20 grudnia 2024

O tosterze który sprawdza się dłużej niż przyjaźń która go podarowała

Dziwaczny tytuł. Nieprawdaż ?
Wszystko to za sprawą świątecznych zakupów które przeciągnęły się ponad miarę. Wybraliśmy się z żoną na zakupy do jednego ze sklepów znanej sieci. Nie nie były to jakieś wariackie wyrzucanie pieniędzy na przedświąteczne promocje, a tylko  jakieś tam drobne zakupy uzupełniające. Uległem sugestiom żony i zabrałem ją do miasta.
Po pierwsze wyjazd do sklepu to dla niej atrakcja w związku z fizycznymi ograniczeniami z którymi żyje na co dzień, a po drugie to naprawdę wyprawa. Do sklepu  jest ponad 15 kilometrów.
No więc pojechaliśmy, a że godzina była średnio trafiona, staliśmy się uczestnikami tradycyjnego o tej porze dnia korka. Potem odwiedziliśmy jeden i drugi sklep, a że fantazji nam nie brakło to i trzeci. Zachowaliśmy rozsądek w wydanej kwocie ale brakło go nam jeżeli idzie o czas. Kiedy już wracaliśmy do domu żona zdała sobie sprawę z tego, że w zasadzie to nie ma na dzisiaj obiadu. Nigdy nie należałem do ludzi którzy robią z tego typu spraw problem. Potrafię zjeść byle co, wyznaję bowiem  zasadę, że jemy po to aby żyć, a nie odwrotne.
- Zrobimy tosty z serem i szynką w naszym starym tosterze - zaproponowałem. 
Żona krygowała się nieco dla przyzwoitości ale po chwili przyjęła propozycję. Wróciliśmy do domu, przyjęliśmy wybuch radości naszej suki i zabraliśmy się do robienia tostów.
Wyciągnąłem toster który przypomina ten na poglądowym zdjęciu.  
            
                                    

Wkłada się dwa tosty, trochę żółtego sera, coś tam jeszcze jak np szynkę czy co komu pasuje.  Potem  przykrywa drugim tostem i zamyka. Po chwili mamy cztery smacznie chrupiące trójkąciki
Toster jest stary, służy nam już przynajmniej 35 lat. Odrapana obudowa, starta tabliczka z logiem producenta i kontrolka włączenia która spaliła się już dosyć dawno. 
A jednak toster działa. Opieka bez marudzenia i fochów, a przy tych zaletach tak zwana estetyka schodzi na plan dalszy.
Jak sobie coś żyje to daję temu czemuś szansę - mówię z przekonaniem i po wykonaniu zadania odkładam toster na swoje miejsce.
Kiedy napiekliśmy odpowiednią ilość tostów i siedliśmy do konsumpcji, spojrzałem na stygnący toster. Zamyśliłem się i powiedziałem do żony - spójrz ile czasu służy nam ten toster. Jest trwalszy niż przyjaźń z człowiekiem który nam go podarował.
Rzeczywiście, Jest to prezent od człowieka którego poznałem na pierwszym roku studiów.
Ze względu na podobne poczucie humoru zostaliśmy kolegami, szybko przyjaciółmi. Staliśmy się praktycznie nierozłączni do tego stopnia, że przy identycznych imionach myliliśmy się pozostałym członkom grupy. Sami zresztą wprowadzaliśmy element zamieszania pytając o kolegę,  dodawaliśmy do zapytania własne nazwisko. Świetnie się czuliśmy w swoim towarzystwie co praktykowaliśmy i po skończeniu nauki. On wpadał do naszego domu na przepustki w służbie wojskowej, przynosił czekoladopodobne produkty  które kupował w wojskowej kantynie. Potem opróżnialiśmy butelkę czegoś mocniejszego i zostawał na noc.  Spał w naszym malutkim mieszkaniu na dmuchanym materacu. Potem zaglądał do nas  już pracując i byłem też jedną z pierwszych osób które do wiedziały się, że pewne wydarzenia znane tak długo jak istnieje ten świat,  przyspieszą jego decyzję o ślubie. Potem zdarzało się, że kiedy wychodził w emocjach ze swego domu, u nas wyciągało się i pompowało materac. Mogliśmy milczeć, mogliśmy rozmawiać, mogliśmy cokolwiek bo we wszystkim się rozumieliśmy .
Właśnie w takim okresie pojawił się ten toster. Był to produkt taniego producenta i w dodatku po naprawie gwarancyjnej. W tamtych czasach to był jednak rarytas.
Tak więc opiekaliśmy sobie tosty, kultywując naszą przyjaźń. Dbając o to by otrzymywała odpowiednią ilość wilgoci i słońca
Któregoś dnia słyszałem w telefonie wezwanie o pomoc. Przyjaciel otrzymał nową prestiżową pracę i sam nie dał rady opanować oporu materii.
Wbrew obawom rodziców, bo żona zawsze mnie wspierała, na wezwanie przyjaciela zwolniłem się z pracy w Krakowie, zostawiłem rodzinę i ruszyłem 120 kilometrów od domu. Od tej pory pojawiałem się w gronie rodziny najczęściej w weekendy.

Przyjaciel został Prezesem dość dużej firmy, a ja przyszedłem zrobić porządek w handlu i marketingu.
Tak sobie wykombinowałem ( a przyszłość pokazała że naiwnie), iż do szesnastej poddam się relacji przełożony podwładny, a po szesnastej  jak ciepłe domowe kapcie powróci relacja przyjacielska.
Minęło trochę czasu i kiedy moje służbowe poletko zaczęło wydawać coraz większe plony, okazało się, że nie wszyscy są zwolennikami ciepłych kapci i relacja przełożony podwładny rozciągnęła się na całą dobę.
Potem okazało się, że wszystkie zabawki są z jego pokoju, a potem, że planowano mnie poświęcić w akcji samoobrony.
Jak tego którego wyrzuca się z sań pędzących zimą przez las, aby choć na chwilę zatrzymać wygłodniałe stado wilków.
Nie dałem się jednak odstrzelić, nie dałem wyrzucić z sań.
Pewnego przyjaciela poznaje się w niepewnym momencie - mówią.
Ja uważam, że jeżeli w takiej chwili zawiódł cię przyjaciel to tak naprawdę nie był nim nigdy, bo przecież prawdziwą przyjaźń poznaje się po tym, że nic nie może jej zawieść
Wsiadłem ż tych sań na własnych warunkach i we właściwej dla mnie chwili.
Żona wymagała więcej troski w związku z jej pogarszającym się zdrowiem, dzieci troski ojcowskiej.
Niedługo potem żona wymagała opieki nie tylko troski, a więc wszystko się udało w swoim czasie.
Jakiś czas potem wysłałem czytelny sygnał, że nie rozpamiętuję przeszłości. Było to wtedy kiedy mojego byłego przyjaciela wyrzucono z tych pędzących san  przy kolejnym kursie przez zimowy las. Wpadł  wtedy cały w zimną mroczną zaspę.
Powiem nieskromnie chociaż powinienem milczeć, ale wtedy kiedy potrzebował wsparcia i życzliwości, oni to wsparcie ode mnie dostał.
Oczywiście coś co się stłukło na tysiąc drobnych kawałków już się nie da skleić tak aby nie było śladów. Nie lubię jednak zasypiać chowając do kogoś urazę a już siadać do Wigilii w takiej sytuacji w ogóle się nie godzi.
Nawet nam się te kontakty poprawiły  po jakimś czasie. A potem były przyjaciel wyszedł na prostą  i zahaczył się do takich co tym interesem kręcą ( jak to się mówi)  Nowe zajęcie wciągnęło go do pracy, do władzy i do kasy.
W tej chwili stałem się jakby zbędnym balastem i wspomnieniem o przeszłości.
Po co ją rozpamiętywać ,przeszłość gdy świeże laury zdobią skroń. 
Znajomy chyba Asnyka sobie przypomniał.
Natychmiast zapomniał też o relacjach, które nadal były chwiejne  jak człowiek po poważnej chorobie z powikłaniami.
Przestałem dzwonić. Każdy telefon ma bowiem w swej budowie oprócz przycisku do odbierania rozmów również klawiaturę do wybierania numeru.

Tak pozostało i minęło od tego czasu wiele lat. Jednak od czasu do czasu, zwłaszcza kiedy wyciągam z dolnej półki zakurzony nieco toster przypominam sobie tę historię i nieodmiennie zadaję pytanie - czy mogłem więcej?
Jest taki dowcip 
Kiedy można się naprawdę źle poczuć ?
Kiedy stoimy w kolejce do nieba,  a parę osób przed nami stoi Matka Teresa z Kalkuty.
Święty Piotr patrzy w księgę i mówi -  No, Droga Matko można było zrobić więcej.
Zawsze więc można więcej.
To kiedyś, bo wobec nowych dokumentów postać Matki Teresy też jakby wyblakła.
A my dalej tak się spieszymy z ogłaszaniem świętych.
Może i ja za bardzo idealizowałem mojego byłego przyjaciela?
Może nie pamiętałem że jest  jedynakiem z wszystkimi tego objawami?
Nie jestem Matką Teresą, ale nadal  zgadzam się z powiedzeniem, że Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają, jak latać.

PS
Aby jednak nie popadać w skrajności mam w głowie modlitwę "O wschodzie słońca" autorstwa  Natana Tenenbauma a szczególnie niektóre  jej wersy

Co postanowisz, niech się ziści
Niechaj się wola Twoja stanie
Ale zbaw mnie od nienawiści
Ocal mnie od pogardy Panie


11 grudnia 2024

O przeklinaniu, można by bez końca.

Ukochany Bareja był łaskaw w "Misiu" obśmiać substytuty krwistych przekleństw używając zwrotów  takich jak "Motyla noga", czy "Kurcze pióro". Pamiętacie  Stanisława Mikulskiego jako Wujka  Dobra Rada?
Bardzo cieszyła nas oglądających ten  film ta taka infantylność przekleństw.
Już od dziecka żyłem w otoczeniu soczystych "panienek". Nie, nie piszę w ten sposób, że dorastałem w rodzinie patologicznej, ale z braku komputera czy smartfona ( które wymyślono zdecydowanie później) większość czasu wolnego spędzałem na podwórku, w okolicy trzepaka lub śmietnika. Tam zaś miałem doskonałą okazję by spotkać tych którzy w takich dysfunkcyjnych rodzinach wzrastali. Dzięki nim oprócz soczystych przekleństw poznałem wiedzę na temat prokreacji i metod na  póki co samodzielne uzyskanie satysfakcji seksualnej. Zdajecie sobie sprawę jak taka wiedza wyglądała?
Czy  do dzisiaj coś się w tej kwestii zmieniło?
Tak, teraz dzieciaki po wpisaniu odpowiedniego adresu internetowego otrzymują wszystko w postaci materiału video z dokładnymi zbliżeniami ( jakkolwiek by nie interpretować tego słowa). To postęp. Tak, ale poziom tej wiedzy jest z reguły na takich stronach mniej więcej taki jaki otrzymałem od kolegów przy trzepaku. Wtedy musiała działać wyobraźnia, teraz obraz w sieci nie pozostawia  miejsca dla wyobraźni.  Wszyscy jednak klną bądź używają wulgarnych określeń.
Przekleństwa mają się dobrze, ba nawet  może lepiej.
Nawet tacy sławni językoznawcy jak profesor Miodek pozwolili sobie na felietony w tym temacie które są dostępne w Internecie bądź na żywo w piwnicy pod Baranami. Tam w wykonaniu wspaniałego Tadeusza Kwinty.
Od dawna wiemy, że przekleństwa są nieeleganckie, że nie powinniśmy, że... A jednak klniemy i co tu ukrywać czerpiemy z tego przeklinania swego rodzaju satysfakcję.
Pisałem już na tych łamach o przeklinaniu nie raz i nie dwa, ale temat  dalej nośny i aktualny o czym można się przekonać w codziennych rozmowach Polaków.
Starsze pokolenie wie, że nie klnie się w towarzystwie dam ( tylko gdzie damy, gdzie te damy są?), a używanie wulgaryzmów przy rodzicach było w ogóle nie do pomyślenia. Teraz damy same klną na potęgę, a rodzice starają się być nowocześni i przymykają oczy lub tylko puszczają oko perskie na takie zachowania.
- Pozwalam mu ( jej) wyrazić siebie - usprawiedliwiają sytuację.  
Dobrze to czy źle?
Po pierwsze drażnią mnie eufemizmy. Takie jak  "kurde".
Kurde  to eufemizm, czyli złagodzona wersja, ale jednak wulgaryzm chociaż społecznie akceptowalny.
Niektórzy na własny użytek maskują te wulgaryzmy w sobie tylko znajomym kodzie, ale to są wyjątki jak ten poniżej.

 
                                                         
- Dziękuję.
- Za co?
- Za nic. Zawsze mówię dziękuję zamiast spier..laj żeby ludzie się nie poobrażali
- Fajny sposób
- Dziękuję 

Po drugie sam klnę. Niestety. 
Z  natury robię trochę w domu i zagrodzie, a więc na moim koncie trochę tych ku.w się zgromadziło.
Żaden środek nie pomoże obluzować zapieczonej śruby, jak rzucona w odpowiedniej intonacji ku..a.
 Nie zamartwiam się jednak zbytnio tym problemem ponieważ jak przeczytałem parę lat temu :
„ Naukowcy z Massachusetts College of Liberal Arts odkryli, że rzucanie mięsem nie jest wcale takie złe i zupełnie niepotrzebnie gorszy społeczeństwo. Przeklinanie poprawia bowiem predyspozycje językowe i dzięki wymyślnym wulgaryzmom szybciej uczysz się nowych słów. Co więcej, są na to twarde dowody. „
No proszę, im bardziej wyszukanych wulgaryzmów używasz, tym sprawniej posługujesz się językiem ojczystym.
Dochodzę do wniosku że pewien prezes znaczącej partii w naszym kraju musi zdrowo przeklinać skoro w publicznych wypowiedziach używa tych różnych  trudnych słów jak choćby: 
Dyfamacja, absmak, apoteoza, imposybilizm, ekspiacja, jurgieltnik, lumpenliberalizm, oligofrenik czy inne.
Jeżeli ma zachodzić jakaś korelacja pomiędzy przeklinaniem a  erudycją to z pewnością  przyda mi się to na blogu. Uczeni przecież  twierdzą że ma związek.
Po raz kolejny  napadła mnie potrzeba pisania. Potrzeba, nie konieczność, bowiem w tej chwili filozoficznie choć już nie tak oryginalnie nadal twierdzę, że tak naprawdę to tylko żeglowanie jest rzeczą konieczną.






05 grudnia 2024

Trudno ogarnąć podróże w czasie

Podróżowanie w czasie  to jak podaje Wikipedia - przemieszczanie się w przód (odbiegające od „naturalnego” tempa upływu czasu) lub przemieszczanie się w tył w czasie, w sposób podobny do przemieszczania się w przestrzeni. 
Współczesne teorie fizyczne dopuszczają możliwość takiej podróży w przód w czasie, zmniejszając szybkość upływu czasu.
Nie wierzycie? Na dowód zobaczcie ten zrzut ekranu 


W poniedziałek 2 grudnia 2024 r. Pan redaktor opublikował notatkę która zaczyna się od słów:
W poniedziałek 4 grudnia otwarto długo oczekiwany pierwszy odcinek południowej obwodnicy Oświęcimia.
Napisano w czasie przeszłym, tymczasem poniedziałek co ładnie podano już w tytule to właśnie drugi grudnia.
Wygląda więc, że nie o ten rok idzie w artykule. O który? Zdałem pytanie sztucznej Inteligencji czyli AI Oto odpowiedź
"Aby ustalić, w którym roku 4 grudnia wypadł w poniedziałek, musimy cofnąć się w czasie. Ostatnim takim rokiem był 2017. Wtedy 4 grudnia rzeczywiście przypadał na poniedziałek."
Ponieważ z wiekiem moje zaufanie staje się coraz bardziej ograniczone, sprawdziłem  AI tradycyjną metodą czyli wertując kalendarz. Dowiedziałem się, że 4 grudnia wypadł w poniedziałek również w 2023r.
Wiadomo jednak, że AI ma zapóźnienia w wiedzy wynoszące ok 2 lata. Stąd zasada - wierzyć lecz sprawdzać.  
Gdyby zaś przyjąć, że chodzi o meldunek z przyszłości  to w  czasie przyszłym wg  AI 4 grudnia wypadnie w poniedziałek w następujących nadchodzących latach:
2028
2034
2045
Co z tego wynika?  Stawiałbym na przeszłość, bo może piszący tę notatkę był po prostu tylko wczorajszy. 
Na zadane po raz kolejny pytanie - co z tego wynika? odpowiadam -  A właśnie, że nic jak śpiewano  w Kabareciku Olgi Lipińskiej.
Wracając zaś do przeszłości
W piękną i słoneczną niedzielę wybrałem się z  moją suką  na wały wiślane.  Kiedy robi się zimniej i pierwsze przymrozki zwarzą rośliny, wychodzimy na wały i potem bliżej Wisły, by spacerować. Ja dla zdrowia, suka żeby nałapać nowych nieznanych jej zapachów. Kręcimy się tak w zależności od nastroju w tę lub drugą stronę podziwiając pomysłowość przyrody i mieszkających w okolicy. Nie wiedziałem, nie przypuszczałem nawet, że  takie miejsce to świetne wysypisko. Bo przecież jak przyjdzie woda to zabierze. A to co poza drzwiami naszego domu to już nas gówno obchodzi. Prawda ?
I chociażby " Ostatnie pokolenie" plackiem leżało na ulicach całej Warszawy i okolic, ludzkiej mentalności nic nie zmieni, bo nawet strach przed powszechną zgubą jest taki sobie.
Poniżej zdjęcie panoramy z tej słonecznej wycieczki. Od lewej do prawej wije się  Wisełka, może niespecjalnie widoczna na tym zdjęciu. Zdałby się dron.



Co ciekawe, potrzeba wędrówek wałami wiślanymi mija nam wiosną. Z tej prostej przyczyny, że bujna roślinność powoduje taką sytuację, iż suka stoi zagubiona w tych chaszczach nie mogąc dopasować swojego GPS-a  do okolicy.
Dzisiaj też pomieszałem nieco w czasie.
Oddałem samochód do naprawy. Cyklicznie rozbłyska kontrolka  Kontrolka check engine wskazuje, że komputer pokładowy pojazdu wykrył nieprawidłowość w jednym z systemów silnika lub układu emisji spalin. Może to oznaczać zarówno drobne problemy jak i poważniejsze awarie, np. uszkodzenie sondy lambda, problem z katalizatorem, wtryskiem paliwa, czy czujnikami silnika.
Żyję nadzieją, że to jakaś drobna sprawa, bowiem katalizator to usterka która zaboli solidnie swoimi kosztami. 
Aby spędzić weekend bez samochodu zrobiłem w środę piątkowe zakupy. Niby wszystko w porządku bo jestem do przodu, ale nie pomyślałem,  że żona nie bacząc na moje plany dokona kolejnego zakupu  w sieci z odbiorem w paczkomacie. Dla ułatwienia powiem, że o terminie naprawy poinformowałem z miesięcznym wyprzedzeniem, a  najbliższy  paczkomat jest 4,5 km stąd. Bez samochodu jestem jak to teraz modnie się nazywa " komunikacyjnie wykluczony". W innym czasie można by motocyklem, a tu zimno i leje. Z  powodu  tego deszczu nie wybiorę się pewnie na cykliczną motocyklową imprezę Moto Mikołaje. Stawy zaczynają mi przypominać o tym, że nie mam już 50 lat.
Coś muszę wymyślić, Chociaż mam ochotę by zacytować żonie kwestię  Zwierzaka z Muppetów, ale nie od dziś znam przecież piosenkę Jerzego Połomskiego  - Bo z dziewczynami.
Tłumaczę sobie, że ta wasza nieprzewidywalność to lek na ewentualną monotonność wspólnego życia.
Cóż innego pozostało.  
Koniec z tym marudzeniem, czekam na wyrok z którym zadzwoni mechanik.