Trzy godziny. Tyle mniej więcej zajęła
mi droga do Zakopanego. To dużo, ponieważ przy sprzyjających
okolicznościach i co ważne z poszanowaniem przepisów drogowych
można tę trasę pokonać w połowie tego czasu. Nie będę się
wyzłośliwiał na ten temat, bo już to parę razy w tym miejscu
zrobiłem.
Coraz mniej ludzi chętnych do
pozostawienia kasy tylko dlatego, że ujmuje ich piórko w góralskim
kapeluszu i zawodząca muzyka.
„Hej muzyka, górolska muzyka,
hej cały świat obejde ej nima takiej nikaj”
Jednak tych co gotowi za to płacić jest jeszcze wystarczająco dużo
by droga do stolicy polskich tatr tak bardzo się dłużyła.
Koniec. Sześć tygodni w szpitalu rehabilitacyjnym dobiegło końca
i chociaż nie powiem, że minęło jak z bicza strzelił to
zaryzykuję powiedzenie, że koniec wieńczy dzieło.
I znów jak poprzednio, ludzie dobrej woli zadbali o komfort
wypoczynku mojej żony. Zabrali ją
w Dolinę Chochołowską, nad rwące górskie potoki czy w końcu na
zatłoczone ponad miarę Krupówki. Taką wędrówkę z wózkiem
trudno nazwać relaksem, to się nazywa wyzwanie, ba sport
ekstremalny.
Machając na pożegnanie białemu personelowi, ruszyliśmy z drogę
powrotną do domu via nasza była gorczańska wieś.
W Poroninie, którego nie zdobi już od lat pomnik wodza rewolucji,
skręciliśmy na Bukowinę a potem przejechaliśmy Białkę
Tatrzańską.
Zatrzymałem się przed jednym z licznych w tym rejonie stoisk z
wyrobami regionalnym.
- Cego wcecie? - spytał sprzedawca świadom tego, że obsługa w
języku regionalnym to połowa sukcesu sprzedaży.
- Szukam drewnianych kwiatków. Potrzebuje ze dwa, trzy takiej
średniej wielkości. Macie?
- Pewnie że mamy - powiedział podtykając mi pod nos kolorowy
kwiatek.
- Może i ja jestem za przeproszeniem ceper – powiedziałem
dotykając płatków żółtego kwiatka, ale potrafię odróżnić
filc od drewna.
- Te też pikne – próbował sprzedawca.
- Ale nie z drewna
- No to innych nimom powiedział zrezygnowanym głosem. Chyba, że te
na łące, zwiędłe trochę.
- Za te też dziękuję, nie nadadzą mi się.
Po trzech kolejnych próbach odpuściłem sobie pytanie o kwiatki z
drewna, bo wszędzie wywoływało do samo zdziwienie. Pozostaje mi
Cepelia na Rynku Głównym, albo sobie sam wystrugam. Lepsze to niż
struganie wariata z takimi potrzebami.
Białka Tatrzańska to teraz pensjonat na pensjonacie.
Ech gdzie te czasy jak prowadzałem tu z rączkę swoje małe
pociechy?
Te nowe budowane są w tak zwanym góralskim stylu. Bale drewniane,
Ozdoby wokół okien i drzwi wyrzeźbione w drewnie, blachodachówka
z posypką co robi za gont, kute stalowe balkony i rzeczne kamienie
w podmurówce. Wszystko, a nawet i więcej znaleźć można w takim
domu. Słodka bardzo słodko i jakże nieprawdziwe. Willa na willi,
dwór na dworze. A wystarczy obejrzeć stare zdjęcia z Podhala by
mieć wyobraźnię jak góralskie gazdówki wyglądały kiedyś. Ba
całkiem niedawno.
I mam nadzieję, że tego prawdziwego obrazu nikt ni z serca nie
wydrze. Bo jeżdżę tam gdzie za możliwość oglądania piórka w
góralskim kapeluszu płacić nie muszę.
Minęliśmy Białkę, Czerwone Skałki z których filmowy Janosik
spoglądał dumnie na okolicę a potem jeszcze ze dwie czy trzy
miejscowości by zameldować się na miejscu.
Dostaliśmy zaproszenie na ślub córki naszego byłego sąsiada.
Zaraz
gdy tylko zmieniliśmy ubiór na ten bardziej oficjalny, przed domem
byłego sąsiada pojawił się samochód Pana Młodego. Przyjechał
po Młodą Pannę by powieść ją przed ołtarz. Niestety nie było
to łatwe. Dom oddzielała prowizoryczna brama za którą część
mieszkańców osiedla skryła się i nie zamierzała Panu Młodemu
sprawy ułatwiać.
I chociaż wymachując ciupagą weselny wodzirej deklarował że
„przywiedli to młodzieńca ze scyrego złota” to obrońcy
pozostali niewzruszeni.
Kiedy argumenty nie trafiły do przekonania, zaczęły się targi.
W wiklinowym koszu pojawiały się butelki gorczańskiej okowity.
Jedna, dwie, trzy. Tu nastąpiła próba wydania innej narzeczonej.
Starej, brzydkiej i z tego co się zdążyłem zorientować
wypełnionej po brzegi testosteronem.
Czwarta, piąta i szósta. Już sześć butelek stoi w koszyku
podzwaniając szkłem w rytm zawadiackiej muzyki. Opór na bramie
mięknie jak niechęć greckich polityków.
- Dorzućcie jeszcze co - zachęcali.
Osiem. Osiem butelek wypełniło koszyk i ta to szczęśliwa ósemka
zdecydowała, że Panna Młoda pojawiła się przed domem.
Jeszcze tak każdy każdego ośpiewał na swój złośliwy sposób,
bo to jedyna okazja by bezkarnie wytknąć coś upartemu sąsiadowi.
PO wszystkim korowód samochodów ruszył w kierunku urokliwego
drewnianego górskiego kościółka.
Rozpoczęła się ceremonia w kościele. Na chórze trzy młode
dziewczyny i jeden chłopak ubrani w regionalne stroje brzdękali
smętnie i nostalgicznie aby za chwilę wypełnić kościół radosną
nutą wyczarowaną spod smyka.
Tylko ksiądz (pewnie) ściągnął z internetu zbyt długie kazanie,
pogrążając w letarg zebranych gości. Wszak niejeden z nich coś
tam już zaliczył.
A temat jaki ksiądz sobie wybrał był trudny. Opierając się na
dramacie Karola Wojtyły – Przed sklepem jubilera – ruszył do
wyjaśniania sensu małżeństwa.
Trudno i ja mam uraz do tej ambitnej sztuki. Być może zbyt
ambitnej.
Młody kiedy był jeszcze w wieku szkolnym, dostał dwóję z religii
za jak to powiedziała katechetka - zrzynanie z internetu.
Zdziwiłem się tej pałce bo przecież religia to nie polski a
wypracowanie terminowo oddał. Cóż było robić, żeby nie ranić
niczyich uczuć zadeklarowałem, że młody jeszcze raz podejdzie do
tematu ale potem, wobec zdecydowanego oporu syna, sam napisałem
wypracowanie.
I co ?
I dostał druga pałę bo Pani powiedziała, że znów zrzynał.
Na nic zdały się moje zapewnienia, że na pewno nie zrzynał. W
końcu sam to pisałem bez ściągania z sieci chociaż parę
tekstów na ten temat przeczytałem w celu przypomnienia.
Pani wiedziała lepiej, mnie pozostał wstyd przed Młodym który
używał jeszcze nie raz argumentu pani od religii, oraz opinii, że
sztuka jest zbyt elitarna jak na przeciętnie zmęczony dniem
codziennym umysł.
Na twarzach zebranych odczytałem to samo uczucie, chyba że senność
wyraża się tak samo.
Po mszy, Młodzi stanęli pod figurą i w tym miejscu przyjmowali
gratulacje oraz koperty. W cieniu kamiennej bramy wiodącej do
kościoła stały dziewczyny ze skrzypcami. Radosna muzyka wypełniała
powietrze wokół weselników jak i tych ponad stuletnich lip
ocieniających zabytkowy kościółek.
Wszystkim w jednakowy sposób ta stylistyka bardzo odpowiadała.
Goście udali się na na tańce i zawijańce z polędwicy i schabu, a
wszyscy byli pewni, że danina złożona na „bramie” nie
uszczupli gościnności rodziców Młodej Pary.
Przecież wiadomo nie od dziś, że gorzałki na góralskim weselu
braknąć nie może.
Z przyczyn technicznych odmówiliśmy sobie podkręcenia nastrojów
przy stole biesiadnym choć to bardzo miłe
Dla każdego jednak coś miłego się znalazło.
Dla Młodych ślub, dla gości wesele a nam niezwykłą radość
przyniosła rozmowa z jednym z byłych sąsiadów.
- No jak tak Kazek, odwiedzasz nowych właścicieli Starej Chałupy?
- Nie byłem jeszcze i pewnie się nie wybiorę.
- A do nas zachodziłeś kiedy chciałeś. I na trzeźwo i na wódkę
i po wódce.
- Bo wyście byli swoi – powiedział po chwili.
Chyba szukał dobrego słowa a „swoi” wydało mu się najlepszym.
Tośmy sobie zasłużyli po dwudziestu latach. Usłyszeć z ust
górala, że jest się „swoim” będąc ceprem to nie takie fiu –
bździu, to wyróżnienie bardzo rzadkie.
I jak wyróżnienie, przyjęliśmy je na piersi. To znaczy żona na
piersi a ja na klatę.
Pozostało nam tylko wracać do domu. Puszyć mogliśmy się po
drodze.
A w domu nawet suka pozostała na poziomie i nie pokazała tego to
zwierzaki w takich sytuacjach mają w zwyczaju. Bez fochów i
dystansu biegała wokół wózka, łasząc się do swojej pani.
Pani na Nowym Tarasie i przyległościach.
Taras podobał się. Obiekt odebrany, temat zamknięty.
Chociaż dodam jeszcze tylko, że w ramach cudowania dorobiłem zjazd
dla żony a z resztek zbiłem skrzynki na pelargonie. Na tym moja
fantazja skończyła się bo do dyspozycji pozostało mi tylko
jakieś 15 cm deski. Chyba tylko na podstawkę pod gorący garnek.
Ooo, właśnie
Piękna gawęda o życiu :)
OdpowiedzUsuńNa mały uśmieszek ironii zasłużyła sobie u mnie wzmianka o księdzu, który na kazaniu wyjaśniał sens małżeństwa. To ci się ekspert znalazł :))
W Zakopanem i okolicach zdarzyło mi się być raz na urlopie. I to był, jak do tej pory, najdroższy mój urlop.
Kasa i to niemała jest w Zakopanem potrzebna i oczekiwana.
UsuńPozdrawiam
Wiesz, tak ślicznie opisujesz to wszystko, że robisz mi się taki "swój". Hmmmmm... przyjmij to jako kumplowskie wyznanie:)
OdpowiedzUsuńRany... coraz gorzej... no dobra. Ten taras jest cudny.:)
Fajnie, że ciągle trwają zwyczaje weselne. Wykupywanie narzeczonej to świetna zabawa. U nas jeszcze ustawia się tzw. logi. na drodze, która jedzie młoda para do kościoła. trzeba wykupić przejazd. I wtedy idą butelki i czekolady do koszyków:)
Cieszę się, że już jesteście razem. Będzie wam lżej. I Tobie, i żonie.
Do Zakopanego się nie wybieram bez ten dojazd i tłumy ludzi wszędzie. Mnie to nie bawi.
Miło mi że jeszcze gdzieś jestem swój
UsuńDziekuję i pozdrawiam
Ja z kolei współczuję tego "wykupu". Oby tylko się wypłacić:))
OdpowiedzUsuńTaras pierwsza klasa, ma się rozumieć, że ze zjazdem!
Na weselu nikt nie oszczędza. To i wypłacić się można
UsuńPozdrawiam
Cześć Antoni
OdpowiedzUsuńNa góralskim weselu o suchym dziobie. Ile przeciwności niesie nam życie haha. Dobrze że nie doczekałeś nocnych Polaków rozmów. Mój kolega przymusowy abstynent (AA) twierdzi że na trzeźwo można wytrzymać do 23-24 potem horror. A to określenie swój w ustach górala to rzeczywiście komplement. Maja takie określenia: ptok, krzok i pniok. Ty już pewnie byłeś gdzieś między krzokiem a pniokiem, czyli bardzo wysoko w hierarchii Pozdrawiam JerryW_54
Dokładnie dlatego, aby nie cierpieć katuszy nie wybrałem się na weselisko
UsuńPonoć było na bogato
Pozdrawiam
Co razem, to razem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Oj to prawda
UsuńPozdrawiam
znam ten zwyczaj wykupu Panny Młodej ze Śląska, pewnie przenieśli z Podhala....
OdpowiedzUsuńtaras masz świetny, bez tzw. "ozdóbek".... a mnie się podoba taka prostota....
zasyłam serdeczności
leptir
Na wsi miałem i lampeczki i ozdóbki i takie tam
UsuńTeraz rzeczywiście postawiłem na prostotę
Pozdrawiam
Zakopane przepełnione jest wyjątkowymi zabytkami i ma do zaoferowania mnóstwo wspaniałych atrakcji, jednak by je dostrzec, trzeba najpierw do niego dojechać/co bywa trudne/ a potem przekopać się przez maź tandety, która zalała to miasto. W moim odczuciu miasto traci coraz bardziej na swym wizerunku /to już woła o pomstę do nieba/ i nie zachęca do ponownych odwiedzin. Osobiście życzyłabym temu miastu by pojawił się godny następca Witkiewicza, który zastawszy Zakopane murowane, pozostawił by je na powrót drewniane ...
OdpowiedzUsuńMiło ,że wreszcie Pani Domu wróciła na włości . Skoro jesteście Państwo wreszcie w komplecie życzę miłych wspólnych chwil na nowym tarasie z muzyką Herbie Hancocka w tle :) https://www.youtube.com/watch?v=EBYQnxE7D7s
Myślisz oczywiście o Witkiewiczu ojcu.
UsuńTak. Hancockiem wypełniona teraz moja chałupa a dla odmiany Etta James - i choćby Don`t cry baby
Pozdrawiam
o Witkiewiczu ojcu - nie inaczej :) A więc nastrój muzyczny w Twojej chałupie przedni ... swoją droga łza się w oku kręci gdy się ich słucha :Etta James, Ella Fitzgerald ,Billie Holiday, Nina Simone,Louis Armstrong ,Sarah Vaughan itd jakby się człowiek zanurzył w inny wymiar . Płynę wiec na tych dźwiękach do lepszego świata i życzę Ci dobrej nocy :)
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=2MURTyqwOmA
A propos drewnianych kwiatów - w sierpniu będą na Rynku targi sztuki ludowej, tam na pewno coś znajdziesz prosto spod kozika
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Magda z IT
Musze poczekać. Póki co Starszy kupił mi drewniane ptaszki w zastępstwie
UsuńPodpowiadam. Masz talent do tworzenia wyrobów z drewna. Może więc...
UsuńNa tym tarasie
wszystko uda się...
Pewnie podejmę taka próbę
UsuńPozdrawiam
Odkąd Zakopane zaludnili celebryci z Warszawy, tam już nie jeżdżę, bo szkoda pieniędzy na komercję. Taras wyjątkowy, bo przecież własnoręcznie zrobiony. Takie małe dzieło. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJa też jeżdżę tylko "w sprawach"
UsuńPozdrawiam
Ech, żem wyrzuciła całkiem niedawno drewniane róże, kupowane w Kazimierzu, wysokie z listkami były czerwone i różowe. Wiedziałam że będę żałować, naprawdę były ładne, teraz bym Tobie wysłała a tak musisz się wybrać do Kazimierza nad Wisłą, tam są i udatnie udają prawdziwe, :) moje klientki w sklepie zawsze się myliły i dopiero przez macanie wierzyły. :)
OdpowiedzUsuńTaras super i właśnie dlatego że prosty i bez ozdóbek i własnoręczny przecież co cieszy chyba najbardziej. Zakopanego nie lubię.
Panią Domu serdecznie pozdrawiam i Ciebie takoż. :)
Pozdrowienia przekazałem
UsuńDziękuje i pozdrawiam
Wesel nie lubię, choćby i góralskie było...Nie, nie, czegoś temu tarasowi brakuje, ja bym go tak nie zostawiła...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Hanula
Ty mnie nie prowokuj.
UsuńPozdrawiam
Antoś! toż to wszyscy wiemy,że nie jesteś..minimalistą:)
UsuńHanula
Chylę czoła przed stylem. Dosłownie, poczułem ciarki na dźwięk gęśli, zapach tego kościoła i senność na kazaniu.
OdpowiedzUsuńPoprę tu poprzedniczkę, że tarasowi czegoś brakuje. Ja bym dodał jakieś obrzeże, choćby na 5 cm wysokie, bo a nuż Małżonka przez nieuwagę wysunie koło ponad krawędź i nieszczęście gotowe. Ale podziwiam chęci i umiejętności. Z drugiej strony - drewno to tak miłe tworzywo, że nie sposób go nie kochać.
Rozważałem wszelkie za i przeciw z tym zabezpieczeniem
UsuńPo rozmowie z małżonką pozostawiam na razie tak jak jest, w razie czego dołożę skrzynek na kwiaty
Pozdrawiam
Skrzynki z kwieciem dodaly uroku calości. Drewno ma piękny kolor. Oj, szkoda tego starego Zakopanego ale jest przecież w naszych górach tyle niezadeptanych zakątków dla ludzi łaknących spokoju i natury zamiast komercji. Dlatego od lat jeździmy do gospodarstw agroturystycznych ale nie tych udających wiejskie. A jak chcemy do cywilizacji to jedziemy na krótkie zwiedzanie i wracamy . W tym roku znów w Lubuskiem w Domu pod Sosnami
OdpowiedzUsuńDlatego tak mnie ciągnie do Gorców, bo jeszcze nie zepsute
UsuńPozdrawiam
Ja po różnych dziwnych doświadczeniach, nie dość że z własną flacha teraz chadzam to jeszcze i z zagrychą! Ale co kraj to obyczaj! :D :D :D
OdpowiedzUsuńGratuluję świetnego tekstu! Aż było miło na miejscu przebywać, taki obrazowy i sugestywny tekst, że i skrzypce słychać było ! :D :D :D
Dziękuję.
UsuńFakt są i u mnie takie miejsca gdzie i z wódką i zakąską warto iść by te pare godzin jakoś przetrwać
Pozdrawiam
Muszę dodać bo róże drewniane wyrzuciłam z bólem serca chociaż były NOWE a dlatego że podczas remontu mieszkania z wieloma rzeczami się rozstawałam chociaż był żal. Teraz jest przestrzennie i oto nam chodziło by nic nie stało w kątach.
UsuńMale są nasze mieszkania niestety. Położyłam na skrzynce na listy bo przecież nie do śmietnika takie pięknoty, i zniknęły w jednej sekundzie. To w ramach wytłumaczenie żebym Ci byle co wysyłała. :))
Doceniam intencję
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńKocham góry, ale nie jeźdżę tam z powodu... górali. Ja z takich stron, co to ludzie serce na dłoni mają, więc nijak nie znajduję porozumienia z góralami.
Gawęda Twoja, Antoni, wpaaaaaaaaaaaaaaaniaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaała!
Pozdrawiam serdecznie.
Taras też wspaniały.
UsuńDlatego ja też omijam wszelkie turystyczne metropolie.
UsuńDziękuję za wszelkie miłe słowa
Pozdrawiam
Kiedyś jak nie pracowalam, to strugalam takie drewnianie kwiatki... Jaki piekny taras, a taka skrzynia na pelargonie przydałaby mi się jak zdrowie!
OdpowiedzUsuńWłaśnie się biorę do strugania
UsuńPozdrawiam