zrobimy to z wdziękiem, zadając jak najmniej bólu sobie i tym,
których kochamy. Jeszcze gorsza rzecz od przeżycia własnych dzieci może się nam przydarzyć, kiedy
przeżyjemy samych siebie. A o to łatwo. Do kogo zawołać wtedy ,wujku”? Może do własnych dzieci, jeżeli się je ma. Jeżeli żyją. Lecz nikt nie lubi zatruwać życia tych ukochanych przez nas młodszych, ani życia ich dzieci; nie lubi wnosić w ich domy odoru starości śmierci Lecz pamiętajmy, że trudy lat zbyt często stępiają naszą wrażliwość, zwłaszcza wobec cudzych odczuć i potrzeb.
Nie, niech nasze dzieci nie cierpią, jeżeli je naprawdę kochamy. Jednak kiedy nasze życie trwa dłużej niż nasza zdolność zadbania o siebie, to ktoś się musi nami zająć.
Niektórzy sądzą, że to sprawa pewnego dobrze znanego całemu narodowi wujka, mianowicie wyśnionego Wuja Sama*. Lepiej jednak zaliczać się do szczęśliwców, zdolnych opłacić kogoś, kto zmieni pieluchy, opróżni basen, dopilnuje posiłku, uczesze, umyje zęby (jeżeli jeszcze są), pomoże w razie upadku, złamania nogi lub stawu biodrowego, kto zawiezie do szpitala w razie wylewu lub ataku serca; dopiero jeśli tego kogoś zabraknie, warto pomyśleć o Wujku Samie lub dzieciach.
A jeśli i ich zabraknie, zostają jacyś najemni pracownicy w publicznym zakładzie, dla których człowiek jest tylko rodzajem pracy i odpowiedzialności służbowej. Jeżeli masz tyle szczęścia (lub pecha), że wciąż jeszcze jesteś przy zdrowych zmysłach, to najbardziej w świecie pragniesz miłości. 
I najprawdopodobniej właśnie na to nie powinieneś liczyć.
Trudno kochać kogoś, kogo się nawet nie zna albo - to już najgorsze – kogo się znało i kochało, a teraz nawet nie poznaje; jeżeli ktoś juź zapomniał, jak się nazywamy i używa wobec nas imion, których nie słyszeliśmy nigdy w życiu.  Nie mówię tu o wyjątkach, o żadnych przypadkach skrajnych. Właśnie tak umiera wielu starych ludzi, którzy nie zdążyli umrzeć w porę. (...)

Spojrzałem na budzącą się z zimowego snu roślinność, przysłuchałem się świergotowi ptaków, pogładziłem  po rozgrzanym futrze psa który ułożył się koło mnie w pełnym słońcu. Na koniec spojrzałem w niebo. Może jeszcze nie dzisiaj.
  
* Wuj Sam ( ang Uncle Sam) – narodowa personifikacja Stanów Zjednoczonych  której początki sięgają wojny brytyjsko-amerykańskiej  w 1812 roku  ( Wikipedia)




28 lutego 2025

Kawa czyli takie odrobinę kopiuj - wklej

Spojrzałem za zegarek stojący obok amplitunera. Jego czerwone elektroniczne cyfry wskazywały dokładnie godzinę 9.30. To jeszcze półtorej godziny do kolejnej kawy, a ja już mam na nią nieprzepartą ochotę. Pomyśleć, że mam z nią do czynienia już od pół wieku, a na przestrzeni poszczególnych dekad to picie na swój sposób ewoluowało.

                                                                                                                               zdjęcie: coffeetaste.pl

Na początku przygody parzona niby po turecku z ziarnistej kawy "Extra Select"  Ani ona nie była Selekt, ani  Extra, ale sam fakt zakupu był ju z powodem do radości. Mielona przy pomocy elektrycznego młynka w domu przed każdym parzeniem. Potem kiedy Polska otworzyła się na świat już firmowo mielona, najczęściej austriacka  i  pakowana po 25 dkg. Jeszcze później choć tylko przez chwilę zachwyt nad kawą rozpuszczalną ze względu na wygodę i minimalizm czynności wstępnych. Była jeszcze podróbka włoskiego ekspresu do kawy Bialetti, stawiany na kuchenkę gazową , a po kilku bardziej lub mniej udanych kawiarkach zakończyć na ekspresie kawowym z własnym ceramicznym młynkiem i systemem spieniania mleka. To ostatnie jest mi akurat najmniej potrzebne, ale mam go z dobrodziejstwem inwentarza.
Do porannej kawy leję odrobinę świeżego mleka, bo ponoć tak mniej szkodzi na moje wysokie ciśnienie. Kiedyś lałem śmietankę z takich mini kubeczków. Jeden kubeczek na jedną kawę. Odrzuciłem jednak ten sposób, by ograniczyć ilość zużywanego plastiku i teraz leję mleko z litrowego kartonu. W południe czyli koło 11.00 (bo kto by tak długo wytrzymał?) powtarzam zestaw.
Po obiedzie, od czasu gdy będąc na emeryturze mogę go w spokoju celebrować, piję ostatnią w tym dniu kawę, espresso we włoskim stylu. Od czasu gdy widziałem zdegustowaną minę Włochów na zwyczaj dolewania mleka do espresso,  nie pijam  poobiedniej kawy z mlekiem.
Nie raz i nie dwa, siedząc na filiżanką wonnej i aromatycznej kawy zastanawiałem się, jak to wszystko się zaczęło. Nie, nie u mnie ale w Polsce czy dokładniej mówiąc w  dawnej Polszcze. Dzięki "Opisowi obyczajów" księdza Kitowicza który świetnie przedstawił  panujące za króla Augusta III porządku i zwyczaje, mam w tym temacie jasność.
Tego co opisał Jędrzej Kitowicz nie da się opowiedzieć własnymi słowami, to trzeba przeżyć.
Po raz pierwszy przeżyłem w fantastycznej inscenizacji Teatru Stu w 1990r.
Po tym spektaklu nabrałem ochoty na więcej i Kitowicza doczytywałem po trochu, od czasu do czasu.
Pozwolę sobie podrzucić tu kilka zdań ze wspomnianej literatury, własnoręcznie ów tekst nieco przycinając.

" Gdy zaś nastała kawa i rozeszła się po wszystkich domach pańskich, szlachty majętniejszej i bogatszych mieszczan, dawano ją najprzód z rana z mlekiem i cukrem, po której pijano wódkę, a herbatę, jako sprawującą suchoty i oziębiającą żołądek, w cale zarzucono; policzono ją w liczbę lekarstw przeciw gorączce i do wypłukania gada po ejekcjach, mianowicie z gwałtownego pijaństwa pochodzących. Po każdym także stole dawano gościom kawę, jednym z mlekiem, drugim bez mleka. Tym trunkiem najulubieńszym raczyły się kobiety najwięcej, tak z rana, jako też po obiedzie i po wieczerzy, osobliwie gdy w kompanii jakiej albo podczas tańców długo w noc dosiadywały. Kto z mężczyzn chciał uniknąć wina, wstawszy od stołu, miał się do kawy; było to albowiem na kształt przywileju zdrowia, że kto pił kawę, nie mógł być oprymowany winem. Ale ten przywilej nie służył dłużej jak do dwóch godzin; dobre i to, osobliwie, gdy złym winem pojono..."

Sam nie mieszam kawy z winem bo nie da się delektować dwoma tak cudownymi napojami naraz.
Niczym  śmiertelni rywale blokują nawzajem swoje aromaty, Dodatkowo kawa jest środkiem pobudzającym, a alkohol należy do środków przypominających depresanty. Te skrajności zdecydowanie się nie lubią i mogą zadziałać niekorzystnie.
No więc jak to dalej z kawą było ?

"Kawa od ludzi majętnych przeszła nareszcie do całego pospólstwa, podniosły się po miastach kafenhauzy; szewcy, krawcy, przekupnie, przekupki, tragarze i najostatniejszy motłoch udał się do kawy... Z tych, co się zbytecznie włożyli w kawę, ledwo który otworzył oczy, zaraz mu do łóżka niesiono kawę; bo było uprzedzenie od doktorów zatwierdzone, że wstawać z łóżka na czczo, a jeszcze bardziej wychodzić tak na wiatr, jest niezdrowo. Dlatego panie nabożne, kiedy miały przyjmować komunią, spieszyły się do niej jak najraniej, a po przyjętej jeszcze spieszniej powracały do domu, gotowe wyprać po pysku sługę, policzki jej wyszczypać z wielkiej gorliwości, jeżeliby za wstąpieniem w próg kawy gotowej nie zastały. Parochianki zaś wiejskie, kiedy miały przyjmować tę świętość, opodal od kościoła mięszkające, brały z sobą na odpust kawę i tam albo w domu księżym, albo w karczmie lub innym jakim zaraz po komunii napijały się najmilszego swego trunku z obawy, przez długą czczość żołądka aby aury niezdrowej w niego nie naciągnęły...

... Choćby dziesięć domów na dzień (jak to jest łatwo w miastach) odwiedzała która jejmość kawiarka, w żadnym się nie wymówiła od filiżanki kawy, gdzie ją tylko częstowano; wszędzie zaś tym trunkiem raczyć się damom było we zwyczaju... I dobrze: poki albowiem nie była znajoma kawa, biała płeć dystyngwowana na ranny posiłek używała polewki robionej z piwa, wina, cukru, jajec, szafranu albo cynamonu.... Ale za to po poleweczce unoście domowe same i z goszczącymi na sekret przechodziły się często do apteczki i tam wódeczką mdlącą poleweczkę zakrapiając, po trosze się gorzałką rozpijały i na rozmaite jędze, dziwaczki, chimeryczki, nareszcie na pijaczki ogniste wychodziły. Których defektów rozumu że kawa nie sprawuje, chwalić ją stąd należy i dzięki oddawać temu, kto ją pierwszy do naszego kraju sprowadził, albowiem ona nie tylko białą płeć, ale też i wielu mężczyzn od gorzałki, niszczącej zdrowie i rozum, zachowała... "

Jak wynika z materiał źródłowego wtedy powstał ten  zwyczaj   gościnności kawą mierzonej, którą w niezmienionej formie praktykuje się do dnia dzisiejszego.
Serwując z początkiem lat osiemdziesiątych kawę zalewaną w szklance, goszczącym u nas Francuzom  wywołaliśmy ich ból i zgrzytanie zębów. Szeptali między sobą, że to niesamowite  marnowanie kawy.
Nie rozumiałem tego wtedy, a  dzisiaj sam aby nie urazić gospodarza wolę wypić czarną herbatę niż kawę której drobiny osiadają na zębach.
Nie piętnuje jednak zwyczaju picia takiej kawy, ponieważ kawa ma być przyjemnością, a ilu ludzi tyle poglądów na radość i przyjemność. 
Ponieważ należę do ludzi dbających raczej o posiadane przedmioty, mój poprzedni ekspres towarzyszył mi w dwóch ostatnich miejscach pracy, wzbudzając raczej pozytywne odczucia pracodawcy i sympatię współpracowników.  Korpo nie wymaga takich poświęceń, korpo samo wyposażą biuro w ekspres.
Za to oczekuje od pracowników dużo więcej. 
 
No i na koniec gorsza wiadomość.
Kilka dni po stworzeniu tego tekstu zwariowało mi ciśnienie. Dotychczas trzymane w ryzach przy pomocy regularnie łykanych tabletek, wybrało  wolność jak pies co się zerwał ze smyczy.
Z niepokojem obserwowałem cyfry na ciśnieniomierzu.
Zgodnie ze stereotypem działania ograniczyłem kawę. Nie wykluczyłem, a jedynie ograniczyłem.
Mam nadzieję, że to pomoże. Póki co regularne mierzę, zapisuję, a jak nie uda się go złapać w ryzy to trzeba będzie iść do lekarza, by podniósł dawki leków.
Póki co jest powód do lekkiego optymizmu i tego się trzymam




21 lutego 2025

Trzeba mieć mocną głowę

Do życia trza mieć mocną głowę
Choć niekoniecznie tęgi łeb
Żeby przetrzymać ciągle nowe
Figle płatane nam przez wiek
Dwudziesty wiek, dwudziesty wiek

I choć mamy już wiek dwudziesty pierwszy to słowa piosenki śpiewanej przez Kabaret Elita w dalszym ciągu są aktualne.
Dostępność smartfonów i pęd do pokazywania swojego życia w najciekawszych chwilach powoduje, iż co rusz czytamy w mediach, że oto moda na zajebiste selfie pochłonęła kolejną ofiarę.
Nie dalej niż wczoraj, bez zbędnego wysiłku znalazłem dwie informacje na ten temat
Pierwsza dotyczy 53 letniej Rosjanki któa próbując sobie zrobić zdjęcie z pociągu wychyliła się z wagonu tak bardzo, że nie zauważyła zbilżającej się skały. Resztę podpowie nam wyobraźnia. Kobiety nie udało się uratować

Druga. Na malowniczych wyspach Turks 55 letnia Kanadyjka postanowiła zrobić z bliska zdjęcie rekinowi. W efekcie straciła obie ręce. Czy udało się zrobić zdjęcie życia, agencje nie podały.


Swoją drogą kilka lat temu podano statystki z których wynika, że śmierć z powodu wypadku przy robieniu selfie jest pięć razy częstsza niż śmierć w wyniku ataku rekina.
Choć wydawałoby się, że częste robienie sobie zdjęć to tylko niewinny trend wśród nastolatków, okazuje się, że obsesyjne pstrykanie selfie może być objawem zaburzeń psychicznych. Dowodzą tego badania naukowców, którzy zdążyli już osoby uzależnione od fotografowania nazwać mianem cierpiących na „selfitis”.
Uzależnione bo jak inaczej nazwać potrzebę umieszczania  sześciu swoich zdjęć na dobę na Facebooku lub Instagramie. Wymyślając ekscytującą scenerię,  co rusz ktoś spada z klifu, wypada przez okno czy wpada pod pociąg
Tak więc rośnie długa już ponad miarę lista kandydatów do Nagrody Darwina, czyli w kategorii najgłupszych śmierci.
Ktoś powie selekcja naturalna. Ja generalnie lubię ludzi i uważam że to znak czasów. 
Tu zgadzam się z powiedzeniem Alberta Einsteina, który powiedział : „Obawiam się dnia, kiedy technologia weźmie górę nad stosunkami międzyludzkimi. Świat będzie miał pokolenie idiotów”.
Fajny cytat i godny geniusza, niestety nie ma dowodów na to, że taki cytat z usta Einsteina padł.
Szkoda.
Czyli innym słowy to fejk.. Kolejny "sport" wymyślony przez użytkowników mediów społecznościowych i pewnie temat na nie jeden artykuł.
- Mój boże i to wszystko na jednego człowieka - jak powiedział Kazimierz Pawlak dowiadując się, że w Ameryce ( film się dzieje w latach siedemdziesiątych) było kilkanaście kanałów telewizyjnych do dyspozycji.
Co z tym robić ? Uważać. tu posłużę się innym bohaterem filmowym
W kultowym filmie "Wielki Szu" główny bohater którego gra Jan Nowicki, prowadzi rozmowę o życiu z poznaną w motelu pracująca dziewczyną którą gra Dorota Pomykała.
To dziewczyna która w wolnych chwilach od obsługi klientów analizuje szachową rozgrywkę Spaski - Fisher, a credo Szu brzmi następująco: - Jedź tak jakby wszyscy chcieli Cię zabić.
W tej definicji nie mieści się zaufanie do ludzi i wiara w nich. Sam jestem miłośnikiem rodzaju ludzkiego, który pomimo wszystko obdarzam zaufaniem.  Po bolesnych doświadczeniach jest to  jednak zaufanie z ograniczonym zakresem, a więc powiedzenie Szu  podoba mi się. Idąc tym tokiem myślenia, staram się owo wspomniane powyżej powiedzenie stosować na równi z zaufaniem i miłością.
To trudne, bowiem wychodzi z tego jakiś potworny oksymoron, a ja kluczę tak przez życie, raz w lewo raz w prawo.  Nie będę kłamał, że to nie jest męczące, ale nie nadstawię pośladków w imię tego szlachetnego w końcu uczucia wobec ludzi.
Posypały się ideały. Każdy gra wyłącznie na siebie. Czytam oto takie zabawne zestawienie:
Teraz :
Lekarz ma nadzieję, że zachorujesz
Prawnik, że wpadniesz w kłopoty
Policjant że zostaniesz kryminalistą
Nauczyciel, że urodzisz się niemądry
Rentier, że nie wybudujesz domu
Prostytutka, że się nie ożenisz
Dentysta, że twoje zęby będą krzywe
Mechanik, że twoje auto się zepsuje
Zakład pogrzebowy, że umrzesz.
Czy nie ma już nikogo kto Ci dobrze życzy?
Ależ owszem to Złodziej. 
Tylko on ma nadzieję, że będzie Ci się wiodło jak najlepiej

Słabe to pocieszenie ale jednak.
Miłego weekendu i zamykajcie dokładnie drzwi.

13 lutego 2025

Budka dla dudka ?

W poprzedni piątek dzwonili z Poznania. Mój katalizator został zregenerowany i jest właśnie wysyłany.
- Dobra wiadomość - powiedziałem, chociaż nawet gdyby paczka dotarła do mojego mechanika w sobotę to i tak musi czekać do poniedziałku, bowiem wspomniany fachowiec w soboty nie pracuje. Uzbroiłem się w cierpliwość, dokupiłem pieczywa w wiejskim sklepiku i starałem się nie myśleć o dyskomforcie którego przyszło mi doświadczać. Zauważyłem bowiem niepokojące powiększanie się pustej przestrzeni w lodówce i na półkach w spiżarni. Zaczęło brakować to tego, to owego i w sumie zaczęło robić się kiepsko.
Tłumaczyłem cierpliwie żonie, że przesyłka dojdzie pewnie w poniedziałek. Mechanik zrobi miejsce dla naszego auta i założy zregenerowany katalizator co jest już stosunkowo prostą czynnością.
Nie chcę być poniedziałkowym optymistą, ale wtorek to już pewnie jest murowany.

W sobotę wieczorem  zadzwonił do mnie syn i w niedzielę rano  po raz kolejny pojechaliśmy na stok. Pogoda byłą wspaniała. Lekki mróz i pełne słońce, stok naśnieżony i jak poprzednio umiarkowana liczba narciarzy.
To ciekawe doświadczenie gdy jadąc na kanapie wyciągu masz pod nogami zieloność traw jakby to było już w kwietniu i dopiero pod koniec jazdy wjeżdżasz nad trasę która jest zaśnieżona jak w zimie.

                                                                          
Dobrze się bawiłem i od czasu do czasu pozwoliłem sobie na nieco szybszą jazdę, ale zawsze z respektem do kondycji i dawno nieodświeżanych umiejętności.
W sumie przewróciłem się tylko raz na sam koniec dwunastego zjazdu. Narta ślizgnęła się i aby nie wjechać w oczekujących na wyjazd, po prostu położyłem się na śniegu. To się nie liczy!
Wróciłem zmęczony, ale zrelaksowany i pełen wrażeń.

W poniedziałek odkryłem jeszcze jedną zaletę podróży autobusem. Otóż po drodze mijałem budkę na kształt karmnika.  
To punkt wymiany książek z hasłem jak w tytule, wymalowany na boku przyciągał wzrok przez pytajnik umieszczony na końcu.
To punkt Wędrujących książek. Z okazji Światowego Dnia Książki i Praw Autorskich oraz Międzynarodowego Dnia Ziemi w Wieliczce zostały otwarte budki bookcrossingowe – tzw. Punkty Wędrujących Książek, w których od jakiegoś czasu można znaleźć bezpłatne lektury. Celem ich powstania jest wprowadzenie do obiegu jak największej liczby książek, aby nadać im drugie życie. Inicjatorem i pomysłodawcą akcji jest Mediateka – Biblioteka Miejska w Wieliczce. Projekt został zrealizowany we współpracy z Eko-Wieliczka pod patronatem Burmistrza Wieliczki.
Miałem czas zajrzałem do środka. Ideę tych budek książkowych znałem i nawet w mojej wsi stoi taka jedna przy remizie czyli wiejskim ośrodku kultury.
Niestety, proponowany tam repertuar był mocno ukierunkowany.  W 80% to były książki związane z religią, a to żywoty świętych, a to myśli papieża, a to... Jakby ktoś sprzątał półki w domu.
Odszedłem wtedy nieco zrezygnowany i do budek nie wracałem.
Tym razem w Wieliczce było o niebo lepiej. Dużo ciekawej i różnorodnej literatury
Lubię grzebać w książkach, a że dodatkowo miałem czas,  po chwili znalazłem dla siebie niedużą książeczkę " Rubio" Williama Whartona . Ze stanu książki sądzę, że będę jej drugim czytelnikiem


   

Zasady korzystania z punktu są proste
1. Czynne 24h/7.
2. Czytaj na miejscu lub zabierz do domu.
3. Zabierając książkę włóż inną lub oddaj tę samą po przeczytaniu.
4. Szanuj książki.
5. Wkładaj tylko książki w dobrym stanie.
6. Zostaw też coś dla innych.
7. Nie wkładaj słowników, podręczników oraz nieaktualnych książek.
O tym że nie wszyscy cierpliwie czytają do końca świadczy fakt pozostawienia tam dwóch słowników polsko-angielskich.
Już wiem co zrobić z książkami do którym nie będę wracał. Bardzo podoba mi się ten pomysł.
Oby tylko jakiś menel mentalny nie doszedł do wniosku, że dosyć tego dobrego.  Choć jest to wspaniała forma  dla ludzi gorzej sytuowanych i taka która pozwala by macho wziął książkę nawet w nocy, kiedy kumple nie widzą. Bo w pewnych kręgach obcowanie z książką może być objawem słabości lub obciachu.
Whartona  połknąłem w jedno popołudnie. Przy najbliższej okazji zwrócę do budki podwójnie.

We wtorek nie rozstawałem się z komórką, żeby gdy zadzwoni mechanik  udać się niezwłocznie do niego po samochód.  Kiedy jednak do 16.00 nie miałem wiadomości, zadzwoniłem.
- No przyszedł ten sprzęt - powiedział spokojnie mechanik - W zasadzie to go dopiero rozpakowałem. Będę zakładał jutro lub pojutrze. Będzie na piątek.
Nie wiedziałem, śmiać się czy płakać. Umówiony na naprawę dwa miesiące wcześniej, ponad tydzień w naprawie i końca nie widać.
Dlaczegóż to nie zamontowano mi tego katalizatora ord razu ?
Pewnie są inni równiejsi, którzy czekać nie mogą.
Mimochodem przypomniała mi się scena z warsztatu samochodowego z filmu "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz"

                                                              

To wspomnienie  spowodowało, że zgromadzone ciśnienie uszło. Ja z uśmiechem powiedziałem, że  czwartek i piątek to mam zaplanowane bardzo szczegółowo i nie ma tam miejsca na czekanie.
Obiecał się postarać. Mam nadzieję, że dotrzyma słowa, inaczej rzeczywiście będzie kaplica. 
A propos kaplicy, to w piątek z rana żegnam kolejnego kumpla, który o zgrozo był młodszy ode mnie o całe pięć lat.
Miał wszystko. Własny dobrze prosperujący biznes, nowy związek, nowe dziecko, nowy samochód, nowy dom i tylko zdrowia  stare  i niewymienialne.
Kilka lat walki z chorobą i koniec. Jak to mówią -  nie wszystko można mieć za pieniądze.
Wpada go pożegnać w ten  piątkowy, mroźny jak zapowiadają poranek. 
Znów chwila zadumy i powrót do zapisanego grafika.
I tylko to środowe czekanie. Czekam na telefon od mechanika, a czekanie jak wiadomo jest najtrudniejsze

Posłowie czyli koniec czekania
W środę zadzwonił mechanik z dobra nowiną, auto zostało naprawione. Natychmiast udałem się po odbiór, aby w miarę szybko załatwić ciążąca nade mną  konieczność zapłaty za wykonane usługi.
Póki się nie wypali, nowy katalizator śmierdzi czymś podobnym do zepsutych jajek.  Trzeba by  gdzieś w step, albo choćby odwiedzić teściową. Nie narzekam jednak, ponieważ moja logistyka znowu zaczęła funkcjonować.
           Mówi się, że alzheimer ma taką zaletę iż każdego dnia poznajemy nowych ludzi. Śmiejemy się z tego, ale każdy z nas w skrytości ducha liczy, że jego ominie ta frajda. Póki coraz częściej zapominamy to czy tamto. Najczęściej nazwisko aktora, lub zespołu, rzadziej polityka bo ci głęboko zapadają nam w pamięć. Głęboko nie zawsze znaczy pozytywnie. No więc mamy to nazwisko, mamy go dosłownie na końcu języka  i nie możemy zrobić z tego użytku.
Do czego ten wstęp?
Otóż kiedy dzisiaj przeszukiwałem biblioteczkę w poszukiwaniu książek do budki, zauważyłem w pewnej chwili niezbyt grubą książkę. Domyślacie się po tym wstępie  o zapominaniu, co to było?
Oczywiście  "Rubio" Williama Whartona. Ta sama pozycja którą znalazłem w budce  i którą  jako nowość z taką radością przeczytałem. 
Zapomniałem totalnie, ale podświadomie wyszedł ze mnie inżynier Mamoń ( ten z "Rejsu") który lubił tylko te piosenki które już kiedyś słyszał.

  
 




07 lutego 2025

O tym jak łatwo przyzwyczaić się do dobrego

My starzy ludzie w autobusie
Nie powinniśmy jeździć nim
Lecz nie wybiera ten kto musi
Kto wybrać nie ma w czym
Nuciłem pod nosem tę piosenkę Jacka Kaczmarskiego, stojąc na przystanku  linii  autobusu podmiejskiego. Ze wzrokiem skierowanym tam skąd on powinien przyjechać lub na tarczę zegarka, aby potwierdzić  sobie, że nie jestem jeszcze spóźniony. 
To autobus spóźnił się jakieś dwie minuty, ale posłusznie zatrzymał się na moje  dyskretne machnięcie.
W końcu to przystanek na żądanie,  ja zamachałem raczej tak  jakby to miała być  bardziej prośba. Ot taki nawyk z minionych lat, gdy człowiek bał się kelnera i kierowcy autobusu który mógłby człowieka z pojazdu wyrzucić.
Niebieski autobus zatrzymał się obniżając podłogę, aby wsiadało mi się lepiej. Nacisnąłem guzik od drzwi i te szeroko otworzyły się tylko dla mnie. Tak, byłem jedynym pasażerem oczekującym tego autobusu. Tego i w ogóle autobusu ponieważ tabliczka wewnątrz wiaty pokazywała godziny  odjazdu tylko i wyłącznie jednej linii. Tej linii. 
Wszedłem do środka. Z pewną nieśmiałością  rozejrzałem się wewnątrz i podszedłem do automatu biletowego. Po kilku próbach udało mi się kupić bilet jednoprzejazdowy, uwzględniający zniżkę związaną z wiekiem czyli ulgowy i to za całe 2 złote. Skasowałem go i stanąłem przed wyborem miejsca, bo było w czym wybrać. Godzina 8.48 to dobry czas. Przewalił się już tłum tych co do pracy na 8.00 i tych co do szkoły. Teraz jadą, sądząc po wyglądzie raczej posiadacze biletów ulgowych.
Rozsiadłem się wygodnie, położyłem laptop na kolanach i wyciągnąłem komórkę, by czas szybciej zleciał. Nie zagłębiłem się jednak w jej ekranie ponieważ z ciekawością obserwowałem ludzi wsiadających i wysiadających, migające za oknem krajobrazy jak i lokalizację poszczególnych przystanków.
No i co w tym takiego niezwykłego? Spytacie
No właśnie
Ileż to już lat nie jeździłem autobusem? Od czasu gdy żona siadła na wózku przejąłem całkowicie rolę jej kierowcy. Podróż autobusem czy tramwajem wydawała mi się  w tej konfiguracji niemożliwa. Teraz gdy widzę tę podłogę opuszczającą się ku wygodzie pasażera i oznaczenie, że pojazd przystosowany jest dla niepełnosprawnych, myślę sobie, że to całkiem możliwe. Gdyby jeszcze z mojego zadupia nie wyjeżdżał jeden autobus na dwie godziny. No ale jakąś cenę trzeba zapłacić za widok saren za oknem i szybujących niezdarnie bażantów. 
No więc długo nie jeździłem masową komunikacją, pomijając jakieś jednostkowe kursy na kilka przystanków. Kiedyś skłonność do jazdy komunikacją miejską byłą większa jak i większa była  skłonność do towarzyskich spotkań z udziałem alkoholu. Teraz da skłonność jakby zmalała, a tym samym mniejsza jest potrzeba odbijania biletu komunikacji podmiejskiej. 
Tym razem nie jechałem też na imprezę. Jechałem do pracy. 


Powód ?
W moim samochodzie wysiadł katalizator. Już sama ta informacja mocno mnie zabolała, a informacja o tym ile kosztuje fabrycznie nowy wprost rzuciła na kolana. Pozostała alternatywa w postaci katalizatora regenerowanego. Kiedy pytałem w grudniu, wszystko było proste. Zamawiam towar, kurier przywozi do warsztatu, płacę, kurier odbiera stary i wszystko to kosztuje 30 % ceny fabrycznie nowego.
Tylko, że to było w grudniu. Mechanik umówił się ze mną na początek lutego, bo to i święta i ferie i coś tam jeszcze.
Kiedy odstawiłem auto do warsztatu, okazało się, że nie ma tego typu urządzeń na półce i trzeba zrobić mój. Powoduje to pewną zmianę. Tak więc: wysyłamy katalizator do regeneracji, tam robią go w dwa dni, wysyłają do warsztatu, kurier dostarcza i kasuje należność. Należność dzięki bogu nie zmieniła się.
Czas jedna znacząco się wydłużył. Pisząc te słowa nie liczę na odbiór auta przed weekendem. 
Dotarłem więc do pracy, chwaląc  cenę biletu  i fakt że nie muszę płacić za parkowanie w strefie. To prawie 20 złotych.
Powrotną drogą odwiedziłem  sklep i stragan gdzie dokonałem niezbędnych zakupów na niedzielę. 
Ograniczyłem zakupy do tak zwanego niezbędnego minimum, abym wszystko zmieścił do jednej torby na zakupy. Tu kilka miłych słów na temat małżonki, która umiała sporządzić taką krótką listę potrzeb. Zwykle krótka lista to dwie pełne siaty.
Kiedy już oporządziłem się z pracą i zakupami,  wróciłem autobusem do domu. Dzierżyłem laptop na kolanach, a torba z zakupami leżała na podłodze obok siedzenia.  Poznawszy zasady transportu  nie śledziłem już wszystkiego co dokoła. Skupiłem się więc natomiast na rozmyślaniach jak to łatwo jest przyzwyczaić do dobrego.
Przecież kiedyś w początkach naszego wspólnego, małżeńskiego życia, dzień w dzień jeździłem autobusem dwóch linii do pracy, a po pracy robiłem jakieś zakupy i siatka towarzyszyła mi na co dzień.
Teraz podjeżdżam do sieciowy market i zakupy wprost z wózka pakuję do bagażnika. Przedtem trzeba było tych sklepów odwiedzić więcej. Przed niedzielą kursowało się ze dwa razy dom-sklep-dom.
Postał człowiek w  kolejce do mięsa, do chleba, do mleka, to wracał do domu zmęczony, a i tak przychodziły mu do głowy głupie pomysły, o spotkaniach towarzyskich nie wspominając. 
Bawiliśmy się na całego na przekór linii rządu i partii.
Teraz wygoda zakupów, potrzeby konsumenckie większe, dogodny dojazd, a człowiekowi ciągle coś nie pasuje.
A to tego by chciał, a może tego.
Kiedyś na placu kupowałem skrzynkę jabłek i wszyscy byli zachwyceni, teraz marudzę, ze nie kupiłem owoców kaki, a mandarynki nieco kwaśne.
A pozytywy?
Widziałem takiego mema, z którym się w pełni zgadzam



Tylko czy inflacja to pozytyw? Obśmiewajmy problemy, stają się wtedy mniejsze.
Właśnie teraz kiedy kończę ten tekst, zadzwonili z Poznania, że katalizator zrobiony i wysyłają.
Będzie więc w poniedziałek w warsztacie. Liczę na  odbiór auta we wtorek po południu.
W sumie w tym jeżdżeniu autobusem trochę się jakby rozsmakowałem i tak sobie myślę, że przecież mogę tak pół na pół, raz autem i raz busem. No chyba, że zrobi się ciepło to wtedy bezdyskusyjne wygrywa motocykl.
Jeżdżąc na nim też mogę zrobić naprawdę małe zakupy.
  

01 lutego 2025

To co dla ciebie jest zmartwieniem, dla innych bywa radością

Życie bywa nieprzewidywalne, często nawet przewrotne. Od chwili kiedy na nowo spodobała mi się jazda na nartach i dokupiłem wypasione gogle ( w miejsce 25 letnich), pogoda zaczęła udawać wiosenną. Temperatury sięgają kilkunastu stopni na plusie, a więc trasy na stokach  pokryte są  nie lekko zmrożonym sztruksikiem, ale wodnistą breją. W takich warunkach bardzo  łatwo o kontuzję, albo niespodziewaną kąpiel. No chyba, że zrobimy tak jak mój kumpel który w ramach last minute wykupił 7 dniowy wylot do Andory. Siedem dni w hotelu z wyżywieniem i tylko skipassy trzeba sobie wykupić we własnym zakresie. Przesyła mi więc fantastyczne fotki z Pirenejów lub dla odmiany zdjęcie ze sklepu w towarzystwie 5 litrowej butki ze spirytusem 96% za jedyne 18 Euro. Prawdziwy raj dla narciarzy i nalewkarzy. W końcu Andora to strefa bezcłowa.

                                                 
Wytrzymałem jednak te prowokujące zdjęcia i znalazłem sobie inne zajęcia.
Pojawił się oto w moim domu fachowiec, do poprawy opaski izolacyjnej wokół domu. Kiedyś byłem tym zainteresowany, potem zapomniałem i w końcu wielce zdziwiony jego pojawieniem się.
Obszedł dom wokół, obejrzał i powiedział, że może zacząć od jutra. Jak powiedział tak zrobił.
Na czym polegał problem?
Otóż na etapie budowy domu zaniedbano montażu pewnych koniecznych elementów. Jak na przykład listwy startowej czyli kawałka taśmy aluminiowej która po pierwsze pozwala na równe układanie pierwszych arkuszy cieplenia, a po drugi zabezpiecza  styropian przez gryzoniami. Gryzonie uwielbiają wgryzać się w ten materiał, bawiąc się przy tym jakby były w centrum zabaw Energylandia w Zatorze. Dodatkowo dom obsypany był ziemią, a nie żwirem co ułatwiało dotarcie myszom  niewidoczne dotarcie do tego miejsca. Jednie drobne kulki styropianu świadczyły o tym że coś się dzieje.
Jak się buduje dom dla siebie to można pewne rzeczy kontrolować od początku.  Jak się kupuje z tak zwanej drugiej ręki to można spodziewać się niespodzianek. Niespodzianek które ukryte są przed uważnymi spojrzeniami  na przykład gdzieś pod ziemią.
Bywa.
Doszedłem do tego wniosku gdy już miałem powyżej uszu tej walki ze szkodnikami i to zakłócające sen nocne chrupanie. Moje rozumowanie okazało się słuszne, co potwierdziła odkrywka.
Fachowcy zaczęli kopać, oddzielać, izolować, drenować i zasypywać żwirem, a szło im to nad wyraz sprawnie. Dobra pogoda z pewnością sprzyjała tym pracom. 
Po tygodniu wszystko było zarobione, a więc została już tylko bolesna  chwila zapłaty. Jak wiadomo obowiązuje następująca kolejność : zamówienie, wykonanie, honoracja - jak mówił bohater filmu "Ostatnie takie trio" ( Polecam ten film z bodaj 1975 roku. Jest tam całą skarbnica powiedzonek, Zbigniew Zapasiewicz  w wyjątkowej formie  i młodziutka Joanna Szczepkowska niczym aniołek )

                                                        

Została mi więc po fachowcach kupa ziemi do rozrzucenia gdzieś na działce i wyrwa w portfelu, która wybiła mi z głowy nawet ewentualne nieśmiałe myśli o wyjeździe gdzieś dalej, na narty.
Tak więc to co jest dla jednych tragedią staje się dla innych wybawieniem od kłopotów. Zastanawiam się czasem nad tym jak ten dobry Pan Bóg spełnia wyrażone w modlitwach prośby, kiedy one sobie tak kardynalnie  przeczą ?
Myślę, że teraz rozpocznę nowy etap walki z gryzoniami. Bo walka jak to na wsi, zawsze będzie.
Zainstalowany kilka tygodni temu ultradźwiękowy odstraszacz kun też chyba działa. Worki z segregowanymi odpadami są całe. 
Nie chwalmy jednak dnia przed zachodem słońca.
Tak to nie nudzę się na tej mojej emeryturze, a wręcz przeciwnie. Skrupulatnie zapisuję terminy do kalendarza, może w obawie przed związaną z wiekiem ewentualną sklerozą.
Nie znaczy to, że nie mam czasu na odrobinę głupoty.
Nie uczestniczę aktywnie w mediach społecznościowych, ale coś tam od czasu do czasu zobaczę.
Taki Instagram,  pokazuje życie takim jakim chcieliby go zobaczyć publikujący. Czasem jednak w zalewie twórczości życzeniowej znaleźć można jakaś perełkę. Szczerą i prawdziwą.
Otóż jedna z młodych Instagramerek stwierdziła, że walcząc o faceta który jest singlem toczy się walkę z kilkoma lub kilkunastoma przeciwniczkami. Kiedy zaś walczy się o faceta w związku, walka dotyczy tylko jednej osoby.
Matematyka jest prosta, a szczerość powalająca
Od dawna zastanawiałem się z czego wynika ten brak solidarności kobiecej?
Teraz już wiem. Dziękuję
I jeszcze jedna taka głupotka, bo przecież trzeba czasem upuścić trochę ciśnienia i wyciągnąć kij z dupy


Wyszło na to, że gdyby moja matka poczekała jeszcze jeden dzień dłużej z moim urodzeniem, byłbym Inteligentny. Tak jestem tylko Piękny. Dobrzej jednak, że nie pospieszyła się o dzień bardziej,  bo wtedy wpadłbym w kategorię Alkoholicy
Pomimo tego że urodziłem się w niedzielę to w sumie udało się.  A wam?

23 stycznia 2025

Ten czas, to miejsce i te same myśli

Telefon zadzwonił jakoś tak wieczorem. Zdziwiłem się tą późną porą bowiem Kazek dzwonił do mnie najwyżej wczesnym popołudniem. Tak się jakoś złożyło, że odbieram te telefony wieczorne z lekkim niepokojem. Jeżeli ktoś dzwoni o 21 0nie mogąc doczekać rana to z pewnością ma jakaś ważną wiadomość. Praktyka wskazuje, że nie jest to raczej radosna nowina.

- Józek zmarł - powiedział w pierwszych słowach tej rozmowy Kazek- pogrzeb jest w środę jakbyś chciał przyjechać.

Tak więc po raz kolejny sprawdziła się moja teoria o telefonach wieczornych. Sam z definicji nie zawracam ludziom dupy po dwudziestej.
Kazek i Józek to koledzy z okresu kiedy pracowałem poza Krakowem. Tak się jakoś złożyło, że zgraliśmy się i w boju i w towarzystwie. Kazek jest miesiąc starszy ode mnie, Józek był 16 lat starszy od nas obu.
Z Kazkiem, być może ze względu na wiek,  nawiązałem znajomość bardziej prywatną. Spotykaliśmy się z żonami i dziećmi w naszych domach, często przy herbacie ze śliwowicą, bądź innych umilaczach spotkań. Dzieci też znalazły wspólny język. Ta znajomość choć ze względu na odległość nie tak już żywiołowa, trwa nadal.
Do Józka wpadałem  od czasu do czasu po pracy, gdy  odczuwałem samotność z powodu braku rodziny na miejscu. Trafiało się po kielichu, dla tak zwanej zdrowotności, a Jego żona przygotowywał wtedy sałatkę z tuńczyka z jajkami, majonezem i nie pamiętam z czym jeszcze.
Mogę nie pamiętać gdyż nasze drogi służbowe rozeszły się 18 lat temu gdy odszedł na emeryturę.
Józek wraz z Kazkiem pomogli mi parę razy przy remoncie starej chałupy w Gorcach. Pomagali choć nie musieli. Bardzo to sobie ceniłem.
Jakoś w tym samym czasie  Józek odszedł na emeryturę, a ja z pracy. Nie zakończyło to naszej znajomości ponieważ dzwoniliśmy do siebie z okazji imienin i świąt. No może bardziej ja pamiętałem i dzwoniłem słysząc jak się z tych telefonów cieszy.
Raz w roku wsiadałem na motocykl i w trakcie trasy Kraków- Nowy Sącz- Krynica-Muszyna-Piwniczna - Stary Sącz - Kraków odwiedzałem Józka który osiadł w małym domu z ogródkiem w Nowym Sączu.
Wraz z upływem lat  Józek zaczął tracić wzrok, słuch i siły, a w tak zwanym międzyczasie  stracił też żonę.
Kiedy odwiedziłem go w zeszłym roku,  widziałem starego schorowanego człowieka który siedział metr przed włączonym telewizorem z mocno podkręconym głośnikiem. Nie wychodził nigdzie przez ten swój  kiepski wzrok. Raz w tygodniu wpadał syn z zakupami. Siedział więc Józek przed telewizorem i czekał. Chyba tylko na śmierć czekał i z tego co widzę to się w końcu doczekał.
Postanowiłem pożegnać Józka w tej jego ostatniej drodze, tak normalnie po ludzku. Co zrobić, że przy okazji jestem sentymentalny i niczym Wodecki - Lubię wracać tam gdzie byłem już.
    Środa przyniosła mocne opady śniegu. Kiedy rano spojrzałem przez okno zastanawiałem się czy nie zrezygnować ?
Boże to są mocne opady śniegu? Te kilka centymetrów które spadło przez noc?
Słyszałem w radio, że jakiś dziennikarz od pogody powiedział iż my już nie mamy zimy, a to co teraz wokół to jedynie "zimowy epizod". Ocieplenie już puka do drzwi, za dwa dni po śniegu zostaną tylko wspomnienia.
Oj pamiętam te opady i mnie samego za kierownicą służbowego auta który w poniedziałek bladym świtem przedzierał się przez zaspy, a na poboczu stały znaki drogowe  zasypane śniegiem. aż po tablicę. Czasy, kiedy jechało się takim wyrwanym przyrodzie tunelem. Czasy, kiedy termometr w aucie pokazywał  minus 30 stopni.

- O to więcej niż w mojej zamrażarce - skomentował moją informację mój francuski brat kiedy przesłałem mu zdjęcie termometru w samochodzie.
- Dużo więcej - odpisałem - w zamrażarce jest z reguły minus 18 stopni.

Tak więc, podjąłem decyzję,  przygotowałem auto i wyruszyłem w 100 kilometrową podróż, która pomimo ostrzeżeń w radio przebiegła bez żadnych niespodzianek.  Nawet legendarny zjazd na Juście tuż przed Nowym Sączem był czarny i posypany. Inne czasy.
Dotarłem na miejsce z półgodzinnym wyprzedzeniem.  W przycmentarnej kwiaciarni zakupiłem symboliczną,  jedną różę przewiązaną czarną wstążką i  trwałem w oczekiwaniu na mszę pogrzebową.
Oczywiście ze względu na temperaturę nie było to bierne trwanie. Spojrzałem tu i tam spacerując aleją.  Całkiem przypadkiem wpadłem  na  grobowiec rodziny Koral, tych od lodów. Nie wypowiadam się w myśl starej łacińskiej maksymy - de gustibus non est disputandum czyli gusta nie podlegają ocenie . Jeżeli jednak kogoś zaciekawił ten fragment, to po wpisaniu w wyszukiwarkę hasła - Grobowiec rodzinny Koral, zobaczycie go z wszystkich możliwych stron.
Tak więc zabijając nomen omen czas,  zbliżyłem się do kaplicy gdzie rozpoczęły się właśnie tradycyjne egzekwie.


                                                                                                                                              foto : zuparkadia.pl

Dla mnie to taki czas kiedy zastanawiamy się nad sobą i swoim życiem.  
Zawsze dochodzę wtedy do tego samego wniosku, zwolnić i być a nie mieć. Myśl ta trzyma mnie przynajmniej do wyjścia przez cmentarną bramę. 
Pieśń "Niech Aniołowie... ' powoduje drżenie serca i dreszcze wzdłuż kręgosłupa.
Niestety, tym razem śpiewający ją organista złapał jakąś infekcję gardła i bał się uderzyć w mocniejsze tony. Ślizgał się po nutach leciutko, a gdy raz przesadził zapiał żałośnie.
Pomimo to byłem wyrozumiały.
Rozglądałem się uważnie po uczestnikach pogrzebu, ale albo nie było nikogo z dawnej firmy, albo nie rozpoznałem nikogo po tych 18 latach od odejścia. Będę się upierał przy tej drugiej wersji, bo pierwsza nie chce mi się w głowie pomieścić.
W trakcie patetycznego kazania  cicho zapiszczał wyciszony telefon. Spojrzałem na ekran  i szybko odpisałem  nie odbierając - Jestem na pogrzebie.  
Dzwonił mój kumpel z ogólniaka z który rozmawiam telefonicznie przynajmniej raz w tygodniu.
Kumpel przewartościował swoje życie po zawale, a ja jak już wspomniałem jestem sentymentalny.
Jakoś zawsze jesteśmy dla siebie wyrozumiali.

- Maciek umarł - dostałem zwrotnego SMS-a.
- Co za dzień - pomyślałem.

Szedłem w kondukcie pogrzebowym próbując to sobie poukładać. W głębszych rozważaniach przeszkadzał śnieg i lekki ale upierdliwy mróz, zawsze jakoś większy na cmentarzach.
Rzuciłem Józkowi tę różę na mogiłę i omijając resztę żałobników opuściłem cmentarz.
Unikam jak mogę składania kondolencji, a tu musiałbym tłumaczyć - kto jestem i dlaczego?
Samochód szybko się rozgrzał i dawał przyjemne ciepło, zwłaszcza w nogi bo tak właśnie  ustawiłem.
Na najbliższej stacji benzynowej zaaplikowałem sobie podwójne espresso i wróciłem do auta.
Zaraz też zadzwoniłem do kumpla.

- Co się stało z z tym Maćkiem?
- Wyobraź sobie, że Maciek popełnił samobójstwo.

Przygniotła mnie ta wiadomość, chociaż z Maćkiem ostatnio widziałem się w ogólniaku czyli jakieś 48 lat temu. Jednak jego imię przewijało się od czasu do czasu w naszych rozmowach.
Zbyszek jak zwykle dobrze poinformowany zeznał, że Maciek odszedł na własnych warunkach. Na dodatek nie życzył sobie pogrzebu, a następnie polecił aby  jego ciało   przekazano do badań w Akademii Medycznej. Musiał więc pozostawić list pożegnalny.

- Nawet nie ma jak go pożegnać - powiedział rozżalony Zbyszek i zaraz dodał - Pusto zaczyna się robić wokół nas.

I tak jechałem i zastanawiałem się co jest lepsze, zachrypnięty organista, ksiądz opowiadający banały, brak w kondukcie ludzi  na których powinno się liczyć, choć przyznam, że  ostatnie pożegnanie jest dobrowolne. A może tak po cichu bez wieńców, i pustych słów?
Tu akurat każdy może zdecydować wcześniej zostawiając dyspozycję. Nie daję jednak  gwarancji, że rodzina to uszanuje.
- A co stało się ze wspomnianym na wstępie Kazkiem? - zapytacie. Kazek jest zwolniony i usprawiedliwiony.
W trakcie montażu zadaszenia nad tarasem potrzebował coś tam wykończyć w górnej części zadaszenia. Kazek ma duże doświadczenie i wiele prac wykonuje sam. Podciągnął więc drabinę pod taras, oparł ją na belce i wspiął się do góry. Ponieważ z tej pozycji nie było mu wygodnie, postanowił pozostawić jedną nogę na drabinie, a drugą oprzeć na rosnącym obok drzewie. Zapomniał niestety, że drzewa są elastyczne  aby mogły przetrwać silny nawet wiatr. Drzewo  odgięło się w bok, a kiedy Kazkowi brakło już rozkroku w tym szpagacie,  grzmotnął o ziemie z wysokości jakichś trzech metrów.
Od tego czasu chodzi w gorsecie. Pękły mu dwa kręgi jeden w dolnej części a drugi w części piersiowej. Ten drugi żeby było ciekawie z przemieszczeniem.
Kazek może więc leżeć lub chodzić. Siedzieć tylko do posiłku.
Zawiodła go rutyna. Kazek był w robotach domowych ekspertem. A ponoć ekspert to ktoś kto już nie myśli, on wie. 
I tak miał chłop kupę szczęścia, bo przecież mógłbym kupować kolejną już czerwoną różę.
Swoją drogą, ileż to razy w swoim życiu cytowałem już sobie Leopolda Staffa z jego słynnym - Widzisz żyjemy choć śmierć była blisko .
Z drugiej jednak strony aby nie popaść w zbytnią pewność siebie dodawałem od Okudżawy - Wy jeszcze nie wiecie Co komu pisane i kto będzie żył.
    A w czwartek od rana codzienność. Ablucje, śniadanie, spacer z psem, wyjazd, praca, przyjazd, obiad i przeglądanie ostatnich postów. I gdzieś pomiędzy tymi czynnościami  traci się się te rozważania nad życiem i śmiercią,  aż do następnego razu, następnego pożegnania. Da bóg bym popadł w ten filozoficzny nastrój, a nie by było mi wszystko jedno, jak wszystko jedno jest już bohaterowi takich wydarzeń.