02 maja 2012

Głód wizyt

W ramach pobytu na wsi i dnia wolnego od pracy, poświęciliśmy się wspólnie z żoną pewnej czynności. Pasji włóczenia się po miejscach dawno nie odwiedzanych i ludziach nie widzianych już czas jakiś. W południowo europejskim skwarze, jechaliśmy dobrze znaną drogą  do miasta oddalonego o ponad trzydzieści kilometrów.
- Ileż tu zbudowano - zachwycała się żona, która ostatni raz jechała tędy prawie trzy lata temu. To prawda. Zmienia się oblicze wsi polskiej. Domy domki i domeczki, kryte elegancką dachówką ceramiczną z coraz popularniejszą parą kolumn witającą gościa na progu domostwa. Niczym dwór szlachecki polski, otoczony zgodnie z nowa modą granitową kostką i rzędem tuj przyciętych równo do sznurka. Tu popularny dyskont, tam market na obrzeżach wsi, zakłada, że mieszkańcy dysponują samochodami co znacznie ułatwia wyprawę na zakupy. A mają. Mój sąsiad z dumą pokazywał mi  trzeci samochód, kupiony w ramach jednej rodziny. Srebrny golf, pognał hen za dom rosyjski traktor, z dumą pokazywany jeszcze dwa lata temu.
Rogatki miasta znaczone są galerią, nieczynną ze względu na święto ludzi pracy. To i dobrze, bo żona z pewnością nie odmówiła by sobie poszwędania się również i tutaj. A przecież suknię na ślub syna już kupiła.
Pod pierwszym adresem powitała nas żona mojego znajomego. Sam znajomy od rana wymieniał  pompę paliwową.  Czekaliśmy cierpliwie, bo w końcu nasz wizyta była dość późno awizowana. Znajomy pojawił się wkurzony maksymalnie. Ze złością pokazał niekompletną górną jedynkę i zażądał obiadu. Brak połowy zęba spowodowany był tym, że wkładając głowę do samochodu nie zauważył, że szyba w drzwiach nie jest do końca opuszczona. Był mocno zdziwiony, gdy usłyszał huk, poczuł ból i zobaczył kawałki zęba na siedzeniu kierowcy. Ponieważ był to samochód żony, ona też stała się pośrednio winną luki stomatologicznej.
Nasza obecność spowodowała, że emocje opuściły znajomego. Nie ujadał na żonę, tylko skrytykował zupę. Marudził też przy drugim daniu. Na krytyce soczystości pieczeni sprawa została zamknięta. Pewnie powróci przy okazji zapłaty za usługę stomatologiczną, bo taka wstawka -  to nie są proszę państwa  tanie rzeczy - jak mówi mój ulubiony bohater polskiego serialu.
Jako kierowca, obserwowałem konsumpcję wiśniówki, ograniczając się do lodów wiśniowym, a i to w umiarze.
Jeżeli ktoś by myślał, że jedna wizyta zakończy głód towarzyskich spotkań mojej żony, ten jest w błędzie.
Szybki telefon i następni znajomi rzucili się do schładzana gazowanej wody mineralnej.  Powód wizyty był nadzwyczaj ważny. Znajomi pokazali nam psa, którego otrzymali od własnych dzieci.
Luka to młodziutka suka rasy labrador. Typowe psie ADHD.  Skakała i lizała na przemian, merdając radośnie ogonem.  Całości dopełniał psi strój. Ponieważ dwa dni wcześniej poddana została sterylizacji, dla zabezpieczenia szwów, ubrano ją w specjalny strój. Płócienny fartuch z czterema otworami na łapy. Tkanina w kwiatki, a same ściągacze przy otworach na łapy o ton ciemniejsze. Całość sznurowana na grzbiecie niczym gorset. Suka wygląda w tym wdzianku komicznie, ale najważniejsza jest ochrona i bezpieczeństwo.
- Wiesz -  powiedział znajomy – spacerowałem wczoraj z Luką wieczorem przed blokiem.
Na ławce siedziała trójka meneli i piła piwo. Najstarszy z nich  spojrzał uważnie na psa w owym wdzianku i głosem zmęczonym od nadmiernej konsumpcji powiedział:
- Widzisz Jasiu idzie noc,  bo piesek już ubrany w piżamkę. Pewnie zaraz pójdzie spać.
I wiesz,  oni tak mnie ujęli tym stwierdzeniem, że przysiadłem do nich i nawet wypiłem proponowane pół piwa.
- Jest coś w tym co mówił ten menel. Zresztą ja też nigdy nie przekreślam ludzi ze względu na wygląd, bądź sytuację w jakiej się znaleźli. Wielu z nich to naprawdę wartościowi ludzie, na życiowym zakręcie. Niektórzy nie dali sobie rady z własną inteligencją. Być może, czasami lepiej upaść nisko by nie zwariować. Tym niemniej nie wiem czy odważyłbym się na piwo w tej sytuacji, na ich warunkach. Jesteś odważny.
Znajomy to delikatny, dobrze wykształcony człowiek po pięćdziesiątce. Kocha Okudżawę, Wysockiego, Nohavicę. Jak ja. Nadajemy na podobnych falach. Ostatnio przenikliwie skomentował jedną moją wypowiedź. Boże jakie to trafnie.  Odniosłem wrażenie, że zna mnie  lepiej od mojej żony.
Całości naszej rozmowy przysłuchiwał się królik w beżowym kolorze, leniwie skubiący trawę.
- Zobacz jakie Stefan ma łapy – powiedział znajomy, odwracając królika brzuchem w moim kierunku. Rzeczywiście podeszwy tylnych łap były puchate i wyglądały jakby o dwa numery za duże.
Stefan poprzestawał na kontestacji towarzystwa, przeżuwając skubniętą na szybko łodyżkę.
Raz tylko okazał zaskoczenie, gdy Luka wykorzystując naszą nieuwagę, stając na tylnych łapach zaczęła lizać jego grzbiet. Zaczynając na  pyszczku, przyciskając klapnięte uszy do grzbietu, a na ogonie kończąc. Nie był chyba zadowolony, ale zniósł to z godnością. Potem z bezpiecznej klatki, spoglądał  jeszcze  leniwie na biegająca po całym mieszkaniu sukę.
Gdzież ten  słynny króliczy temperament?
Kiedy wróciliśmy do domu, przed drzwiami stały dwa motory. To Młody z kolegą zaparkowali tutaj po wycieczce do Zakopanego. Ze względu na czas, odradzałem im tę wycieczkę. Niestety, moje obawy potwierdziły się, ale które z naszych dzieci potrafi przyznać się do błędu?
Zaraz też zamknęli temat Zakopanego, całą swoją energię kierując na dmuchanie w  palenisko.
A potem, dym zasnuł trawę wokół domu, wciskając się do środka przez okna.
I jeszcze te nocne Polaków rozmowy, które dobiegały mnie gdy zasypiałem po północy.
Nocne Polaków rozmowy – następne pokolenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz