27 grudnia 2024

Trochę z Leśmiana i trochę z Osieckiej

Starzejemy się. 
Mówię przynajmniej o sobie. Widać to w mowie myśli i uczynkach. Uważnie rozglądam się dokoła. Wypowiedzi przedstawicieli mojego przedziału wiekowego i plus z tego co liczę stały się inne, więcej w nich cynizmu i znikła gdzieś ta lekkość metafor. Obciążeni wiekiem satyrycy mają dowcip ciężki i jakby wtórny, rysownicy eksploatują bez umiaru sferę sexu, a może już nawet porno i patrząc na to aż chciało by się powiedzieć - Dziadku, nie wypada.
Gdzie się podziały te efektowne pointy o lekkości obłoku i zadziwiająco dużej sile rażenia. Może tak właśnie wyrażą się żal za tym co się traci, za tym co nie powtórzy się w żadnej innej formie, bo viagra nie jest receptą na wszystko.
Moi idole zawodzą jeden po drugim. Satyrycy starej daty obrażają zamiast wyśmiewać, inni zawstydzają niczym ten legendarny wuj, na imieninach u cioci.
W starym dowcipie. Dwóch starszych panów rozmawia ze sobą :
- Śni ci się jeszcze sex w nocy?
- Kiedyś mi się śnił, a teraz to tylko śni mi się porno.
Przyznam, że słuchając, czytając czy oglądając niektóre wypowiedzi artystyczne czuję się zażenowany. Nie chcę płynąc razem z tym nurtem, choć mam świadomość, że moje dzieci mogą być zniesmaczone jedną lub drugą  moją wypowiedzią. No cóż, nie chcę się usprawiedliwiać, ale można to zamknąć jednym słowem lub zdaniem, - geny, albo takie jest życie.
Nie, nie przykładam różnej miary dla tych samych zachowań. Uważam tylko, że ludzie którzy zawodowo stają się sumieniem narodu mają pewne, związane z pełnioną funkcją obowiązki.
Staram się jednak nie osiadać na laurach z byle jakim tłumaczeniem.
Kiedy tylko trafi się okazja wracam tak gdzie zaskoczyć potrafi mnie ilość aluzji i moc niedomówień
Czytaliście ostatnio Leśmiana?
Ostatnio to nie po wyjściu ze szkoły, ale całkiem niedawno. Powiedzmy w zeszłym tygodniu lub miesiącu ?
Dwa dni temu wpadł mi w ręce i oczy piękny erotyk Bolesława Leśmiana pod tytułem Nocą umówioną

Nocą umó­wio­ną, nocą ociem­nia­łą
Przy­szło do mnie cisz­kiem to przy­chęt­ne cia­ło.
Przy­szło po­ta­jem­nie - w cu­dzej bez­ża­ło­bie -
Było mu na imię tak samo, jak to­bie...
Zaj­rza­ło po dro­dze w przy­szłość i w zwier­cia­dło -
Na po­ście­li zim­nej obok się po­kła­dło -
Dla mnie się po­kła­dło, bym je mógł ca­ło­wać
I znu­żyć - i zu­żyć - i nie po­ża­ło­wać!
Lgnę­ło mi do pier­si - ofiar­nie pach­ną­ce,
Do­myśl­nie bez­wstyd­nie i - po­słusz­nie­ją­ce...
W ciem­no­ściach - w ra­do­ściach - na gra­ni­cy łka­nia
Mdla­ło od nad­mia­ru nie­do­umie­ra­nia.
I nic w nim nie było, prócz cza­ru i grze­chu,
Prócz bez­wied­nej woni - wied­ne­go po­śpie­chu -
I prócz tego dresz­czu, co gi­nie w krwi szu­mie -
A bez nie­go cia­ło - cia­ła nie ro­zu­mie.

Czytam i czytam  kolejny już raz. Czytam aby nie zapomnieć, czytam aby pamiętać, że życie jest ogólnie piękne, a bywa piękniejsze w niektórych jego aspektach.
Można bez wulgaryzmów?  Można. Leciutko i pięknie? Też można, 
Tylko smutno mi boże, że to już nie wróci. Już po balu panno Lalu jak mówią.
I kiedy tak zachwycam się nad tym utworem Leśmiana  to w głowie aż huczy od innych słów.
Agnieszka Osiecka napisała utwór "Szpetni czterdziestoletni" Jest tam taki fragment

Odczuwamy trochę zgagi po tym życiu
Po tym życiu, po przepiciu itp.
Odczuwamy trochę kaca, że co było to nie wraca
Jak ten kochaś, który zginął w sinej mgle
Odczuwamy trochę żalu, że tak wcześnie jest po balu
Chociaż noga się do tańca jeszcze rwie
Chce się tańczyć, chce się walczyć
A tu nagle: Panie Starszy
Zamykamy, zamykamy
Tak czy nie?

Kiedyż to ja zacząłem być tym  szpetnym czterdziestoletnim? 
To już ponad ćwierć wieku temu. Cholera, A noga do tańca rwie się dalej.
I co z tym zrobić?
Zapominać czy  rozpamiętywać ? A może jak w tym dowcipie, rozchodzić ?

                                                                                                                                                   foto  elderia.pl

Dlaczego  akurat dzisiaj o tym napisałem?
Dzisiaj właśnie, jak każdego 27 grudnia  obchodzimy razem z Małżonką kolejną rocznicę ślubu.
Ta ma numer 43. Czterdzieści trzy lata to kawał czasu. Zdążyliśmy być tacy jak u Leśmiana, tacy jak u Osieckiej, a na teraz brak mi poetyckiego określenia. Wszak całe życie nie musi być poezją i gdy wkradnie się  do niego trochę prozy to też nie zaszkodzi. Pod warunkiem oczywiście, że jest to proza przynajmniej że średniej półki. 
Zdążyliśmy mam nadzieję zostać przy okazji przyjaciółmi. Nie nie zamiast, a dodatkowo.
Najważniejsze jest to, że nie ma w nas żądnego lęku przed wspólną starością która puka do drzwi, a może już wdarła się do naszego domu i życia.
Któż to wie kiedy tak naprawdę zaczyna się ta starość ? 



20 grudnia 2024

O tosterze który sprawdza się dłużej niż przyjaźń która go podarowała

Dziwaczny tytuł. Nieprawdaż ?
Wszystko to za sprawą świątecznych zakupów które przeciągnęły się ponad miarę. Wybraliśmy się z żoną na zakupy do jednego ze sklepów znanej sieci. Nie nie były to jakieś wariackie wyrzucanie pieniędzy na przedświąteczne promocje, a tylko  jakieś tam drobne zakupy uzupełniające. Uległem sugestiom żony i zabrałem ją do miasta.
Po pierwsze wyjazd do sklepu to dla niej atrakcja w związku z fizycznymi ograniczeniami z którymi żyje na co dzień, a po drugie to naprawdę wyprawa. Do sklepu  jest ponad 15 kilometrów.
No więc pojechaliśmy, a że godzina była średnio trafiona, staliśmy się uczestnikami tradycyjnego o tej porze dnia korka. Potem odwiedziliśmy jeden i drugi sklep, a że fantazji nam nie brakło to i trzeci. Zachowaliśmy rozsądek w wydanej kwocie ale brakło go nam jeżeli idzie o czas. Kiedy już wracaliśmy do domu żona zdała sobie sprawę z tego, że w zasadzie to nie ma na dzisiaj obiadu. Nigdy nie należałem do ludzi którzy robią z tego typu spraw problem. Potrafię zjeść byle co, wyznaję bowiem  zasadę, że jemy po to aby żyć, a nie odwrotne.
- Zrobimy tosty z serem i szynką w naszym starym tosterze - zaproponowałem. 
Żona krygowała się nieco dla przyzwoitości ale po chwili przyjęła propozycję. Wróciliśmy do domu, przyjęliśmy wybuch radości naszej suki i zabraliśmy się do robienia tostów.
Wyciągnąłem toster który przypomina ten na poglądowym zdjęciu.  
            
                                    

Wkłada się dwa tosty, trochę żółtego sera, coś tam jeszcze jak np szynkę czy co komu pasuje.  Potem  przykrywa drugim tostem i zamyka. Po chwili mamy cztery smacznie chrupiące trójkąciki
Toster jest stary, służy nam już przynajmniej 35 lat. Odrapana obudowa, starta tabliczka z logiem producenta i kontrolka włączenia która spaliła się już dosyć dawno. 
A jednak toster działa. Opieka bez marudzenia i fochów, a przy tych zaletach tak zwana estetyka schodzi na plan dalszy.
Jak sobie coś żyje to daję temu czemuś szansę - mówię z przekonaniem i po wykonaniu zadania odkładam toster na swoje miejsce.
Kiedy napiekliśmy odpowiednią ilość tostów i siedliśmy do konsumpcji, spojrzałem na stygnący toster. Zamyśliłem się i powiedziałem do żony - spójrz ile czasu służy nam ten toster. Jest trwalszy niż przyjaźń z człowiekiem który nam go podarował.
Rzeczywiście, Jest to prezent od człowieka którego poznałem na pierwszym roku studiów.
Ze względu na podobne poczucie humoru zostaliśmy kolegami, szybko przyjaciółmi. Staliśmy się praktycznie nierozłączni do tego stopnia, że przy identycznych imionach myliliśmy się pozostałym członkom grupy. Sami zresztą wprowadzaliśmy element zamieszania pytając o kolegę,  dodawaliśmy do zapytania własne nazwisko. Świetnie się czuliśmy w swoim towarzystwie co praktykowaliśmy i po skończeniu nauki. On wpadał do naszego domu na przepustki w służbie wojskowej, przynosił czekoladopodobne produkty  które kupował w wojskowej kantynie. Potem opróżnialiśmy butelkę czegoś mocniejszego i zostawał na noc.  Spał w naszym malutkim mieszkaniu na dmuchanym materacu. Potem zaglądał do nas  już pracując i byłem też jedną z pierwszych osób które do wiedziały się, że pewne wydarzenia znane tak długo jak istnieje ten świat,  przyspieszą jego decyzję o ślubie. Potem zdarzało się, że kiedy wychodził w emocjach ze swego domu, u nas wyciągało się i pompowało materac. Mogliśmy milczeć, mogliśmy rozmawiać, mogliśmy cokolwiek bo we wszystkim się rozumieliśmy .
Właśnie w takim okresie pojawił się ten toster. Był to produkt taniego producenta i w dodatku po naprawie gwarancyjnej. W tamtych czasach to był jednak rarytas.
Tak więc opiekaliśmy sobie tosty, kultywując naszą przyjaźń. Dbając o to by otrzymywała odpowiednią ilość wilgoci i słońca
Któregoś dnia słyszałem w telefonie wezwanie o pomoc. Przyjaciel otrzymał nową prestiżową pracę i sam nie dał rady opanować oporu materii.
Wbrew obawom rodziców, bo żona zawsze mnie wspierała, na wezwanie przyjaciela zwolniłem się z pracy w Krakowie, zostawiłem rodzinę i ruszyłem 120 kilometrów od domu. Od tej pory pojawiałem się w gronie rodziny najczęściej w weekendy.

Przyjaciel został Prezesem dość dużej firmy, a ja przyszedłem zrobić porządek w handlu i marketingu.
Tak sobie wykombinowałem ( a przyszłość pokazała że naiwnie), iż do szesnastej poddam się relacji przełożony podwładny, a po szesnastej  jak ciepłe domowe kapcie powróci relacja przyjacielska.
Minęło trochę czasu i kiedy moje służbowe poletko zaczęło wydawać coraz większe plony, okazało się, że nie wszyscy są zwolennikami ciepłych kapci i relacja przełożony podwładny rozciągnęła się na całą dobę.
Potem okazało się, że wszystkie zabawki są z jego pokoju, a potem, że planowano mnie poświęcić w akcji samoobrony.
Jak tego którego wyrzuca się z sań pędzących zimą przez las, aby choć na chwilę zatrzymać wygłodniałe stado wilków.
Nie dałem się jednak odstrzelić, nie dałem wyrzucić z sań.
Pewnego przyjaciela poznaje się w niepewnym momencie - mówią.
Ja uważam, że jeżeli w takiej chwili zawiódł cię przyjaciel to tak naprawdę nie był nim nigdy, bo przecież prawdziwą przyjaźń poznaje się po tym, że nic nie może jej zawieść
Wsiadłem ż tych sań na własnych warunkach i we właściwej dla mnie chwili.
Żona wymagała więcej troski w związku z jej pogarszającym się zdrowiem, dzieci troski ojcowskiej.
Niedługo potem żona wymagała opieki nie tylko troski, a więc wszystko się udało w swoim czasie.
Jakiś czas potem wysłałem czytelny sygnał, że nie rozpamiętuję przeszłości. Było to wtedy kiedy mojego byłego przyjaciela wyrzucono z tych pędzących san  przy kolejnym kursie przez zimowy las. Wpadł  wtedy cały w zimną mroczną zaspę.
Powiem nieskromnie chociaż powinienem milczeć, ale wtedy kiedy potrzebował wsparcia i życzliwości, oni to wsparcie ode mnie dostał.
Oczywiście coś co się stłukło na tysiąc drobnych kawałków już się nie da skleić tak aby nie było śladów. Nie lubię jednak zasypiać chowając do kogoś urazę a już siadać do Wigilii w takiej sytuacji w ogóle się nie godzi.
Nawet nam się te kontakty poprawiły  po jakimś czasie. A potem były przyjaciel wyszedł na prostą  i zahaczył się do takich co tym interesem kręcą ( jak to się mówi)  Nowe zajęcie wciągnęło go do pracy, do władzy i do kasy.
W tej chwili stałem się jakby zbędnym balastem i wspomnieniem o przeszłości.
Po co ją rozpamiętywać ,przeszłość gdy świeże laury zdobią skroń. 
Znajomy chyba Asnyka sobie przypomniał.
Natychmiast zapomniał też o relacjach, które nadal były chwiejne  jak człowiek po poważnej chorobie z powikłaniami.
Przestałem dzwonić. Każdy telefon ma bowiem w swej budowie oprócz przycisku do odbierania rozmów również klawiaturę do wybierania numeru.

Tak pozostało i minęło od tego czasu wiele lat. Jednak od czasu do czasu, zwłaszcza kiedy wyciągam z dolnej półki zakurzony nieco toster przypominam sobie tę historię i nieodmiennie zadaję pytanie - czy mogłem więcej?
Jest taki dowcip 
Kiedy można się naprawdę źle poczuć ?
Kiedy stoimy w kolejce do nieba,  a parę osób przed nami stoi Matka Teresa z Kalkuty.
Święty Piotr patrzy w księgę i mówi -  No, Droga Matko można było zrobić więcej.
Zawsze więc można więcej.
To kiedyś, bo wobec nowych dokumentów postać Matki Teresy też jakby wyblakła.
A my dalej tak się spieszymy z ogłaszaniem świętych.
Może i ja za bardzo idealizowałem mojego byłego przyjaciela?
Może nie pamiętałem że jest  jedynakiem z wszystkimi tego objawami?
Nie jestem Matką Teresą, ale nadal  zgadzam się z powiedzeniem, że Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają, jak latać.

PS
Aby jednak nie popadać w skrajności mam w głowie modlitwę "O wschodzie słońca" autorstwa  Natana Tenenbauma a szczególnie niektóre  jej wersy

Co postanowisz, niech się ziści
Niechaj się wola Twoja stanie
Ale zbaw mnie od nienawiści
Ocal mnie od pogardy Panie


11 grudnia 2024

O przeklinaniu, można by bez końca.

Ukochany Bareja był łaskaw w "Misiu" obśmiać substytuty krwistych przekleństw używając zwrotów  takich jak "Motyla noga", czy "Kurcze pióro". Pamiętacie  Stanisława Mikulskiego jako Wujka  Dobra Rada?
Bardzo cieszyła nas oglądających ten  film ta taka infantylność przekleństw.
Już od dziecka żyłem w otoczeniu soczystych "panienek". Nie, nie piszę w ten sposób, że dorastałem w rodzinie patologicznej, ale z braku komputera czy smartfona ( które wymyślono zdecydowanie później) większość czasu wolnego spędzałem na podwórku, w okolicy trzepaka lub śmietnika. Tam zaś miałem doskonałą okazję by spotkać tych którzy w takich dysfunkcyjnych rodzinach wzrastali. Dzięki nim oprócz soczystych przekleństw poznałem wiedzę na temat prokreacji i metod na  póki co samodzielne uzyskanie satysfakcji seksualnej. Zdajecie sobie sprawę jak taka wiedza wyglądała?
Czy  do dzisiaj coś się w tej kwestii zmieniło?
Tak, teraz dzieciaki po wpisaniu odpowiedniego adresu internetowego otrzymują wszystko w postaci materiału video z dokładnymi zbliżeniami ( jakkolwiek by nie interpretować tego słowa). To postęp. Tak, ale poziom tej wiedzy jest z reguły na takich stronach mniej więcej taki jaki otrzymałem od kolegów przy trzepaku. Wtedy musiała działać wyobraźnia, teraz obraz w sieci nie pozostawia  miejsca dla wyobraźni.  Wszyscy jednak klną bądź używają wulgarnych określeń.
Przekleństwa mają się dobrze, ba nawet  może lepiej.
Nawet tacy sławni językoznawcy jak profesor Miodek pozwolili sobie na felietony w tym temacie które są dostępne w Internecie bądź na żywo w piwnicy pod Baranami. Tam w wykonaniu wspaniałego Tadeusza Kwinty.
Od dawna wiemy, że przekleństwa są nieeleganckie, że nie powinniśmy, że... A jednak klniemy i co tu ukrywać czerpiemy z tego przeklinania swego rodzaju satysfakcję.
Pisałem już na tych łamach o przeklinaniu nie raz i nie dwa, ale temat  dalej nośny i aktualny o czym można się przekonać w codziennych rozmowach Polaków.
Starsze pokolenie wie, że nie klnie się w towarzystwie dam ( tylko gdzie damy, gdzie te damy są?), a używanie wulgaryzmów przy rodzicach było w ogóle nie do pomyślenia. Teraz damy same klną na potęgę, a rodzice starają się być nowocześni i przymykają oczy lub tylko puszczają oko perskie na takie zachowania.
- Pozwalam mu ( jej) wyrazić siebie - usprawiedliwiają sytuację.  
Dobrze to czy źle?
Po pierwsze drażnią mnie eufemizmy. Takie jak  "kurde".
Kurde  to eufemizm, czyli złagodzona wersja, ale jednak wulgaryzm chociaż społecznie akceptowalny.
Niektórzy na własny użytek maskują te wulgaryzmy w sobie tylko znajomym kodzie, ale to są wyjątki jak ten poniżej.

 
                                                         
- Dziękuję.
- Za co?
- Za nic. Zawsze mówię dziękuję zamiast spier..laj żeby ludzie się nie poobrażali
- Fajny sposób
- Dziękuję 

Po drugie sam klnę. Niestety. 
Z  natury robię trochę w domu i zagrodzie, a więc na moim koncie trochę tych ku.w się zgromadziło.
Żaden środek nie pomoże obluzować zapieczonej śruby, jak rzucona w odpowiedniej intonacji ku..a.
 Nie zamartwiam się jednak zbytnio tym problemem ponieważ jak przeczytałem parę lat temu :
„ Naukowcy z Massachusetts College of Liberal Arts odkryli, że rzucanie mięsem nie jest wcale takie złe i zupełnie niepotrzebnie gorszy społeczeństwo. Przeklinanie poprawia bowiem predyspozycje językowe i dzięki wymyślnym wulgaryzmom szybciej uczysz się nowych słów. Co więcej, są na to twarde dowody. „
No proszę, im bardziej wyszukanych wulgaryzmów używasz, tym sprawniej posługujesz się językiem ojczystym.
Dochodzę do wniosku że pewien prezes znaczącej partii w naszym kraju musi zdrowo przeklinać skoro w publicznych wypowiedziach używa tych różnych  trudnych słów jak choćby: 
Dyfamacja, absmak, apoteoza, imposybilizm, ekspiacja, jurgieltnik, lumpenliberalizm, oligofrenik czy inne.
Jeżeli ma zachodzić jakaś korelacja pomiędzy przeklinaniem a  erudycją to z pewnością  przyda mi się to na blogu. Uczeni przecież  twierdzą że ma związek.
Po raz kolejny  napadła mnie potrzeba pisania. Potrzeba, nie konieczność, bowiem w tej chwili filozoficznie choć już nie tak oryginalnie nadal twierdzę, że tak naprawdę to tylko żeglowanie jest rzeczą konieczną.






05 grudnia 2024

Trudno ogarnąć podróże w czasie

Podróżowanie w czasie  to jak podaje Wikipedia - przemieszczanie się w przód (odbiegające od „naturalnego” tempa upływu czasu) lub przemieszczanie się w tył w czasie, w sposób podobny do przemieszczania się w przestrzeni. 
Współczesne teorie fizyczne dopuszczają możliwość takiej podróży w przód w czasie, zmniejszając szybkość upływu czasu.
Nie wierzycie? Na dowód zobaczcie ten zrzut ekranu 


W poniedziałek 2 grudnia 2024 r. Pan redaktor opublikował notatkę która zaczyna się od słów:
W poniedziałek 4 grudnia otwarto długo oczekiwany pierwszy odcinek południowej obwodnicy Oświęcimia.
Napisano w czasie przeszłym, tymczasem poniedziałek co ładnie podano już w tytule to właśnie drugi grudnia.
Wygląda więc, że nie o ten rok idzie w artykule. O który? Zdałem pytanie sztucznej Inteligencji czyli AI Oto odpowiedź
"Aby ustalić, w którym roku 4 grudnia wypadł w poniedziałek, musimy cofnąć się w czasie. Ostatnim takim rokiem był 2017. Wtedy 4 grudnia rzeczywiście przypadał na poniedziałek."
Ponieważ z wiekiem moje zaufanie staje się coraz bardziej ograniczone, sprawdziłem  AI tradycyjną metodą czyli wertując kalendarz. Dowiedziałem się, że 4 grudnia wypadł w poniedziałek również w 2023r.
Wiadomo jednak, że AI ma zapóźnienia w wiedzy wynoszące ok 2 lata. Stąd zasada - wierzyć lecz sprawdzać.  
Gdyby zaś przyjąć, że chodzi o meldunek z przyszłości  to w  czasie przyszłym wg  AI 4 grudnia wypadnie w poniedziałek w następujących nadchodzących latach:
2028
2034
2045
Co z tego wynika?  Stawiałbym na przeszłość, bo może piszący tę notatkę był po prostu tylko wczorajszy. 
Na zadane po raz kolejny pytanie - co z tego wynika? odpowiadam -  A właśnie, że nic jak śpiewano  w Kabareciku Olgi Lipińskiej.
Wracając zaś do przeszłości
W piękną i słoneczną niedzielę wybrałem się z  moją suką  na wały wiślane.  Kiedy robi się zimniej i pierwsze przymrozki zwarzą rośliny, wychodzimy na wały i potem bliżej Wisły, by spacerować. Ja dla zdrowia, suka żeby nałapać nowych nieznanych jej zapachów. Kręcimy się tak w zależności od nastroju w tę lub drugą stronę podziwiając pomysłowość przyrody i mieszkających w okolicy. Nie wiedziałem, nie przypuszczałem nawet, że  takie miejsce to świetne wysypisko. Bo przecież jak przyjdzie woda to zabierze. A to co poza drzwiami naszego domu to już nas gówno obchodzi. Prawda ?
I chociażby " Ostatnie pokolenie" plackiem leżało na ulicach całej Warszawy i okolic, ludzkiej mentalności nic nie zmieni, bo nawet strach przed powszechną zgubą jest taki sobie.
Poniżej zdjęcie panoramy z tej słonecznej wycieczki. Od lewej do prawej wije się  Wisełka, może niespecjalnie widoczna na tym zdjęciu. Zdałby się dron.



Co ciekawe, potrzeba wędrówek wałami wiślanymi mija nam wiosną. Z tej prostej przyczyny, że bujna roślinność powoduje taką sytuację, iż suka stoi zagubiona w tych chaszczach nie mogąc dopasować swojego GPS-a  do okolicy.
Dzisiaj też pomieszałem nieco w czasie.
Oddałem samochód do naprawy. Cyklicznie rozbłyska kontrolka  Kontrolka check engine wskazuje, że komputer pokładowy pojazdu wykrył nieprawidłowość w jednym z systemów silnika lub układu emisji spalin. Może to oznaczać zarówno drobne problemy jak i poważniejsze awarie, np. uszkodzenie sondy lambda, problem z katalizatorem, wtryskiem paliwa, czy czujnikami silnika.
Żyję nadzieją, że to jakaś drobna sprawa, bowiem katalizator to usterka która zaboli solidnie swoimi kosztami. 
Aby spędzić weekend bez samochodu zrobiłem w środę piątkowe zakupy. Niby wszystko w porządku bo jestem do przodu, ale nie pomyślałem,  że żona nie bacząc na moje plany dokona kolejnego zakupu  w sieci z odbiorem w paczkomacie. Dla ułatwienia powiem, że o terminie naprawy poinformowałem z miesięcznym wyprzedzeniem, a  najbliższy  paczkomat jest 4,5 km stąd. Bez samochodu jestem jak to teraz modnie się nazywa " komunikacyjnie wykluczony". W innym czasie można by motocyklem, a tu zimno i leje. Z  powodu  tego deszczu nie wybiorę się pewnie na cykliczną motocyklową imprezę Moto Mikołaje. Stawy zaczynają mi przypominać o tym, że nie mam już 50 lat.
Coś muszę wymyślić, Chociaż mam ochotę by zacytować żonie kwestię  Zwierzaka z Muppetów, ale nie od dziś znam przecież piosenkę Jerzego Połomskiego  - Bo z dziewczynami.
Tłumaczę sobie, że ta wasza nieprzewidywalność to lek na ewentualną monotonność wspólnego życia.
Cóż innego pozostało.  
Koniec z tym marudzeniem, czekam na wyrok z którym zadzwoni mechanik.




25 listopada 2024

Miłość. Co z niej zostaje po latach ?

Jak to już wielokrotnie napisałem na tym blogu, czytam pisma kobiece. W związku ze zmianą obyczajów to w zasadzie strony internetowe czyli nowocześnie i on line. Nie ograniczam się jednak do jednej tematyki jak bohater grany przez Janusza Gajosa w filmie Gwiezdny pył. Stwierdził on brzydząc się polityką, że z gazet czyta tylko Przyjaciółkę, bo tam piszą co zrobić żeby nie zajść w ciążę.
No więc jestem w miarę wiernym czytelnikiem Wysokich obcasów i paru innych stron z żeńskimi tytułami jak Polki itp. Z potrzeby znalezienia sedna czytam artykuły o kłopotach małżeńskich po latach, o wymianie na nowszy model, o tym jak mijają wspólne lata kiedy ludzie stają się dla siebie coraz bardziej obcy. O tym, że sex już nie smakuje jak ten kiedyś, a nawet wcale go nie ma. Pożądanie się wypaliło, a na tę gębę która była najukochańszą kiedyś twarzą nie można wprost patrzeć.
              Czytam i analizuję, co mogło pójść nie tak? Gdzie jestem zadając sobie pytanie -  co zrobić aby nie popełnić cudzych błędów ? Jak ewoluując wraz z wiekiem doprowadzić maszynę zwaną małżeństwem do lotniska bez zbytnich turbulencji po drodze.
Napisałem bez zbytnich, bo turbulencji jako takich nie da się niestety uniknąć. Nie wierzę w te bezkonfliktowe, bo znaczy to, że jedno z uczestników takiego związku jest totalnie bez charakteru i całkowicie uległe decyzjom drugiej osoby.
Jeżeli jednak obojgu to odpowiada to czemu nie, ja skupiam się raczej na tak zwanej przeciętnej lub średniej.
Napoleon bał się kompromisów. Bądź tu Napoleonem małżeństwa gdy każdego dnia decydujemy się na jakiś kompromis, aby uniknąć niepotrzebnych ofiar.

Wymyśliłem ( a może gdzieś przeczytałem  i doszedłem do wniosku, że to sam autor ma podgląd na moje myśli) kiedyś, po latach małżeńskich doświadczeń takie twierdzenie, że w dojrzałym małżeństwie każda ze stron wie jak jednym zdaniem wywołać burzę w domu. Jak wszcząć awanturę z powodu błahego powodu. Jak nacisnąć ten guzik z napisem "awantura" i wywołać eksplozję. Moim zdaniem dojrzała miłość polega na tym, że choć wiemy gdzie jest ten guzik, to go nie naciskamy. Potrafimy sobie tego odmówić.
To było już ładnych parę lat temu, gdy pokłóciliśmy się z małżonką o zagubiony guzik od mojego płaszcza. Każde z nas było tak pewne swojej racji, że z powodu guzika za jakieś 2 złote, nasze małżeństwo zawisło w nieciekawym miejscu. Nie będę tutaj używał patetycznych określeń w stylu na włosku czy nad przepaścią, ale było jak na nas nieciekawie. Dzięki bogu udało się w ostatniej chwili obrócić wszystko w żart, gorzki ale żart. Dzisiaj hasło " jak ten guzik" działa na każde z nas jak szklanka zimnej wody.
A teraz? Teraz zdajemy sobie sprawę, że w zasadzie każde z nas ma dobre intencje, ale czasami gorszy dzień. Najlepszym rozwiązaniem jest wtedy nie dochodzenie własnych racji, a zamelinowanie się z laptopem w cichym kącie mieszkania, bądź ze spawarką w okolicach garażu.
Każda burza kiedyś mija, a ta gwałtowna najszybciej i wracamy do swoich ról
Kilka dni temu znalazłem potwierdzenie dla swojej teorii o guziku w sieci
Taki niewielki rysuneczek. Może przerysowany, ale taka jest istota memów. Z drugiej strony powiedzmy sobie, nie jest tak bardzo przerysowany. I ten tekst porażający swoją prawdą. Nie taką uładzoną, taką szorstką prawdą:
Miłość jest wtedy gdy patrząc na śpiącą kobietę myślisz - Zabiłbym gadzinę
I jednocześnie poprawiasz jej kołdrę by nie zmarzła... żmijka jedna.



Coś w tym jest, ale żeby dojść do takich wniosków trzeba ileś przeżyć i czegoś  doświadczyć.
Próbujmy więc i nie rezygnujemy już na starcie.
Niestety minęły te lata kiedy zepsute rzeczy naprawiało się do skutku. Teraz w dobie jednorazówek lepiej wyrzucić  zepsute na śmietnik i nabyć coś zupełnie nowego.
Z małżeństwem bywa zupełnie podobnie.

Postscriptum  26.11.2024

Wczoraj oglądałem teatr telewizji i sztukę Miłość w reżyserii Błażeja Peszka wg scenariusza Beniamina M. Bukowskiego. Wystąpili: Anna Polony i Jan Peszek.
Kiedy przeczytałem opis na stronie Teatru TV że jest to: Krótka, ale intensywna historia przypadkowego spotkania dwojga samotników, które z czasem przeradza się w upragnione, pełne namiętności uczucie, które udowadnia że na miłość nigdy nie jest za późno
Byłem zachwycony bowiem ten dzień zaczął się opublikowaniem postu o dojrzałej miłości , a spektakl jakby klamrą spinał mi ten dzień.
Z wielką przyjemnością obejrzałem popis aktorski tej dwójki doskonałych aktorów, choć w pewnej chwili poczułem się jak podglądacz który z buciorami wchodzi w sferę sacrum i byłem tym trochę zawstydzony. Wszystko zaś pokazane od tej pięknej strony. Jak napisał w eksplikacji reżyserskiej Błażej Peszek, "każdy z nas, niezależnie od wieku, ma elementarną potrzebę bliskości, dlatego też spektakl ten wydaje mi się być interesujący dla wszystkich, którzy mają czułe, wrażliwe serca i otwarte umysły".
I tutaj się z Panem Błażejem w pełni zgadzam.
Jeżeli nie widzieliście tej historii to z czystym sumieniem ją polecam

18 listopada 2024

Nocne safari

Od kilku miesięcy sypiam w pokoju na poddaszu. 
Pokój na poddaszu me tę zaletę, że w lecie jest w nim cieplej niż w pokojach na parterze, a w zimie zimniej. Sorry taki mamy klimat, a swój pokój oddałem teściowej, która już po schodach chodzić nie mogła. Ja tam ganiam póki co góra dół i jakoś leci. Śpię za to zdecydowanie lepiej, ponieważ nie przeszkadzają mi już zakłócenia światłem, gdy małżonka walczy z bezsennością oglądając telewizję. Do do mnie dolatują szybko zmieniające się kolorowe błyski światła z ekranu odbite przez ściany. Głos do mnie nie dociera ponieważ przezornie wyposażyłem żonę w słuchawki, a więc tylko błyska. To właśnie błyskanie psuło mi sen i już zaczynałem się zastanawiać czy nie łykać jakichś tabletek na dobry sen, chociaż jestem przeciwnikiem takich ułatwień. Nie biorę na przykład tabletek na umiarkowany ból głowy ponieważ uważam, że ból jest bezpośrednim dowodem życia. Jeżeli zaś łeb mnie nie boli, ale za przeproszeniem napieprza wtedy połknięta tabletka z reguły działa. To tak jak niepijący jest tańszy w utrzymaniu gdyż potrafi się załatwić mniejszą ilością alkoholu.
Tak więc jak już wspomniałem, sypiam na górze przyzwyczaiwszy się do parametrów pomieszczenia. W obecnym pokoju zmieściłyby się dwa dotychczasowe. Mam też komfortowe warunki do scrollowania Internetu lub  pisania w postaci wygodnego biurka z fotelem. Dla rozrywki zaś gramofon na czarne płyty i sprzęt z dwoma 100 watowymi kolumnami i do tego parę setek płyt z klasycznymi pozycjami. No "Czwórka" Zeppelinów brzmi w tym towarzystwie nad wyraz dynamicznie.
Mozarta, albo Hendla słucham zaś na fotelu bujanym i wspólnie z nim w trakcie koncertów bujamy w obłokach.  Milesa Davisa słuchać by się zdało prawie na stojąco z szacunku dla jazzowego wirtuoza trąbki. Jest taki francuski kryminał z 1958 roku zatytułowany " Windą na szafot" do którego muzykę skomponował właśnie Davis. Skomponował to mało powiedziane. On zamknął się w studio z filmem wieczorem, a rano miał już gotową całą ścieżkę muzyczną do filmu. Właśnie poluję na longplaya z nią, bo póki co mam na innych nośnikach.
Jak się ma ten spektakl chwalenia się do tytułowego safari?
Zaraz do tego dojdziemy.
No więc w piątkowy wieczór wyjątkowo nie degustowałem żadnego wina ponieważ w sobotę przed siódmą rano wyjechać miałem z żoną do lekarza, którego gabinet położony był jakieś 100 km od naszego domu w kierunku gór. Po co kusić licho ?
Trzeźwy jak świnia wyruszyłem nieco wcześniej na górę, bo spać przyjdzie przecież krócej. U doktora mamy być na 9.00. Po dokonaniu wieczornych ablucji, ułożyłem się w wygodnym łóżku i zamknąłem oczy. Łóżko jest duże, podwójne i jak już wspomniałem wygodne. Jedyną wadą jest to, że pokój jak to na poddaszu ma skośny sufit i głowa znajduje się właśnie w obniżeniu. Nie można się zrywać z takiego łóżka na równe nogi. Walimy wtedy głową w sufit, a kartonowo - gipsowa płyta rezonuje.  Ostrożnie więc położyłem się, wybrałem ulubioną pozycję na boku i korzystając z błogosławieństwa mroku zacząłem proces zasypiania.
- Siemnadcat, szestnadcat, piatnadcat -  jakby to odliczał  popularny kiedyś Kaszpirowski. 
Przy "szesnaście" usłyszałem jednak jakieś delikatne chrobotanie, Do chrobotania jestem przyzwyczajony ponieważ jak to na wsi, w o kresie jesiennym pchają się do domu myszy. Korzystają z uchylonych drzwi, okien, a niektóre ponoć potrafią wydrążyć sobie korytarz w styropianie ocieplającym dom.  Nie wiadomo więc kiedy zameldują się jako lokatorzy na strychu. Włączam wtedy takie elektroniczne urządzenia na podczerwień, które emitują ultradźwięki. Nie są one  słyszalne przez człowieka, ale wyjątkowo nieprzyjemne dla myszy.
Nie wszystkie jednak są na tyle zniesmaczone dźwiękiem by opuścić dom. Niektóre z przytępionym słuchem bądź rozumem próbują przetrwać w tym trudnym dla nich środowisku. Smaczku dodaje fakt, że w nowoczesnej technologii płyt karton-gips czują się jak w domu. Bezpiecznie przemieszczają się w szczelinach pomiędzy płytą a murem, pozostawiając  pole do popisu dla własnej  wyobraźni gdy próbują przegryźć samą płytę bądź mocującą ją łatę.
Nie jestem do końca pewien czy mysz ma wyobraźnie, a więc pozostawmy to określenie jako ozdobnik.
Nieżyjący już nasz kot, a w zasadzie kotka, świetnie wystawiała myszy biegające nam nad głowami  po niewidocznej stronie płyty na suficie. Wystarczyło wtedy popukać intensywnie w sufit trzonkiem miotły i robił się spokój. Fakt, że nieraz trzeba było ze trzy razy powtórzyć to straszenie.
Znam i inne rzeczy które człowiek powtarza i to z upodobaniem.
Jak więc wspomniałem dźwięk nie przestraszył mnie, ponieważ nie pogrążyłem się jeszcze w sennej malignie i miałem świadomość czasu miejsca i źródła dźwięku. Korzystając z paroletniego doświadczenia popukałem w sufit pięścią. Podziałało na piętnaście sekund i zaraz skrobanie i gryzienie powróciło. Powtórzyłem straszenie pantoflem i telefonem który miałem pod ręką. Cóż bowiem innego mamy pod ręką leżąc w łóżku?
Hałas nie ustępował tak samo jak nie przychodził sen. Zacząłem zastanawiać się dlaczego ten dźwięk jest inny od znanego mi już gryzienia tynku lub drewna. Był ostrzejszy, donośny i jakby bliżej mnie.
Tydzień wcześniej rozłożyłem pułapki na myszy w pokoju, tak pro forma. W jedną wsadziłem żółty ser w drugą suchy chleb. Polne myszy nie są bowiem wielkimi smakoszami i żreją wszystko co im stanie na drodze. Widzę to nad wyraz dokładnie każdej wiosny robiąc pozimowe porządki w garażu. 
Tym razem pułapki były nietknięte, a więc znaczyło to że do pokoi na poddaszu myszy jeszcze nie dotarły. Wychodzi na to, że to agresor z zewnątrz narusza  mój mir domowy. 
Dźwięk słyszany w ciemności wydaje nam się głośniejszy niż w rzeczywistości, a nie uzupełniony obrazem staje się dramatycznie straszny.  Moja psychika zaczęła się nakręcać.
- Mysz pewnie, że mysz. A jak to coś większego niż mysz? Coś czego nie odważyłem się nazwać słowami i co wzbudzało we mnie coraz większy wstręt.
Skrobanie nie ustawało, a smartfon informował mnie, że do pobudki zostało mi trzy godziny.
No to sobie pospałem. Za chwilę pobudka, wyjazd a tu napastnik wciska się z buciorami w moje życie.
Włączyłem lampkę nocną i latarkę w smartfonie. Nastawiłem radary i zlokalizowałem, że to jakieś niecały metr od łóżka. Dźwięk dochodził zza 100 Watowej kolumny o której z czułością pisałem na początku tego tekstu. Kiedy ją przesunąłem zauważyłem, że listwa przypodłogowa jest pogryziona. Właściwie to wygryziona bo tu i tam można było stwierdzić większe lub mniejsze dziurki, ale jeszcze zbyt małe na  mysi szturm. W samym jednak rogu listwa była już dość znacznie wygryziona. Skierowałem w tę stronę światło smartfonowej latarki. Tak dziura była już spora. Poświeciłem bliżej,  w otworze pojawił się fragment szaro rudego futra.
- Mam cię cholero - zawołałem
I co teraz ?  Myśleć, myśleć. Czułem presję czasu jak tajny agent, w hotelowym pokoju do którego zaraz wpadną agenci drugiej strony. Stałem tak na boso w piżamie, lekko rozespany i mocno wkur.ony.
Nie wiem czy bardziej rozespany niedoszłym snem czy bardziej wkur..ny.

Zanim przystąpię do dalszego ciągu muszę przyznać, że niestety w tym opowiadaniu jakiś zwierzę ucierpiało. Jeżeli opis nocnego safari naruszyć może waszą delikatną konstrukcję psychiczną to skończcie w tym miejscu.

- Myśleć - przywołałem się powtórnie do porządku.
Nie będę przecież w środku nocy rozkładał łapki klejowej, żeby było humanitarnie. Producent zaleca, żeby taką przyklejoną mysz wynieść daleko od domu i wypuścić. Po pierwsze nie miałem takiej łapki, po drugie kto by mi się kazał w piżamie po nocy włóczyć gdzieś daleko od domu?
Życie jest brutalne  i zastawiając klasyczne łapki  stawiałem na tradycyjne skręcenie karku.
No tak ale żeby podstawić łapkę muszę bestię wpuścić do domu. Jak to mówią do własnej strefy komfortu, a sam w tej chwili czułem się mocno niekomfortowo
- No pasaran - rzuciłem podkręcony adrenaliną.
- Smartfonem? Nie zapcham sierścią port USB typ C i jak to potem wytłumaczyć w serwisie.
- Mydłem, mydłem ją wykończ ! - przypomniał mi się cytat z filmu  Kingsajz. 
Mydło "For You" też się tu nie przyda. Z resztą od ilu lat już go nie wytwarzają ?
Liczyły się minuty, chociaż włączenie światła przyhamowało wygryzanie listwy. Przeciwnik udawał, że go nie ma.
- Widzę cię mały szkodniku - zawołałem do myszy, zaskoczony tym że próbuje nawiązać z nią kontakt słowny. Dzięki bogu odpowiedziało mi tylko milczenie.  
Skrzynka z narzędziami szczęśliwie pozostawiona na górze. - to jest myśl. Pobiegłem po nią, nerwowo otworzyłem pokrywę i zacząłem  przerzucać  zawartość pod względem przydatności.
 Piła i młotek odpadają, kleszcze też są raczej nieprzydatne jak i poziomica.
Chwyciłem do ręki długi śrubokręt. Mam - Tradycyjnie, szpadą po francusku niczym czwarty z Trzech Muszkieterów. 

                                                                                                                                                              foto www.fabrykawafelkow.pl/

Pobiegłem do pokoju i jak by to napisał Aleksander Dumas,  zatopiłem ostrze w złowrogim ciele napastnika. Skrobanie ustąpiło. Nastała cisza, a smartfon rozjarzonym wyświetlaczem informował mnie, że do pobudki zostało niecałe dwie godziny.
Zgasiłem światło. Emocje były tak silne, że wiedziałem już iż nie zasnę tej nocy. Z drugiej strony gdzieś za listwą leżało truchło mojego wroga i nic z tym na ten czas nie mogłem zrobić.
Radość ze zwycięstwa była taka sobie, to raczej spokój który mnie powoli ogarniał. Może to tylko adrenalina przestawała działać.
Nie byłem dumny z siebie i pod żadnym pozorem nie powiesiłbym mysiego ogona na ścianie trofeów nad kominkiem. Po raz kolejny też potwierdziłem sobie, że nie mógłbym być myśliwym. Nie czuję żadnej radości z pozbawiania życia innej istoty żywej. W mojej walce mysz miała jednak więcej szans  niż jeleń obserwowany przez leśniczego  za pomocą lornetki z noktowizorem zamocowanej na sztucerze, na leśnej polanie w środku nocy.
Wstając pięć minut przed dzwonkiem alarmu ( jak zawsze), zamaskowałem miejsce walki przesuwając kolumnę  głośnikową. Nie było czasu na sprzątanie, a  pod naszą nieobecność pojawić miała się wnuczka z rodzicami, by zaopiekować się suką która bardzo cierpi zostając sama w domu.
Po powrocie bawiłem się z wnuczką  do jej wyjazdu i dopiero potem wziąłem się za sprzątanie
Wyciągnąłem szpadę ( śrubokręt) z otworu i zdemontowałem listwy. Usunąłem tkwiącą tam mysz. Rzuciłem też kilka niewybrednych słów pod adresem fachowców od wykończenia. Jedni przycięli zbyt krótki regips, a inni zamiast załatać otwór,  przysłonili go jedynie  listwą przypodłogową. Z czystej ciekawości mysz wcisnęła się w otwór i zostało tylko przegryzienie przez listwę, aby dostać się  do wygodnego i ciepłego apartamentu co prawda z człowiekiem, ale bez kota. 
Wyczyściłem i wydmuchałem szczelinę jak by to nie zabrzmiało,  w którą następnie wcisnąłem piankę uszczelniająca. Z drugiej strony płyty powstanie z pewnością spora kupka piany. Powinno podziałać.
A potem jak to w weekend, zapadł  sobotni wieczór i przy butelce piątkowego wina skończyłem wraz z małżonką oglądać "Matki pingwinów". Potem grzecznie poszedłem do pokoiku na poddaszu i zasnąłem bezproblemowo. Wino uśpiło mnie tak szybko i skutecznie, że nawet skrobanie i gryzienie z pewnością  nie wybudziło by mnie ze snu.
Pech myszy polegał na tym, że nie wiedziała iż piątkową degustację przeniosę na sobotę w związku z tym położę się w pełen gotowości wszystkich zmysłów.
Lekarze mówią, że regularne spożywanie alkoholu na przykład w piątki i to nawet w małych ilościach może być szkodliwe dla zdrowia.
No tak, ale z drugiej jednak strony, dla niektórych niepijących przerwanie tej tradycji piątkowej może być śmiertelnie groźne.
 
 

11 listopada 2024

Jeszcze o przemijaniu czyli pochwała cudzej twórczości

Może i ja nabawiłem się tej przypadłości młodych, że czytam streszczenia czy jak kto woli z francuskiego resume. Powód jest prosty, a nazywa się brak czasu. Z książkami jest czasami tak jak ze zbieraniem grzybów. Gwarancją udanego zbioru jest znajomość miejsca ich występowania. Taka polanka w lesie tu czy gdzieś tam, znana tylko kręgowi wtajemniczonych, przekazywana tylko zaufanym znajomy i to w dodatku szeptem. Polecenie jest ważne ze względu na to, że póki co mamy steki tysięcy polanek podobnych do siebie, a tylko niektóre z nich potrafią podzielić się z tobą swoim bogactwem. Książki jak te polanki podobne są do siebie wyglądem, środki bywają już różne. Od patetycznych strof o ukochanej ojczyźnie, po półpornograficzne opisy łóżkowego tumultu w powieściach dla pensjonarek.
Osobiście zagustowałem w biografiach znanych ludzi i to co kiedyś w czasach młodzieńczych nudziło mnie niezmiernie, teraz staje się pierwszym wyborem. Bo i biografie były wtedy inne. Brązownicy historii pucowali te pomniki sławy swoich bohaterów, przez co stawali się ono niedoścignionymi wzorcami, a że nie każdy ma w sobie niezmierzone pokłady cierpliwości i samozaparcia to biografie te trafiały na półkę gdzie się kurzyły.
Szczególnie te publikowane przed 1956 rokiem, a ze znajomości których odpytywano na egzaminach  
Współcześni autorzy jakby starali się pamiętać, że w każdym ze swoich bohaterów tkwił realny człowiek ze wszystkimi swoimi słabostkami, a czasem wręcz niegodziwościami. Człowiek bez słabości w moim młodzieńczym wyobrażeniu stawał się świętym. No cóż, współczesność nie pozwala jednak obronić nawet tego przekonania.
A o czym ja tak ględzę ? Czemu ma służyć ten przydługi wstęp?
Zaraz tłumaczę, to będzie usprawiedliwienie tego, że cytuję cudze cytaty.
        Korzystając ze współczesnych mediów społecznościowych z wyjątkiem chyba tylko Tik-Toka i portali randkowych zwracam baczną uwagę na te strony i posty które potrafią mnie zaciekawić, a nie są jedynie płaską rozrywką. 
Wspomniane powyżej zainteresowanie skłoniło mnie do obserwowania Na Instagramie Pani  Angeliki Kuźniak.
Urodzona w 1974 roku jest polską reporterką i pisarką. Z wykształcenia kulturoznawczyni. Studiowała także lingwistykę. Od 2000 współpracuje z Gazetą Wyborczą gdzie , publikuje głównie w magazynie reporterów Duży Format Jej reportaże ukazywały się także poza granicami kraju.
W swoich książkach wzięła na tapetę między innymi  Boznańską, Stryjeńską, Demarczyk czy Papuszę.
Wszystko w bardzo przystępnej i zachęcającej do czytania formie.
Dlaczego akurat teraz ten post, który nie jest jakąś promocją, a powstał w efekcie rozmyślań na tekstem i tym, że ktoś podał mi na tacy to czego samemu nie chciało mi się szukać, a może tylko nie znałem tej polanki.
Z racji jesiennych rozmów o śmierci  Pani Angelika zamieściła tekst zawierający klika cytatów  na temat przemijania

                                    
                                                      Jerzy Duda Gracz  Starość foto: niezlasztuka,net

Ponieważ tekst mnie zachwycił i poruszył, pozwolę sobie dołożyć te kilka zdań Pani Angeliki do blogowej dyskusji o przemijaniu. Oto on:

▫️ Jest rok 1943. Sandor Marai notuje w dzienniku: "Podejrzewam, że zestarzeć się będzie wspaniale. Wszystko zgęści się, zasuszy, będzie słodkie i całkiem gorzkie".
Ma wtedy 43 lata. Ponad pół wieku później, w styczniu 1989 roku, zapisze ostatnie zdania: "Czekam na wezwanie, nie ponaglam, ale i nie ociągam się. Już pora". Kupuje rewolwer. Kończy kurs obsługi broni. 22 lutego w swoim mieszkaniu w San Diego strzela sobie w głowę.

W 1965 Jarosław Iwaszkiewicz notuje: "Najpierw jest to, że już nic cię nie spotyka. Nie zakochasz się, nie zobaczysz po raz pierwszy wydrukowanego twojego wiersza, już nigdy nie posłyszysz pierwszego płaczu twojego nowo narodzonego dziecka, nie dostaniesz pierwszej nagrody, pierwszego anonimu (...) i już nigdzie nie pójdziesz po raz pierwszy. Życie staje się pustynią, wyschłą równiną bez zdarzeń. (...) Złość, gniew na przemijanie świata, na ten proch, w który się bezustannie obracamy, na tę straszną robotę czasu i śmierci".

I ta nieporadność ciała. Ta "kapryśna, łatwo psującaca się materia" (znów Marai) zaczyna psuć się, zdradzać, zawodzić.
Mówiła o tym przed laty również prof. Barbara Skarga, filozofka w pięknym tekście Magdaleny Grochowskiej "Lewa strona gobelinu”: "- Chodziłam po Tatrach szybciej aniżeli inni. Miałam satysfakcję z przezwyciężania nieporadności ciała. Niedawno byłam w Zakopanem, nie mogłam dojść do Hali Pisanej. Cóż to jest Hala Pisana? Zaledwie wstęp, z niej się kiedyś wychodziło w góry. Ja już nie pójdę na Orlą Perć. Takie jest prawo biologii - pewne możliwości się kończą. Trzeba przyjąć starość jako konieczność".

W tym samym tekście Joanna Kulmowa: „Widzę w lustrze jakąś babcię... Mogę się nawet do niej uśmiechnąć, bo nie jest mi niesympatyczna, ale to nie jestem ja. To tylko opakowanie. Ja jestem w środku i się nie zmieniam, mam ciągle dziesięć, piętnaście lat. "Ja" to mały punkcik, z którego wyrasta ogromny bąbel świata naokoło mnie".
Koniec cytatu

Nie mogłem sobie odmówić przyjemności postawienia Autorce internetowej kawy ( sieć oferuje taką usługę) i napisania do Niej  kilku miłych słów/
Jeżeli Was tez poruszył ten tekst to poniżej zamieszczam link do niego. Może to będzie początek głębszej przyjaźni z autorką ?

04 listopada 2024

To co dał nam los

Przy okazji walk które toczy małżonka o mój look, jak mówią młodzi kiedy idzie o wygląd,  przyszło mi zastanowić się  nad tym jakie miejsce zajmuje w moim życiu moda. Schludna przyzwoitość to u mnie  pozycja raczej wysoka. W końcu mówią, że jak cię widzą tak cię piszą. Z podążaniem za trendami w modzie  mam jednak pewien problem. Swoją budową anatomiczną nie mieszczę się przedziale zainteresowań projektantów. Muszę jednak przyznać, że z wzajemnością
Nie narzekam na swój wzrost. Kiedyś narzekałem, ale rok pracy na pogotowiu w charakterze sanitariusza skutecznie wyleczył mnie z kompleksów. Kompleksy kompleksami, a spróbuj człowieku 
kupić buty dla dorosłego, starego już nawet mężczyzny w rozmiarze 39.
Wszystkie sklepy w galeriach ograniczają się do  rozmiarówki 42-46. Wszystko poniżej i powyżej zakrawa na patologię. Łatwiej  jednak wyszukać coś powyżej niż poniżej. Całe szczęście że współczesne kanony mody dopuszczają zakładanie butów sportowych do garnituru. Można więc zadawać szyku w grafitowym gangu i białych adidasach.
Można też zamówić buty na miarę, ale twórca systemu emerytalnego nie przewidział takiej możliwości, przynajmniej dla  mnie , a więc do siebie tylko się ograniczę.  
Zadziwiające jest to, że udało mi się kupić kowbojki w moim rozmiarze z przeznaczeniem do jazdy na motocyklu. Tylko, że kupiłem je jako damskie, a ze względu na wzór typu unisex nikt tego nie zauważa.
Jeansy i t-shirty świetnie pasują do obuwia sportowego.
T-shirty kupuję poza sezonem. Rabaty sięgają wtedy do 50 % a przecież nadruki nie tracą aktualności w ciągu jednego sezonu, a co najwyżej płowieją. Ostatnio znalazłem fajne koszulki z obrazami Van Gogha. Czarny czyli mój ulubiony kolor i pastelowe obrazy. Super, pomyślałem i jeszcze bardziej się ucieszyłem gdy znalazłem M. Teoretycznie to mógłbym brać i S, ale w suszarce koszulki się kurczą dziwacznie i szybko. Obejrzałem i już chciałem brać bez mierzenia kiedy zauważyłem, że są coś jakby długie. Włożyłem na siebie i rzeczywiście wyglądałem w nich jak w jakiejś tunice. przykrywały mi cały tyłek. Trzeba było się objeść smakiem. Nie o to idzie, że chciałbym publicznie promować swój tyłek, ale mam gdzieś w wyobraźni granicę do której powinien ów podkoszulek sięgać.
Powód jest zapewne taki, że M amerykańska to co innego niż M europejskie lub Azjatyckie.  Różne narody mają różne podejście do słowa Medium. My zaś staliśmy się globalną wioską i nigdy nie masz pewności, czy towar przyleciał do sklepu z USA czy Chin. 
Podobnie z butami. Włoskie 39 to co innego niż 39 polskie. Przerabiałem. W tych  naszych podwijały mi się  czubki i naprawdę wyglądałem jak krasnal.

                                                                                                foto : klasycznebuty.pl

Nic to, Ponoć zdrowie najważniejsze. Kochanowski nam wbił to w głowę swoją fraszką.  Kiedy ono zawodzi, zaczynają się poważniejsze problemy od tych czy podkoszulek dobrze leży.
Byłem   u lekarza pierwszego kontaktu, chociaż tak prawdę powiedziawszy to tych kontaktów miałem z doktorką bez liku, znamy się pewnie ze trzydzieści parę lat. Może powinienem powiedzieć lepiej, że to lekarz rodzinny. Zwał jak chciał. Doktorka powiedziała, że jest nieźle jak na mężczyznę w moim wieku. Chyba pasuje jej to, że nie przesadzam z troską o siebie, ale wszystkie przeglądy okresowe wykonuję. Dostałem skierowanie do ortopedy i do fizjoterapeuty bowiem ostatnio, no powiedzmy od jakichś dwóch lat boli mnie szyja i mam ograniczone pole widzenia. Główką odchyla się na boki tylko stąd dotąd, a pasowałoby bardziej, szczególnie gdy jadę na motocyklu.
Mniej w związku z tym widzę. Niby tak ale gdy sięgnę do wspomnień to w tym swoim życiu już całkiem sporo widziałem. 
Chyba musi mi nieźle dopiekać skoro w końcu wybrałem się do tej rehabilitacji.
Pani z rejestracji obejrzała skierowanie, zerknęła do terminarza i wyznaczyła mi termin.
Nawet się nie zdenerwowałem tylko ubawiłem gdy pani bez mrugnięcia okiem zapisała mnie na 26 sierpnia.
- Ale mamy już koniec października - przypomniałem jej.
- Dobrze, ale to na 26 sierpnia 2025 roku.
Ubaw po pachy. A wizytę u lekarza który określi mi co dostanę w ramach tej   fizjoterapii mam tydzień wcześniej też w 2025.
Nie są to oczywiście szczyty. Do hematologa zapisują na 2027.

            31 października miałem pracowity dzień.  Moja dodatkowa praca zaczyna nabierać jakichś kształtów.  Co prawda wyrwać się z domu na parę godzin w ciągu dnia to bezcenne, ale nie wszystkie  elementy tej układanki mnie przekonują. Nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobają, ale po prostu są jeszcze  niedopowiedziane, a ja chyba jestem już za stary na niedopowiedzenia.
Po zebraniu pojechałem 70 km na grób rodziców, ale ze względu na korki i ślimacze tempo nie mogłem skoncentrować się na urokach krajobrazu chociaż pogoda w tym roku nas rozpieszcza.
Pojechałem w przeddzień bo 1 listopada to by była katastrofa. W każdej rodzinie jest przynajmniej jeden samochód. Pamiętam jak jako dzieciak szedłem w raz z rodzicami na cmentarz snując fantazję, że kiedyś pojedziemy tam samochodem. Ojciec w tych marzeniach mocno mnie wspierał. Miejsca do parkowania było wtedy do bólu. 
Kilka lat później wypucowanym Zaporożcem  parkowaliśmy pod cmentarnym murem. Przewrotny los spowodował, że siadł akumulator i na oczach całego miasta pchaliśmy to swoje wypolerowane  auto by ruszyło. Zaporożec nie był mistrzem startu. 
Wielu niezmotoryzowanych miało wtedy kupę satysfakcji z racji nieposiadania samochodu.
Było minęło. Teraz trendy jest pojechać komunikacją zbiorową. Ponoć, bo widząc co się dzieje przed cmentarzami nie wierzę w tę modę. 
Wybrałem znicze 72 h więc z pewnością będą się  w święto jeszcze palić.  Nie zależy mi wcale by ktoś mnie widział przy grobie.  Ponoć najważniejsze jest to co czuje się w środku, ale nie jest to żadne usprawiedliwienie.
Swoją drogą gdyby ktoś wymyślił, że cały listopad to miesiąc pamięci o zmarłych  i wizyta w każdym czasie w te listopadowe dni ma taką samą wartość to można by uniknąć tego komunikacyjnego wariactwa.
Tylko czy tak przywiązani do tradycji, a raczej jej pozorów rodacy byliby w stanie to zaakceptować?
Ci wiekowi pewnie nie, młodzi mają do tego wydarzenie inne podejście. Przynajmniej tak mi się wydaje kiedy obserwuję  tłoki w Zakopanem w te dni.
Wracając do stwierdzenia, że nie zależy mi na tym by być widzianym.
Wyjechałem z  miasta mojego urodzenia prawie 50 lat temu. Ci którzy się wtedy rodzili, nie rzadko sami są już dziadkami. Tylko  czasem w tych młodszych twarzach zauważam podobieństwo do znanych mi rówieśników.
Powrotną drogą  z cmentarza dołożyłem jeszcze do tego dnia  małe zakupy w  markecie spożywczym gdzie kolejki do kasy były jak na parking przed cmentarzem. Wróciłem do domu zmęczony, ale nie w tym fizycznym wymiarze.
Ze względu na porę dnia, a raczej wieczór to nawet nie jadłem obiadu.  Nie potrafię jeść obiadu po 18.00, zastępuję go wtedy delikatnym podjadaniem.  Wypiłem dwa kieliszki wina do jakiegoś sera, nie dla degustacji ale spokojności.
Może to jesienna pogoda tak nastraja,  może to wszystko naturalne ale. ................................................................................................................................. (autocenzura)
Robię więc tylko to co bosman z piosenki Klenczona 10 w skali Beauforta - "A bosman tylko zapiął płaszcz i zaklął ech do czorta."  Ja przeklinam niestety inaczej.
O tę małą czy większą " ku..ę" żona ma nieustające pretensje. Ale czy patrząc na to wszystko wokół  można nie zakląć ?  Jestem wyznawcą zasady, że ta mętna woda wcześniej czy później opadnie i nie pozwalam sobie w żadnym razie płynąć z jej prądem. Klnę tylko od czasu do czasu, aby potwierdzić do sprawy swój stosunek.
A czy mam jakieś inne wyjście?

29 października 2024

Ciesz się życiem czyli jesienne dylematy

To z pewnością  jesień nastraja mnie tak filozoficznie. Mniej czasu spędzonego w ogrodzie, więcej w domu, bo pogoda nie sprzyja (albo nie sprzyjała wtedy gdy zabrałem się za tę notatkę). A kiedy pogoda nie sprzyja, wracam do domu, parzę herbatę i z kubkiem gorącego płynu idę do swojego pokoju. Tam kładę na talerz gramofonu którąś z czarnych płyt i pogrążam się w melancholii.
A nie, nie, korzystając ze sztuki pozytywnego myślenia staram się odgonić od siebie depresyjne myśli.
Nie jest moją rolą dawanie dobrych rad w kwestii tak delikatnej i indywidualnej, ale z racji powadzonego bloga uzurpuję sobie prawa do opowieści o sobie.
I jak to jesienią, przy widocznych objawach nadchodzącej zimy myślę o przemijaniu i sensie życia w związku z owym przemijaniem.
Kiedy tak przeszukiwałem sieć w poszukiwaniu odpowiedzi na proste pytania, całkiem przez przypadek wpadł mi w oko cytat z Hiroyuki Sanady.*

" Są tacy, którzy chcą mieć basen w domu, podczas gdy ci, którzy go mają, ledwo z niego korzystają. Kto nie ma partnera, tęskni za nim, ale kto go ma, często go nie ceni. Ten, kto jest głodny, oddałby wszystko za talerz jedzenia, podczas gdy ten, kto ma go pod dostatkiem, narzeka na smak. Ten, kto nie ma samochodu, marzy o nim, podczas gdy ten, kto go ma, zawsze szuka lepszego. Kluczem jest wdzięczność, zaprzestanie oceniania wszystkiego, co mamy i zrozumienie, że gdzieś ktoś oddałby wszystko za to, co już masz i nie doceniasz”




Tylko tyle i aż tyle.
A my nadal zabiegani jak w piosence Starszych Panów:

 Dobranoc, dobranoc, mężczyzno
zbiegany za groszem jak mrówka,
dobranoc, niech sny ci się przyśnią
porosłe drzewami w złotówkach.
Złotówki, jak liście na wietrze,
czeredą unoszą się całą,
garściami pakujesz je w kieszeń,
a resztę taczkami w Pekao.

Z wypowiedzi  Pana Sanady wynika, że tak naprawdę to pieniądze szczęścia nie dają.
Jestem gotów w to uwierzyć. Ba zgadzam się z tym w całej rozciągłości.
Tylko samopoczucie popsuł  mi pewien magnes na lodówce w domu sąsiadki do której chodzę cyklicznie po jajka ( wiejskie)
Na małej plakietce pyszniło się takie motto:
"Co prawda pieniądze szczęścia nie dają, ale wygodniej płacze się w mercedesie niż na rowerze"
Runęła całą moja delikatna filozoficzna konstrukcja rozważań i myśli które niczym ptaki zrywają  się ku absolutowi.
Mieć czy być ? to dla większości pytanie bez odpowiedzi. 
Pytanie z gatunku - Co było pierwsze?
Bo przecież zgadzamy się, że oczywiście" być" , ale....


Mam nadzieję, że  już po śmierci jest nam naprawdę wszystko jedno, Nie widzimy różnicy w tym  czy spoczywa na naszej mogile polny kamień,  czy może dwie tony granitu z kopalni w południowej Afryce. Każdemu z nas będzie dane osobiście się o tym przekonać.

* Japoński aktor ur w 1960 r. Dołączył do Japan Action Club ( sztuki walki), zorganizowanego i prowadzonego przez Sonny'ego Chibę, gdy miał 12 lat. Po raz pierwszy stał się sławny jako gwiazda kina akcji. W latach 1999-2000 grał błazna w anglojęzycznej produkcji „Króla Leara” z członkami Royal Shakespeare Co., jako pierwszy japoński aktor występujący z RSC.

12 października 2024

Z pamiętnika szalonego emeryta

Zaplątałem się w rytuałach dnia codziennego. Dzisiaj tak samo jak wczoraj i przedwczoraj, a nawet tydzień temu odkładam w to samo miejsce maszynkę do golenia i szczoteczkę do zębów. Kiedy po raz pięćsetny parzę poranną kawę i sprawdzam skrzynkę mailową, wyrywa mi się z wewnątrz taki krzyk. Krzyk bezgłośny, krzyk sprzeciwu, aby tak żyć choć trochę inaczej. Żeby za Horacym powiedzieć - Carpe diem. „Chwytaj dzień, bo przecież nikt się nie dowie, jaką nam przyszłość zgotują bogowie".
E tam. Powiedzieć to jedno, a zrobić drugie
A gdyby tak ...
Połączyć Horacego ze Stachurą na przykład. Edward działa na mnie niezmiennie od lat

Jechać by można do miast
Lub w las
Na błoń.
Na koń
I goń
Nieboskłon.
Ale czy warto?

No właśnie, też często zadaję sobie to pytanie.

Wtorek
Dzisiaj zameldowała się wnuczka i napełniła nasz dom dziecięcym entuzjazmem. Przewróciła wszystko do góry nogami, a dotychczasowe zasady nagle przestały obowiązywać.
Wszystko to w oprawie szczerego śmiechu i nieudawanych emocji.
Zasady porządku i właściwego miejsca dla rzeczy nie obowiązują bo bezinteresownie kochać i rozpieszczać wnuki to jest zadanie dziadków.
Rodzice rzucili się w objęcia przyrody. Za czasów mojego rodzicielstwa, dziadkowie naszych dzieci nie byli tak wyrozumiali dla naszych potrzeb styranych rodziców. Działo się to w PRL a więc to już prehistoria.




Czwartek
Dzisiaj do kompanii dołączył seter irlandzki starszego syna. On też razem z małżonką od kilku godzin w objęciach przygody. Że też tak im się zgrały terminy
Szum i szczekanie psa miesza się z głośnym śmiechem wnuczki.
Z samego początku małą dopadła ta popularna choroba zwana mamozą. Było to jednak tylko mała infekcja, a wobec atrakcji w postaci własnej zjeżdżalni, huśtawki i towarzystwa dwóch psów i pierogów z jagodami istniała perspektywa szybkiego powrotu do zdrowia.
Spróbowaliśmy rozmów video z rodzicami wnuczki, ale zaraz ich zaniechaliśmy, bo małą bardzo rozczulała się w ich trakcie. Pozostały zdjęcia przesyłane na telefon i to w obie strony
Wszystko więc w porządku i tylko w tyle głowy siedzi myśl, że młodzi są blisko strefy konfliktu na bliskim wschodzie.

Sobota
Kiedy już wszystko udało się opanować i nie groził nam żaden kataklizm, a wszystko zaczęło się składać w harmonijną całość, żona wylądowała na SOR-ze, a potem w szpitalu. Tam pilne badania, tomografy i nocne transfuzje.
Pozostałem z całym towarzystwem domowym sam. Dobrze, że prace domowe nie są mi straszne więc bez histerii minęła nam sobota i niedziela już bliska końca

Poniedziałek
Rano synowa odebrała wnuczkę. Mieli ją odebrać w niedzielę wieczorem, ale ze względu na konflikt Izraela z Hezbollahem samoloty zmieniły trasy i miały międzylądowanie na Cyprze, gdzie z kolei zrobiła się kolejka do startu i opóźnienia w odlocie. Dotarli na lotnisko w Balicach pod Krakowem koło 1.00 w nocy.
Dobrze, że nie nastawiałem małej na niedzielny powrót rodziców, bo pewnie ze spania byłyby nici.
Synowa pyta dlaczego nie powiedziałem o pobycie żony w szpitalu?
A co by to zmieniło w Waszej sytuacji - odpowiadam.
Siedzę więc w domu, teraz już wyłącznie z dwoma psami i czekam na rozwój sytuacji.
Ponieważ nie lubię siedzieć bezczynnie, a w wyżej opisanej sytuacji bezczynność jest zabójcza, przygotowuję ogród do zimy.
Jak na ironię nowy tydzień zaczyna się ładnie i bezdeszczowo. Poprzednie dni z wnuczką wymagały od nas mnóstwa pomysłowości bo wiadomo, że - "W czasie deszczu dzieci się nudzą"
Sam więc już nie wiem czy zadać sobie to Carpe diem?
Przecież nie rzucę tego wszystkiego, by złapać wiatr w żagle i poczuć go na twarzy. Nawet motocykl ma mi to za złe.

Wtorek
O czymże dumać na tej wiejskiej trawie, aby czas wyczekiwania na wieści zleciał
Może o powidłach?
Znajoma o której kiedyś wspominałem, a z którą od dziesięciu chyba lat koresponduję napisała:
Ty masz takie problemy, a ja piszę o tym jak robię powidła
Powidła śliwkowe są ważne - odpisałem. Co roku pilnuję kiedy na rynku pojawią się polskie węgierki. Kupuję z 10 kilogramów, a żona robi z nich powidła. Robi je w piekarniku i wychodzą wspaniale. Dodatkowo nie trzeba ich ciągle mieszać. Mam słabość do powideł i piernika z nimi.
Powidła są tak ważne, że wymyślono nawet bajkę o powidłach
Brzmi tak : ( oczywiście lepiej ją usłyszeć niż czytać, ale co tam, macie wyobraźnię )
"Powidłach zostają cztery dziury w plecach."
Tak mi minął czas oczekiwania na dobrą wiadomość. Po południu odebrałem żonę ze szpitala.
Po dwóch transfuzjach, mocno osłabiona. W szpitalu podciągnęli ją w wynikach i wysłali do domu.
Mam doświadczenie. Kiedyś już to przerabiałem, ale chcieli mi ją wtedy oddać bez podciągania. Jakąż ja wtedy wojnę urządziłem w szpitalu. Potem okazało się, że słusznie, bo na kolejnej wizycie za miesiąc nie miałbym się już z kim pokazać

Środa
Żona dochodzi do siebie. Co najlepiej wpływa na kobiecą psychikę? Czyste okna. Zastałem żonę jak ściereczką pucowała szyby w oknie od tarasu. Prosiłem, żądałem, a na koniec znowu prosiłem by się nie forsowała, ale jak kobieta sobie coś postanowi .....
Po oddaniu wnuczki prawowitym rodzicom zabrałem się za ogród i warzywniak.
Rozrzucam kompost, jeżdżę glebogryzarką, kosiarką i wykańczam nożycami do trawy.
Nie wychodzę z gumiaków, chociaż by był nastrój i wiejskie samopoczucie to powinienem paradować w gumofilcach. Niestety mojego rozmiaru nie robią.
Nic to.
Czwartek
Coraz bardziej jestem przygotowany do zimy.
Złożyłem meble ogrodowe i częściowo zdemontowałem huśtawkę.
Jutro mamy wizytę w innym szpitalu w całkiem innej sprawie.

Postscriptum
Jak się tak narobię, nabiegam i wielokrotnie pochylę i wyprostuję to nie mam siły "chwytać dnia". A może to wszystko to jest właśnie moje osobiste carpe diem. Może właśnie tak żyję pełnią życia, aż do odcięcia zasilania?
Wiadomo to jaki plan przewidzieli dla nas bogowie?
Po drugie wdzięczny jestem za tę możliwość, bo taka moja żona, żeby daleko nie szukać, nie ma już takiej możliwości.
Ze względów praktycznych i ideowych piątkową degustację wina przeniosłem na wtorek, kiedy to już nie obowiązywała mnie odpowiedzialność za wnuczkę, a żona bezpiecznie powróciła na łono. Łono rodziny.
Pies starszego syna coraz częściej popołudniowe godziny spędza wpatrzony w drogę prowadzącą do naszego domu. Będzie musiał poczekać jeszcze do niedzielnego wieczora.
Poza tym nic nowego
… Zwieść cię może ciągnący ulicami tłum,
Wódka w parku wypita albo zachód słońca,
Lecz pamiętaj, naprawdę nie dzieje się nic
I nie stanie się nic, aż do końca.

Naprawdę nie dzieje się nic...

03 października 2024

Janusze remontów ? Czasami nie da się inaczej

Pisałem już trochę o tym jak sobie radzę w amatorskim majsterkowaniu. Załączyłem zdjęcia, a to karmnika, a to regału na drewno kominkowe, Ponieważ mam tę lekkość wypowiedzi czyli jestem gadułą w towarzystwie, zdarza się, że chlapnę tu i tam coś niecoś o swoich działaniach. Czasem ziarno rzucone na podatny grunt wykiełkuje i wzrośnie, a czasem nawet da owoce. Pewien mój znajomy opowiedział żonie co zrobiłem ostatnio i został propozycję nie do odrzucenia, aby ściągnął mnie na domowy montaż, którego wzmiankowany znajomy nie mógł zrealizować od kilku lat.
Ponieważ lubię jak się o mnie dobrze mówi, bo któż nie lubi, zgodziłem się szybko. W zasadzie to lubię pomagać do czasu gdy pomoc nie zaczyna przekraczać tej cienkiej granicy i staje się niepisanym obowiązkiem czyli jest już wykorzystywaniem.
Na tapecie był montaż kilku lamp i kinkietów w domu który na ten montaż sporo już się wyczekał.
Spakowałem niewiele, zapewniony przez gospodarza, że niezbędne narzędzia posiada. On sam zadeklarował, że służyć mi będzie za pomocnika.
Podskórnie poczułem już klimat z filmów animowanych sąsiedzi. Pat i Mat w najlepszym wydaniu


Poczułem się prawie częścią tego animowanego serialu już gdy przyszło do przygotowania drabiny do montażu kinkietów. Zaiste bizantyjskie to było rozwiązanie bowiem składało się z wielu elementów. Tu znowu okazało się, że książki ubogacają jak i ułatwiają życie i to najlepiej gdy książki są różne. Tak różne, aby można było złożyć z nich odpowiednią podpórkę W omawianym przypadku oparliśmy się o przewodniki i książki podróżnicze w twardej oprawie


Tylko Max Kolonko nie wpasował się do zestawu, ale on ma od pewnego czasu problemy z wpasowaniem się do większości projektów.
- Trzeba sobie w życiu radzić - powiedział baca zawiązując buta dżdżownicą.
Tak skomentowałem powstałą konstrukcję, a ponieważ kocham książki, ale nie jest to miłość bezwarunkowa; poprosiłem znajomego by trzymał drabinę od dołu i ją w ten sposób asekurował.
Wykonywałem w końcu na niej wygibasy z wierceniem udarowym w murze włącznie.
Wykonując montaż posiłkowałem się przy okazji kilkoma zaadoptowanym naprędce narzędziami do prac innych niż były im fabrycznie dedykowane. Z rozrzewnieniem wspominałem swój stan posiadania narzędzi które spokojnie leżały w moim warsztacie Zrozumiałem też jak nieprecyzyjne jest określenie "niezbędne"
Dla każdego z nas znaczy to chyba coś innego.
Pomijając niedogodności, uprzejmie informuję, że wszystkie zainstalowane lampy zaświeciły i reagowały na wyłączniki, nie wyłączając schodowych. Dodatkowo żadnego z nas nie poraził prąd, a drabina nie spadła z misternej konstrukcji. No po prostu maestria.
Przy okazji przypomniały mi się dawne czasy młodości kiedy o podstawowe narzędzia było trudno, a jakość zakupionych taka sobie. Czasy zmieniły się teraz półki marketów zawalone są markowymi produktami. Trzeba tylko chcieć. Z samym chceniem bywa różnie.
Już Wyspiański atakował tę przywarę Polaków w "Weselu" - Pany to by chciały mieć ino one nie chcą chcieć.
Jak kiedyś byłem u szwagra z pierwszą wizytą na nowym mieszkaniu i od razu zaproponowano mi naprawę czegoś to do prac używałem szwajcarskiego scyzoryka wielofunkcyjnego z mojego samochodu. Szwagier nie miał bowiem żadnego, ale to żadnego narzędzia.
Zmusiłem go potem by kupił torbę z podstawowymi narzędziami w Lidlu za 80 złotych. Nie będę już taki bezradny w czasie następnej wizyty. Nie podejrzewam, że on sam zrobi z nich jakikolwiek użytek.
Profilaktycznie ograniczyłem swoją rodzinność, a więc może się jednak skusi.
W sumie nie ważne czym się naprawia, ważne są efekty.
Kiedy w studenckich czasach szczelność straciła spłuczka w wynajmowanym mieszkaniu, naprawiłem ją prezerwatywą. Wezwany fachowiec pokładał się ze śmiechu wyznając, że czegoś takiego nigdy nie widział.
- Naprawiłem tym co miałem pod ręką - odpowiedziałem skromnie.
Zaraz też zauważyłem zazdrość w jego oczach.
Odbiegłem jakby od tematu i wyjdzie na to, że znowu się chwalę.
Podchodźcie do remontów z dystansem i humorem, łatwiej wtedy znosi się niepowodzenia, a sukces ma smak szampana choć czasem szamponu.


    
  

20 września 2024

O tym jak to punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia

Chociaż nadal trzymam fason i kierownicę ukochanej Yamahy Drag Star to nie będę zaprzeczał, że dają mi się we znaki te tak zwane "siątki". Mówiła o nich jedna osoba towarzysząca na dyrektorskim spotkaniu w serialu Czterdziestolatek. Chodzi o dziesiątki skończonych lat czyli pięćdziesiątki, sześćdziesiątki itd. Ponieważ te pierwsze nie specjalnie mi doskwierały poza nazwaniem pewnych symptomów prozaicznymi określeniami jak: nadciśnienie, cukrzyca, to te kolejne siątki nie są już takie łaskawe.
Ponieważ nie mam cierpliwości do umawiana wizyt w ośrodku zdrowia, fuchę tę powierzyłem mojej żonie. W zasadzie to tylko dzięki niej mam te wyżej wymienione dolegliwości zdiagnozowanie i leczone. Sam nie udałbym się do żadnego lekarza gdyby tylko udało mi się rano zwlec z łóżka. Że z tym porannym zwlekaniem nie jest już tak różowo, postanowiłem zawalczyć u lekarza rodzinnego o skierowanie do chirurga ortopedy. Całą noc próbuję odpowiednio ułożyć głowę na poduszce i nie mogę znaleźć odpowiedniego miejsca chociaż poduszka jest na tę okazję specjalnie profilowana.
Działo się to w pierwszych dniach września i już na drugi dzień telefonicznych prób ktoś w rejestracji odebrał telefon i wyznaczył mi termin na 18 października. Biorąc za pewnik uzyskanie skierowania do ortopedy, przypuszczalny termin wizyty u owego zakładam na pierwszy kwartał przyszłego roku.

Aby więc nie tracić czasu i wyjść na przeciw domowemu lekarzowi postanowiłem skorzystać z diagnostyki 40 plus. Co prawda czterdziestkę skończyłem już ponad ćwierć wieku temu ( jak ten czas leci), ale fakt pozostaje faktem, że sześćdziesiąt parę to dalej plus czterdzieści.
Po zalogowaniu się na portal pacjenta IKP wypełniłem krótką ankietę i otrzymałem skierowanie na dość kompleksową analizę mojej krwi i za przeproszeniem moczu. A to się przy okazji mój urolog ucieszy.

Zaraz z rana napełniwszy pojemnik udałem się do punktu pobrań. Na miejscu byłem już 10 minut po otwarciu.
Kiedy stałem w kolejce do rejestracji przypomniałem sobie jak to jeszcze niedawno zżymałem się kiedy przed pracą wpadałem na szybkie pobranie krwi. Rano przed pracą kiedy każda minuta miałą znaczenie stawałem na końcu długiej kolejki. Zwykle stało wtedy przede mną spora grupa siwych główek które zdecydowanie opóźniały moje pojawienie się w pracy.
Czyż nie mogą one przyjść później na takie badanie? - myślałem - Człowiek śpieszy się do pracy, a oni / one mogłyby przyjść za godzinę lub dwie. Przecież nie mają żadnej presji czasu, poza porą posiłków. Nigdzie się nie spieszą , bo i gdzie? Nie czeka na nich szef który wstał z noga lewą nogą, itp itd.
Równocześnie ze wspomnieniami zdałem sobie sprawę z tego, że przecież sam już jestem emerytem i będąc wiernym własnym przekonaniom nie powinienem pchać się przed okienko zaraz po jego otwarciu. Gdzież ta godzina lub dwie luzu?
Tylko, że teraz mam jakby inny pogląd na tę sprawę i całą listę rzeczy do zrobienia, począwszy od koszenia i grabienia, a wywoływane wcześniej posiłki to tylko tak zwana reszta z piątki.

Tak to po raz kolejny okazało się, że ludowe powiedzenia są mądrością narodu. Niestety z tej cudzej mądrości rzadko kiedy udaje nam się skorzystać, bo jak napisał Wojciech Młynarski ( cytat którym lubię się posiłkować bowiem on tak pięknie tłumaczy nasze zachowanie):

.. "Jeszcze krew ciepłą w żyłach nie skrzepła i stać na własne cię błędy".



07 września 2024

O tym, że instynkt jest ważny, a jeansy mogą poczekać

Marudzenie na przeszłość

Powinniśmy słuchać swojego instynktu, po coś w końcu on jest. Przez całe wieki z jakiegoś niezrozumiałego powodu walczono z nim, a to przedkładając ponad niego naukę, wychowanie czy posłuszeństwo wobec rodziców. Kiedy kończyłem szkołę podstawową chciałem kontynuować naukę w technikum budowlanym, ale ojciec mój, budowlaniec zresztą nie chciał o tym nawet słyszeć. Wybrał dla mnie elitarną na owe czasy i miejsce zamieszkania klasę o profilu matematyczno-fizycznym w liceum ogólnokształcącym. Teoretycznie nie przeszkadzało to mi w niczym bowiem świadectwo ukończenia ósmej klasy miałem raczej monotonne z taką samą oceną z każdego przedmiotu. Życie szybko zweryfikowało to, że profil ten to nie jest to co niedźwiedzie lubią najbardziej, a szczególnie mój niedźwiedź. Potem uległem jeszcze raz swoim rodzicom przy wyborze studiów, a nauczony doświadczeniem nie powinienem.
Stało się, ale budownictwo tkwiło we mnie od zawsze i z olbrzymią pasją remontuję, naprawiam a czasami coś nowego stworzę. Wszystko to w sferze hobby, ponieważ brak wykształcenia kierunkowego nie pozwala mi brać od ludzi zaliczek, a potem miesiącami zwodzić ich z terminami rozpoczęcia prac.

Marudzenie na teraźniejszość 

Kiedy widzę w sklepie jakieś fajne narzędzie, czuję wewnętrzny imperatyw, aby go nabyć. Gdybym zaś miał do wyboru nowe jeansy czy piłę lub wkrętarkę, zaraz uznam, że jeansy są jeszcze spoko.
Metodą saperską czyli na błędach i potknięciach staram się opanować obsługę nowego  narzędzia i idzie mi z tym raz lepiej raz gorzej.
Kiedyś tam, lata temu postanowiłem nauczyć się spawać. Udało mi się ćwiczyć na sprzęcie zakładowym w godzinach pracy. Coś tam wychodziło, coś tam nie, a szew spawany był średniej urody.
Mój znajomy mówił : ja spawam tak jak dziecko smarka i to chyba bardzo dobre porównanie.
Domowa spawarka nie umywała się do tej z pracy. Szybko przegrzewała się i wyłączała, a dodatkowo stara konstrukcja była bardzo ciężka i chwytała elektrody które rozgrzewały się do czerwoności.
Zaopatrzyłem się wcześniej w samościemniającą się maskę do spawania ( jeansy mogą poczekać).
Nie mogłem też przejść obojętnie obok stoiska ze sprzętem do spawania od czasu gdy usłyszałem określenie - spawarka inwertorowa. Lekka, poręczna, pełna elektronika i nie chwyta elektrod (!)
Zachorowałem na taki sprzęt, bp przecież  już wiecie - jeansy mogą jeszcze poczekać.
Śledziłem portale internetowe, zgłębiałem tajniki sprzętu i prowadziłem wywiad wśród znajomych.
Już miałem faworyta, spawarkę z której zadowolony był mój znajomy, a cena pozwalała na zakup dodatkowo przynajmniej nowych ze dwóch par skarpet, aby co nieco odświeżyć garderobę.
Poczułem się dobrze i nawet nieco patriotycznie w pozytywnym sensie znaczeniu tego słowa kiedy składałem zamówienie on-line. Produkt reklamowano jako wyrób krajowy.
Po trzech dniach odebrałem sprzęt z paczkomatu.
Nabożnie rozpakowałem i ująłem w dłonie. Kolorowe lekkie cacko gotowe do użycia, nic tylko podłączyć do prądu.
Na pierwszy rzut postanowiłem zrobić regał na drzewo do kominka. Nowy kominek z certyfikatem Ekoprojektu aż prosił się o zintegrowany z nim regał.
Przyciąłem starannie profile i zacząłem prace spawalnicze. Szło jak to na początku, ale zaraz zauważyłem, że wyświetlacz nie wyświetla pełnych cyfr i tak zamiast 77 pokazuje 11 zamiast 8 pokazuje 3 itp. Nowe to nowe, ma być dobre.
Zaraz też zgłosiłem reklamację poprzez maila.
W odpowiedzi dostałem link do zlecenia kurierskiego które uzupełniłem swoimi danymi  i nazajutrz kurier odebrał sprzęt do naprawy. To efekt oferowanej przez firmę gwarancji door to door , czyli od drzwi do drzwi.
Po około pięciu dniach otrzymałem paczkę. W środku był fabrycznie nowy sprzęt. Rozczuliło mnie to i ciepło pomyślałem o krajowej firmie. 
Nauczony doświadczeniem postanowiłem ją jednak natychmiast sprawdzić.
Cyferki świecą wentylator pracuje, nic tylko spawać. Niestety, podczas próby zajarzenia elektrody spawarka wyrzuciła z siebie tylko małą iskierkę i zgasła. Potem zaraz mrugać zaczynała wszelkimi możliwymi światełkami. Po pięciu próbach zrezygnowałem.
Zadzwoniłem do serwisu.
- Ma Pan pecha powiedział facet
- Wiem to, na mnie z reguły kończy się beczka z piwem w knajpie - odpowiedziałem.
- Pisz Pan reklamację, wymienimy sprzęt
Napisałem kolejnego maila. W sumie to zrobiła się plątanina korespondencji z pierwszej i drugiej reklamacji. Dodatkowo niektórzy udzielają odpowiedzi powyżej, a inni poniżej otrzymanej wiadomości. To było chyba przyczyną mojego małego błędu. Przez nieostrożność skorzystałem z poprzedniego linku do poczty kurierskiej. Zlecenie zostało jednak przyjęte, a kurier po raz kolejny odebrał przesyłkę.
Po trzech dniach pudełko z nową, trzecią już spawarką przyjeżdża do mnie. Kurier żąda zwrotu starej, a ponieważ starą już wysłałem, zabiera mi sprzed nosa kolorowe pudełko.
Piszę kolejnego maila i tu następuje dwoistość odpowiedzi.
Najpierw jakiś służbista pisze mi, że w takim razie "odeślą mi spawarkę bez naprawy" .
Pewnie chodziło o to abym po raz kolejny zareklamował i miał na wymianę.
Przeraził mnie ten biurokratyzm i dopiero telefon jakiejś sympatycznej oraz trzeźwo myślącej kobiety uratował sytuację.
- Niech Pan przygotuje puste pudełko podobne parametrami i wręczy jutro kurierowi na zamianę.
Tak też uczyniłem. Pudełko obciążyłem gazetami ogrodniczymi.
Wymiana odbyła się jak trzeba, chociaż kurier nieco dziwił się, że pojawiło się pudełko. Jeszcze wczoraj zarzekałem się, że wysłałem. Nie chcę nawet  myśleć,  że miał mnie wtedy za oszusta.
Nie czekając nawet na odjazd kuriera, rozpakowałem sprzęt i rzuciłem się do próbowania.
Wszystko działało jak trzeba. Spaliłem ze trzy elektrody i nic złego się nie stało ( odpukać).
- Działa nareszcie - powiedziałem do żony która z powodu mojego spawania czekała z obiadem.
-  Czyli jak mówią, do trzech razy sztuka - podsumowała małżonka.
- Na to wychodzi - odpowiedziałem i sam nawet podziwiałem się, że nie byłem zdenerwowany ani nawet zbulwersowany tą sytuacją.
Zdziwiłem się, a może nawet zbulwersowałem  dopiero  późnym popołudniem kiedy zauważyłem informację od kuriera, że jutro przywiezie mi kolejną spawarkę.
Po dwudziestu minutach przyszło kolejne powiadomienie z innym numerem listu przewozowego.
Pokazałem żonie. 
- Zobacz idą mi kolejne dwie spawarki.
Rzeczywiście, nazajutrz kurier pojawił się z kolejną przesyłką, odmówiłem odebrania. Dodałem też, aby kolejną którą miała zaplanowaną na jutro też zwrócił ale już bez podjeżdżania.
Nie wiem już jak podejść do tego tematu.

To  chyba jednak  nie jest marudzenie na teraźniejszość

1. Mogę cieszyć się, że firma szybko załatwiła reklamację nie próbując się od tego wykręcić. Zrobiła nawet więcej niż się od niej oczekiwało.
2. Mogę też skrytykować bałagan i niekompetencję pracowników.
Wybiorę tę pierwszą opcję ponieważ z opcji drugiej nic mi nie przyjdzie.
Przy tej opcji pozostaje nienaruszona wiara w ludzi.
Jedna rzecz tylko nie daje mi spokoju.
Ta polska spawarka posiadała instrukcję obsługi gdzie na pierwszej stronie stoi jak wół - "Tłumaczenie instrukcji oryginalnej...."
To co? To jest tłumaczenie z polskiego na nasze?
        Wracając zaś do milszych rzeczy, regał na drewno do kominka stoi i czeka na pierwszy załadunek. Zlicowany z nowym kominkiem zapowiada bezpieczną zimę. Klarka napisała, że to już za 100 dni
Były Premier powiedział, że faceta poznaje się nie po tym jak zaczyna ale jak kończy 
Poniżej koniec który wieńczy to opowiadanie 




 

 

18 czerwca 2024

Daj se luz

 



Daj se luz 
I nie szukaj dziury w całym!
Daj se luz
Bo sam przecież tego chciałeś!
Daj se luz -
Przyszła pora odpoczynku!
Zima wasza, wiosna nasza
A lato - Muminków! (Kabarecik Olgi Lipińskiej)

 

Gdybym tylko tak mógł. Gdybym mógł mieć w dupie wszystkie codzienne problemy.
Z pewnością ulżyło by mi gdybym nie rozpamiętywał nocami błędów młodości. W pościeli podczas bezsennej nocy, po raz kolejny analizuję głupotę która popisałem się dziesiątki lat temu. To nie służy niczemu z wyjątkiem tej sadomasochistycznej chęci cierpienia.
"Mam w środku ogromną ranę i zamiast dać jej zagoić się w spokoju
to lubię sobie ja troszkę posolić, natrzeć cebulą, a na koniec skropić cytryną.
I kiedy wreszcie porządnie zaboli to mam poczucie, że wszystko jest na swoim miejscu"


Bynajmniej nie ja to wymyśliłem, przeczytałem to gdzieś w sieci i natychmiast zapałałem niekłamanym uznaniem do autora. Jakże bliski mi jest ten facet/ ta facetka
Toż to wypisz wymaluj credo mojego życia. Cierpienie na potrzeby własne. Nie, nie takie za miliony bo z tego wyrosłem tak gdzieś zaraz po maturze.
Takie małe nieustające cierpienie, jako paliwo napędzające.

A tu życie dba oto by nie było mi nudno.
Do problemów zdrowotnych żony doszła szybko postępująca demencja teściowej.
Śmiesznie już było.
Wymieniliśmy się z teściową pokojami. Ja zamieszkałem na piętrze, Ona w moim pokoju
Zamieniliśmy się miejscami  przy stole. Ona zasiada tam gdzie siadałem codziennie od dwunastu lat. Dwanaście lat to wystarcza ilość czasu by się przyzwyczaić.
Głupoty, powiecie, nie masz większych problemów skoro przejmujesz się takimi głupotami.
Taki już jestem. 

Cebula i kilka kropli cytryny.
Czuję się troszkę jak ta mrówka z trzymiesięcznym wypowiedzeniem z mrowiska.
Pamiętam jak w czasie mojej pracy poza domem walczyłem o wieszak.
W przedpokoju  naszego mieszkania znajdowały się cztery wieszaki. Jeden dla mnie, drugi dla żony, pozostałe dwa dla synów. Niby wszystko się zgadza, ale ja lubiłem, żeby ten jeden, ten mój wieszak czekał na mnie pusty.
Był to dla mnie czytelny sygnał że jestem oczekiwany, Że beze mnie dom jest niekompletny.
Zwracałem na to uwagę parę razy. Przedstawiałem swój punkt widzenia w temacie wieszaka.
Przecież wystarczyło tylko przewiesić kurtkę na inny wieszak wtedy gdy w piątkowy wieczór pies szczekał radośnie przy drzwiach, bo znaczyło to, że jestem już na schodach.
Wieszak w końcu czekał na mnie, ale nie na wskutek zrozumienia tego mojego nieszkodliwego wariactwa. Wywalczyłem to sobie ogniem i mieczem.

Troszeczkę posolić.
W ostatnią sobotę wybrałem się na samotną wycieczkę motocyklową. Pogoda dopisywała, a wobec perspektywy deszczowej niedzieli wyruszyłem przed południem. Samotną, napisałem ponieważ ostatnimi czasy z reguły jeździłem w grupach mniejszych lub większych. W takiej grupie ile ludzi tyle charakterów i trzeba to wszystko pogodzić jak w koalicji. Z ta różnicą, że my nie mieliśmy umowy koalicyjnej i konflikty rozwiązywaliśmy na drodze.
Od początku ,mojej przygody z motocyklem starałem się aby moje własne bezpieczeństwo było priorytetem. Szybkość zaś taka, abym miał komfort panowania nad maszyną. Na zaczepki ludzi z grupy (takich w wieku mojego starszego syna) odpowiadałem niezmiennie, że nie po to pracowałem uczciwie przez 42 lata, by teraz nie zdążyć skorzystać z emerytury.
Poza tym nie ma musu, zawsze możemy spotkać się dopiero na miejscu planowanego postoju.
Poza tym uważam, że jazda na górnej granicy tego co jest przepisami dozwolone, to nie jest w końcu jakieś żółwie tempo, a moja drogowa powinność.
Apogeum niezadowolenia osiągnąłem pierwszego maja w drodze z Sandomierza.
Od tej pory nie wyjeżdżałem nigdzie dalej, tak jakbym nie umiał tego zrobić samodzielnie.
Teraz 280 kilometrów przełożyło się na trasę Kraków - Brzesko - Nowy Sącz - Stary Sącz - Łącko- Krościenko - Nowy Targ - Myślenice - Dobczyce - Wieliczka - I do domu  
Cieszy mnie, że się odważyłem. Samotna jazda ma ten plus, że dopasować się musisz jedynie do warunków drogowych. Nie znaczy to wcale, że nie jestem koncyliacyjny. Wydaje mi się, że jestem. Zdecydowanie zaś potrafię być asertywny.

Rozliczenia
Od pewnego czasu zdaję sobie sprawę z tego, że niektórych rzeczy już nie uda mi się zrobić. Nie odwiedzę miejsc które chciałbym, a w których nie byłem. 
Oczywiście nie mam na myśli takich miejscówek jak Tybet, Mongolia czy Wyspy Zielonego Przylądka. Myślę na przykład o czymś tak prozaicznym jak Mazury
Czy Wy wiecie, że ja nie byłem na Mazurach. Nie składało się.  Może i mógłbym na emeryturze wybrać się na te kilka dni do Giżycka czy Mikołajek. W obecnym jednak układzie odpada mi wyjazd z noclegiem poza domem.
Szybko ucieka to życie.
Żałujemy tej szybkości choć są takie dni kiedy mamy go serdecznie dość.
Bo przecież życie to  "śmiertelna choroba przenoszona droga płciową" 
A więc Westerplatte broni się jeszcze, a ja wchodzę na drabinę (chociaż nie mam już tego młodzieńczego zrywu) i skręcam montuję, buduję.
Ostatnio montowałem taki coś dla wnuczki



 
I tylko wieczorem gdy nie wiem jak ułożyć ręce do snu, bo bolą w każdej pozycji myślę sobie pozytywnie - W końcu ból to oznaka życia 

Podsumowanie
Aż prosi się tu cytat z Jonasza Kofty

Wyszedłem ze wszystkim na swoje 
Minus pożyczka plus premia
Teraz przy piwku sobie stoję
U góry niebo na spodzie ziemia
Nie jest mnie dobrze nie jest mnie źle
Cholera wie czego ja chcę
 ....
Nie, nie, nie, ja wcale nie narzekam

 

Post scriptum  -  co znaczy  "pod spodem" jak rozszyfrował ten skrót pewien kapitan na szkoleniu wojskowym w czasach PRL-u  
 
Ten post jest napisany na życzenie Ultry.
Dziękuję Ci za zainteresowanie.      
O Tobie Nitager również pamiętam.