16 września 2025

Brudne nogi sztuki

Nie wiem dlaczego z tekstu Taty Kazika -" Inżynierowie z Petrobudowy" zapamiętałem akurat ten fragment, ale zapamiętałem. Cóż zrobić. Fragment ten brzmiał tak : A w zeszłe święto miałem kobitę Co miała obie nogi umyte.
Musiała to być rzadkość na budowach socjalizmu w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, a cóż dopiero myśleć o innych częściach ciała.
Dlaczego o tym piszę ? Ponieważ żona postanowiła wybrać się na wystawę prac Józefa Chełmońskiego. Oczywiście w łaskawości swojej zaprosiła i mnie.
Kiedy zamawiała bilety przez Internet, pozwoliłem sobie na odrobinę złośliwości. 
- To będziesz mnie ciągnąć do Muzeum Narodowego, bym mógł obejrzeć kolekcję brudnych nóg ?
W standardowej pamięci pozostają bowiem obrazy wyniesione ze szkoły,  a w podręcznikach królowały wtedy przede wszystkim "Bociany" i "Babie Lato".

Chełmoński.
Malarz realista jak to zwykle bywa niezrozumiany w kraju.  Rozgoryczony negatywnym stosunkiem krytyki artystycznej do prezentowanej przez niego formuły malarstwa realistycznego, wyjechał w 1875 do Paryża.
Tam  też, jak to bywa z przybyszami ze wschodu, zdobył uznanie krytyki i publiczność.
 Eksponując na Salonach rodzajowe obrazy z życia polskiej wsi i przedstawienia końskich zaprzęgów - słynnych "Trójek" i "Czwórek" - pędzących na tle stepowego krajobrazu lub przebijających się przez śniegi. Dzieła te były chętnie kupowane przez europejskich i amerykańskich kolekcjonerów.

Zamówienia spływały, a Pan Józef przebywał poza ojczyną.
W pewnym okresie swojej twórczości tak zapamiętał się w obrazowaniu ruchu koni i ludzi, że drugi plan i tło pozostawało jakby nie dokończone. Na to właśnie zwróciłem uwagę w tych dynamicznych obrazach. Początkowo było to dla mnie pójście artysty na łatwiznę wobec powodzenia  jego obrazów.  Doczytałem jednak potem, że to nie nadmiar zamówień, a właśnie celowe zamierzenie artysty który skupiał się na eksponowaniu ruchu. 
W sumie byłem zadowolony z tego własnego spostrzeżenia, na które później otrzymałem odpowiedź.
Obrazy z czasem stały się tak dynamiczne w swojej wymowie, że przysporzyły artyście krytycznych uwag. Uważano, iż na jego obrazach jest za dużo ruchu i że jest to niepokojące.
Poza tym przebywający nadal poza krajem artysta malował dużo, korzystając ze  starych szkicowników i wspomnień. Obrazy zaczęły się jakby powtarzać, a krytycy zarzucili mu w związku z tym  manieryzm w uprawianej sztuce.
 Tak, te końskie galopy  luźno, czy przy saniach, przy całym szacunku dla kunsztu jakoś znudziły mi się dość szybko.  Nie dlatego, że coś miałbym im do zarzucenia. Ot po prostu, podziwiając oryginał, odszukiwałem w pamięci te same ujęcia  widziane gdzieś indziej.  Sceny powielane przez studentów ASP, wieszane na murach Bramy Floriańskiej.
W wielu domach na  honorowym miejscu wisiała taka trojka pędząca przez step, skopiowana z większą lub mniejszą gracją. 
Kto jest bez winy... Sam mam w domu  obraz z motywem końskim, ale to pamiątka po ojcu. Obraz pewnego profesora ASP  przedstawia orkę. Świeżą skibę którą robi pług ciągnięty przez jednego   kasztanowego konia. Pług prowadzi chłop, a nad polem krążą ptaki
Kiedy Ojciec otrzymał ten obraz, powiedział,- Szkoda, że to nie wół z którego takich sytuacjach korzystał dziadek na polach Beskidu Wyspowego.
Przypomniałem sobie o tym widząc ten obraz Chełmońskiego



Tak jak kiedyś w  latach 60 -70 tych  w każdym szanującym się  domu wisiała kopia słoneczników Van Gogha, a  potem zawisły konie.
Całości  wystawy dopełniły  krajobrazy czy bardzo ciekawe przedstawienia ptaków w warunkach naturalnych co rzeczywiście wtedy wymagało  poświęcenia od malującego. 
W sumie mogę powiedzieć, że bardzo miło i ciekawie spędziliśmy ten czas w Muzeum Narodowym.
Na koniec, ulegając masowym gustom kupiliśmy magnes na pamiątkę zwiedzenia wystawy.
Mamy już Van Gogha,  Łempicką, Fridę, teraz doszedł Chełmoński. Wcześniej jakoś nie myśleliśmy o takich pamiątkach.
- To może kupimy Boznańską - zaproponowała żona - W przyszłym miesiącu ją zobaczymy.
- Nie, to by było nie honorowo - zaprotestowałem.
- Pani Olgo niech się Pani szykuje. Nadchodzimy lada dzień.
 Korzystaliśmy w muzeum z ułatwień dla osób z niepełnosprawnościami, za co jestem wdzięczny  odpowiedzialnym osobom. Wszystkie bowiem urządzenia wspomagające działały i były chętnie udostępniane potrzebującym 
 Wyszedłem  z wystawy z myślą o tym jak bardzo zmieniła się wieś od czasów Chełmońskiego, o samym malarstwie już nawet nie wspominając.
Najlepszym przykładem na taką zmianę jest porównanie dwóch obrazów zatytułowanych "Babie lato"
Ten pierwszy Chełmońskiego z XIX wieku, ten dugi  dedykowany Chełmońskiemu przez Jerzego Dudę Gracza  sto lat później .'





 

10 września 2025

A w górach już prawie jesień

Jeżeli nie zanudziłem Was na śmierć relacjami z wypadów motocyklowych, to zamieszam kolejną.

To już jesień.
W sobotę z rana było  chłodno. Temperatura w okolicy 14 stopni, ale przecież jak mawiali starożytni żeglowanie jest rzeczą konieczną.  Zaplanowany więc został wypad motocyklowy w tak zwanym złotym składzie czyli we dwa motocykle. Dodatkowo koledze udało się wyrwać z domu na cały dzień, a więc chciał ten czas wykorzystać maksymalnie. Pamiętam, że kiedyś z okazji takiego jego "wolnego" pojechaliśmy pomimo kłębiących się nad nami deszczowych chmur i wracaliśmy w strugach ulewnego deszczu. No, ale są jakieś priorytety.

Wyruszyliśmy spod mojego domu o 9.30. profilaktycznie lepiej ubrani niż na zwykły przelot.
Kiedy wjechaliśmy w lasy zaczęło się robić coraz chłodniej, a w okolicach Lubomierza letnie rękawice stanowiły już kiepskie zabezpieczenie przed chłodem. Zmarzły nam końcówki palców. Planowałem parę razy zatrzymać się w tym lesie, by rozetrzeć dłonie, ale wytrzymałem do Zabrzeży. Tam na stacji benzynowej  jak zwykle piliśmy kawę. Ja zamieniłem rękawice na cieplejsze. Przezornie wrzuciłem je do kufra przed wyjazdem. Kumpel szukając czegoś cieplejszego założył pod kurtkę pas biodrowy który dawał mu odrobinę dodatkowego ciepła.



Że będzie zimniej przy jeździe w górach powinniśmy wiedzieć i ten fakt przynajmniej mnie nie zaskoczył.
Nowy Targ - Białka Tatrzańska - Bukowina - Poronin, zamglone tak, że o żadnej ekspozycji Tatr nie było mowy.
Nowy Targ- Ludźmierz- Czarny Dunajec - Jabłonka. Tu stanęliśmy na popas. Motocykle dostały benzynę, a my zjedliśmy po hot - dogu,  popijając podwójnym espresso. Pogoda też zrobiła się taka optymistycznie jesienna i słoneczko zaczęło lekko przygrzewać. Dobra nasza.
Przed nam Przełęcz Krowiarki.  Krowiarki to przełęcz w Paśmie Babiogórskim, które jest częścią Beskidu Żywieckiego .Według różnych źródeł jej wysokość to od 986 m do 1012. Przełęcz Krowiarki oddziela masyw Babiej Góry od Pasma Policy. Spotykają się na niej granice trzech wsi: Zawoja w powiecie suskim oraz Zubrzyca Górna i Lipnica Mała w powiecie nowotarskim, wszystkie w województwie małopolskim
Krowiarki są najwyższą dostępną komunikacyjnie przełęczą górską Beskidów Zachodnich. Dawniej prowadziła przez nie z Zawoi na Orawę gruntowa droga zwana Orawskim Chodnikiem. Przed II wojną światową rozpoczęto budowę szosy, zrealizowano jedynie odcinek tej trasy, kończąc ją dopiero po II wojnie Światowej

                                                                                                      


Nie ma już miejsc dla samotników. Przez cały czas gdy wspinaliśmy się motocyklami do góry,  na poboczu stały w rzędach jeden za drugim samochody, samochody i jeszcze więcej samochodów.
Tak na wjeździe jak i zjeździe.  Przejechaliśmy parę naprawdę wymagających zakrętów. Na koniec wjechaliśmy do Zawoi. To ponoć najdłuższa wieś w Polsce, z czym nie zgadzają się mieszkańcy Ochotnicy, dla potrzeb utworzenia nowej parafii podzieleni na Ochotnicę Dolna i Górną.
Gdzieś po drodze była  druga Białka (ta tatrzańska była wcześniej)  i  Maków Podhalański, gdzie odpoczęliśmy chwilkę  na miejscowym rynku z fontanną  
Przy zjeździe z Przełęczy, pogoda  wróciła do typowo jesiennej ze słońcem za chmurami i miejscowymi mgłami. 
Spodobała mi się ta fontanna na rynku makowskim, przestawiająca kamienny krąg na którym siedzi młoda góralka z tamborkiem w ręku. Za nią trzy główki makowe z których wylewa się woda.  W końcu to Maków do tego Podhalański.
Wokół fontanny na lince rozpiętej  pomiędzy latarniami, rozwieszono kilkadziesiąt kapeluszy, Nie odkryłem idei tych kapeluszy, ale całość wydała mi się ciekawa.



Przejazd przez Harbutowice, miłe sercu mojego kolegi miejsce z przejazdem przez taką mniejszą przełęcz,  ale za to z bardziej ostrymi zakrętami.  Potem Sułkowice znane z produkcji narzędzi, dojazd do drogi szybkiego ruchu Kraków - Zakopane i powrót do domu.
Wróciłem do domu około 18.00.  Pozostało tylko ucałować żonę na powitanie, wrzucić coś na ruszt i zacząć budować plany na poniedziałek. 
W sumie przejechaliśmy ponad 300 kilometrów, trasą pełnych podjazdów zjazdów i zakrętów. 
Nie będę ściemniał, że nie byłem zmęczony. Szukałem sobie miejsca na rozprostowanie pleców  i nie potrzebowałem do tego żadnych pretekstów. Ten  wypad był wystarczającym powodem. 
Sam sen tez przyszedł nadspodziewanie szybko.
Stwierdzam że od pewnego czasu jakbym bardziej przeżywał fizycznie te wyjazdy, ale przecież każdy z nas nie staje się młodszy z każdym kolejnym dniem.
Ważne, że dalej daje radę w siodełku.

        


02 września 2025

Gdybym był młodszy ...

Uprzejmie informuję, że zakupione we włoskich delikatesach wino Fiano którem poświęciłem nie tak dawno tekst, zostało otwarte i wypite. Tak jak napisałem w wierszu, wypiliśmy wspólnie z żoną kochaną. Pijąc to i nie tylko to wino, nie najgorszej w końcu jakości, wspominam czas sączenia podłego sikacza, ale i ciekawych przeżyć przy okazji. Młodość w końcu ma swoje prawa.
Czasem wydaje mi się, że zbyt późno dotarła do mnie ta  oto prawda - Lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż żałować, że się czegoś nie zrobiło.
Tylko pytanie które sobie stawiam wtedy brzmi -  czy ze swoim charakterem to moje życie przeżywałbym inaczej?
Jakby dla uspokojenia emocji myślę sobie, to dobrze,  że mądrości są jak przysłowia i cały urok w nich polega na tym, iż sobie przeczą.
Dla zadręczających się  jak ja w kwestii niewystarczających wariactw których nie zrobili w życiu, mam cytat ze Stanisława Lema. Nie żałuj, nig­dy nie żałuj, że mogłeś coś zro­bić w życiu, a te­go nie zro­biłeś. Nie zro­biłeś, bo nie mogłeś.
Od siebie dodam, że czasami  tylko po prostu nie wypadało.
Niby powinien na mnie spłynąć spokój wewnętrzny, ale trudno moje dotychczasowe życie zamknąć jednym nawet najbardziej krągłym zdaniem
Odnajdując aromaty w kieliszku myślę więc nieraz nad upływem czasu którego nie da się zatrzymać, a co dopiero cofnąć. Parę dni temu znalazłem wiersz Adama Asnyka  - Gdybym był młodszy.
Odpowiada on  na moje pytanie żałować czy nie żałować ? a to już jakby Szekspirowskie Być albo nie być ? Szczególnie spodobały mi się pierwsza i ostatnia zwrotka wiersza, który pozwalam sobie załączyć poniżej .

Gdybym był młodszy...
Adam Asnyk

Gdybym był młodszy, dziewczyno,
Gdybym był młodszy!
Piłbym, ach, wtenczas nie wino,
Lecz spojrzeń twoich najsłodszy
Nektar, dziewczyno!

Ty byś mnie kochała,
Jasny aniele...
Na tę myśl pierś mi zadrżała,
Bo widzę szczęścia za wiele,
Gdybyś kochała!

Gwiazd bym nie szukał na niebie
Ani miesiąca,
Ale bym patrzał na ciebie,
Boś więcej promieniejąca
Od gwiazd na niebie!

Wzgardziłbym słońca jasnością
I wiosny tchnieniem,
A żyłbym twoją miłością,
Boś ty jest moim natchnieniem
I słońc jasnością.

Ale już jestem ze stary,
Bym mógł, dzieweczko,
Zażądać serca ofiary,
Więc bawię tylko piosneczką,
Bom już za stary!

Uciekam od ciebie z dala,
Motylu złoty!
Bo duma mi nie pozwala
Cierpieć, więc pełen tęsknoty
Uciekam z dala.

Śmieję się i piję wino
Mieszane z łzami,
I patrzę, piękna dziewczyno,
W swą przeszłość pokrytą mgłami,
I pije wino...

Dlaczego pierwsza i ostatnia zwrotka?  Ze względu na swoją pewną ogólność. 
 Przy okazji uspokajam tych którzy pomyśleli, że dopadła mnie jakaś trzecia młodość.
Nic z tych rzeczy, ale  można przecież mieć różne przemyślenia, kiedy zrozumiesz,  że na dzisiaj
kobieta 50 letnia jest ode mnie ponad 15 lat młodsza, a pięćdziesiątka z całym szacunkiem dla kobiet, młódką już nie jest.
Śmieję się i piję wino mieszane z łzami...


                                                                                                                     obraz - Gemini AI

27 sierpnia 2025

Czy istnieje życie bez bólu? czyli rehabilitacja

Starzejemy się. 
Chyba już parę razy zaczynałem swój tekst od tego odkrywczego stwierdzenia.
Co innego jednak podkreślać to na blogu, a co innego doświadczać na co dzień. Z pewnością  pisałem jakiś czas temu o tym jak to szyja dawała mi do wiwatu.  Nie wiem dlaczego napisałem w czasie przeszłym, podczas gdy ona cały czas nie daje o sobie zapomnieć.
W którą by stronę nie zwrócić głowy to po pierwsze miałem ograniczony zasięg, a po drugie boli. Ja wiem, że w pewnym wieku ból jest dowodem życia, ale bez przesady. Nie muszę mieć tak silnych dowodów na własne życie.
Wylądowałem w październiku zeszłego roku u ortopedy, a ten skierował mnie na rehabilitację. Dostałem termin już za 10 miesięcy od rejestracji, a te miesiące minęły jak z bicza strzelił.
Właśnie w poprzedni poniedziałek stawiłem się o 8.00 rano na komplet zabiegów. Komplet to znaczy pięć, bo za pięć płaci NFZ. Ponieważ miałem wybór, wybrałem technikę, bo ćwiczenia na wyginanie mogę sobie sam zrobić w domu.  Oczywiście z ćwiczeniami jest tak, że oprócz miejsca potrzebna jest jeszcze ochota, ale to już inna sprawa.
A więc mam wyznaczone: laser, jakieś pole magnetyczne przy którym musiałem pozbyć się elektroniki z kieszeni i przegubów, potem prądy i ultradźwięki na kark, a na koniec krio. To ostatnie to takie sobie głaskanie chłodem więc zaproponowałem, żeby do azotu którym schładza się miejsce rehabilitowane dokładać jakiś zapachowy olejek to będzie dodatkowo aromaterapia. Pani od tych maszyn pomysł się spodobał, ale sam zaraz doszedłem do wniosku, że to byłby szósty zabieg, a więc poza refundacją NFZ. Po tygodniu wpadłem już w rytm tych maszyn i czuję się już jak stary wyga, chociaż do tej pory rehabilitacja była dla mnie czymś obcym.  No chyba, że ta w 1998 roku kiedy skręciłem nogę w kolanie na nartach. Było minęło.
Najzabawniejsze  było to, że na początku musiałem określić jaki mam ból w skali od 1 do 10.
O ile wiem jak to jest mieć zero bólu o tyle nie doświadczyłem dziesiątki więc moja ocena nie będzie właściwa.
Krakowskim targiem określiłem poziom bólu na 5.
Przypomniał mi się przy okazji taki dowcip o bólu:
Na zajęciach w Akademii Medycznej, profesor pyta studentki jaki jest największy bół.
Ona nieco stremowana mówi- Według mnie największy ból jest przy porodzie.
Na to student z drugiego końca sali -  To chyba jeszcze nikt cię w jaja nie kopnął.
No właśnie wszystko jest względne
Obliczyłem i sprawdziłem, że przy dobrej organizacji zajmuje mi to godzinę i dziesięć minut. Jest okazja poczytać wiadomości w necie przy wszystkim z wyjątkiem tego pola magnetycznego, które popularnie nazywają dużym kółkiem. ( małe jest na nogę)
Tutaj muszę odłożyć elektronikę na bok, a jakby na przekór to duże kółko niestety jest czasowo najdłuższe. Staram się więc przez te 15 minut myśleć o czymś ambitnym, ale do głowy przychodzą mi sam głupoty



Mija wspomniana godzina z lekkim okładem i mogę odfajkować zabiegi.
Szybko wskakuję w swoje codzienne życie i albo wracam do domu, albo coś niecoś popracować dla zdrowia tym razem psychicznego.
 
Minął rok od czasu gdy starszy syn podarował mi trzy t-shirty.
Podkoszulki są tematyczne, a całość jest z serii "death can talk"  co można by chyba tłumaczyć "  umarli mówią" , albo wprost "śmierć potrafi mówić". Byłbym jednak za tym pierwszym tłumaczeniem.
Jakoś tak jest ze mną, że nowe ubrania jakiś czas leżą w szafie, a kiedy dojrzeję do nich psychicznie, zaczynam je nosić.
Tak miałem na przykład z jasno czerwonym polarem do którego nie mogłem się przyzwyczaić, a potem nie potrafiłem go odłożyć wieszak.
Wczoraj na pierwszy rzut poszedł ten t-shirt.
 Poznajecie?


Z pewnością tak. W końcu większość z Was pamięta PRL w którym przyszło nam żyć.
Dla młodszych lub rozkojarzonych informacja:
Na koszulce widnieje portret Jana Himilsbacha aktora, pisarza i kamieniarza przy okazji niezłego pijaka i żartownisia.
On to na pytanie dziennikarki, co ze swoich zajęć bardziej ceni: pisarstwo czy kamieniarstwo?
Himilsbach odpowiedział, że kamieniarstwo.
Na pytanie dlaczego? odparł,  bo efektem mojej pracy jako kamieniarza nie da się wytrzeć sobie dupy.
Mam zresztą na półce książkę z masą podobnych historyjek, co wpisuje się w moje zainteresowanie biografiami, które wyszło już poza ramy dwudziestolecia międzywojennego.
Muszę ze smutkiem przyznać, że wszystkie młode osoby takie do 45 lat, spoglądały na koszulkę ze zdziwieniem i zaciekawieniem, próbując znaleźć jakieś choćby minimalne podobieństwo z noszącym ów ubiór. Pudło.
Przy pytaniu poznajesz ? w oczach pytanego widziałem jedynie pustkę.
Nazwisko Jan Himilsbach nie ułatwiało  rozmówcy niczego.  Jak więc mówić o tym, że ten portret  Himilsbacha  jest stworzony  jakby w klimacie polskiego filmu Monidło.
Kiedy wróciłem do domu i podzieliłem się spostrzeżeniem na temat wiedzy ogólnej młodych ludzi,
naszło mnie  pewne spostrzeżenie.
My też byliśmy pokoleniem buntu, ale oprócz  Jimiego Hendrixa czy  Janis Joplin,
wiedziałem kto to był Foog, Sempoliński, Bodo czy Smosarska,  czyli miałem przynajmniej podstawową wiedzę o dorobku ojców.
Teraz też znam parę kapel metalowych wiem coś niecoś o muzyce klubowej, czy raperach.
Doszukałem się nawet tego co mogę słuchać bez bólu czyli "house symfoniczny" to ukłon w stronę młodszego syna.
Określenie wykształcenie ogólne miało chyba wtedy inny wymiar.  Teraz wszystko jest w necie, trzeba jednak znaleźć motywację by poszukać.
Ze wspomnianej serii mam jeszcze koszulki z cytatem z Witkacego i tę trzecią która wzbudza we mnie niejakie wątpliwości.
To biały t-shirt, na  którym z frontu  widnieje  duży profil dojrzałego mężczyzny, z pod spodem napis "Boy"
Wiem, że wiecie, iż to Tadeusz Żeleński Boy. Jednak tak przygotowane młode pokolenie, szczególnie z nurtu patriotyczno - ojczyźnianego może uważać koszulkę z facetem i angielskim napisem "Boy" za promocję nurtu LGBT. W obecnej sytuacji nie wiadomo kiedy można za to dostać w ryj.
Jak wspomniałem na wstępie, wiem, że ból jest oznaką życia. Nie koniecznie byle młokos musi o tym przypominać mi w ten sposób.













21 sierpnia 2025

A słowo ciałem się stało

Jakiś czas temu, w okresie pracy na winnicy zacząłem udzielać się na pewnym portalu winiarskim. Moja aktywność tam spowodowana była pochlebstwami skierowanym pod moim adresem od właścicieli winnicy. Okazałem się łasy na pochlebstwa jak nie przymierzając Prezydent Trump. 
Różnica między nam polega między innymi na tym, że u niego co drugie słowo to good deal, biznes, czyli ogólnie mówiąc muchos pesos, a ja swoją działalność literacką traktowałem od początku na zasadach non profit.
Powstało wiec kilka utworów o winach które piłem i tych których nie piłem. Na potrzeby rymu pasował czasem jakiś szczep winogron i ja te winogrona  jak winiarz wyciskałem tylko, że literacko.

Tal powstał między innymi  wiersz o winie ze szczepu Fiano i do końca nie jestem pewien czy nie podzieliłem się nim już z Wami. Trudno, tak przychodzi z wiekiem. Mówiąc innymi słowy - znacie to przeczytajcie. 

Pijamy wino Fianko
z aktualną kochanką
Po figlach w szkarłatnej pościeli
każdej szalonej niedzieli
Fianko? Toż nie ma takiego wina
Jakaż jest tego łgarstwa przyczyna ?
Chcecie znać prawdę prześmiewcy Fianki ?
Nie mam również kochanki
Degustowałem dziś wino Fiano
Do spółki z moją żoną kochaną
Mogę więc wczuć się w te błogie stany
Szkarłatną pościel też bowiem mamy
 
Jak widać wymyślone na potrzeby wiersza "Fianko" świetnie rymuje się "kochanką", zaś "Fiano" odrobinę trudniej z żoną, ale za to rewelacyjnie z "żoną kochaną"
Napisałem o tym co mi głowie siedziało i zapomniałem o temacie. Prawdą jest, że tego wina w gębie nie miałem.  O zawartości szkarłatnej pościeli też się nie wypowiem z powodu męskiej elegancji.
I tak było do wczoraj.
Wczoraj  na tarasie przy zachodzie słońca (bo przecież tak śpiewał Andrzej Zaucha) degustowałem wino ze szczepu "Negroamaro" które bardzo  bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło.
Wino  otrzymałem od syna w podziękowaniu za opiekę nad psem w trakcie ich wycieczko do Włoch.
Nawet powstał z tego  post  o trzech psach.
Przyznał się gdzie kupił wino. To takie małe włoskie delikatesy.
Kiedy dzisiaj pojawiłem się tam w celu kupna butelki w oczy wpadła mi ona. Butelka białego wina
z nazwą szczepu na etykiecie - Fiano.
A więc słowo, nieskromnie ujmując, nie najgorzej zrymowane stało się ciałem.
Według ekspertów ta odmiana winorośli należy do najlepszych szczepów o jasnej skórce w południowych Włoszech. Fiano daje winom stonowany i jednocześnie orzeźwiający smak. Wyczuwalne są mocne aromaty brzoskwiń, miodu, orzechów, gorzkich migdałów, a czasami nawet popiołu. W starszych winach Fiano można wyczuć ponadto aromaty kwiatowe, przyprawowe, które stają się coraz bardziej wyraziste wraz z wiekiem trunku. Ta butelka wina ma 3 lata, a więc takie najmłodsze nie jest.
Jak wspominałem już na tych łamach, preferuję wina czerwone,  a z włoskich lubię  Primitivo choć w życiu nie przepadam za kontaktami z prymitywami.
Żona woli delikatne białe wina. To jest więc jakby skierowane wprost w jej winny gust.
Myślę tak sobie, że na czas degustacji tej butelki odłożę swoje  preferencje na półkę, degustując trunek na koniec dnia i nie gubiąc myśli o szkarłatnej pościeli.





13 sierpnia 2025

Co się odwlecze...

Może i  z Zakopanem na motocyklu się nie udało ostatnim razem, ale  ostatnia sobota zapowiadała się znakomicie. Znajomy z poprzedniego wyjazdu do Myszkowa  zameldował, że ma wolną sobotę. Niedziela nie była już niestety jego, ponieważ wraz z żoną i czwórką wnucząt wyjeżdżał do Rabki. Przy tych prognozach pogody, aż wstyd byłoby nie ruszyć tyłka z chałupy.
Plan był prosty: trochę Gorce, trochę Pieniny tak na styku. Główny cel był taki, że w Ochotnicy mieliśmy odwiedzić wspólną znajomą, też motocyklistkę. O umówionej godzinie  kumpel podjechał w towarzystwie wspólnego znajomego. Z ( tak go nazwijmy) od pewnego czasu robi mi małego psikusa. Zarzeka się, że pojedziemy we dwójkę, a w praniu wychodzi, że to trójka. Trójka bez sternika, bo żony zostały w domu fundując sobie  odrobinę spokoju. Mnie to specjalnie nie przeszkadza że jedziemy w  takim składzie  jeżeli tylko pozostali szanują moje podejście do bezpieczeństwa jazdy.
Wyjechaliśmy spod mojego domu równo o 9.30 kierując się na Wieliczkę, a potem Dobczyce, Mszanę Dolną, Mszanę Górną, Lubomierz, Szczawę i Kamienicę.  Po półtorej godziny odpoczywaliśmy przy kawie na stacji benzynowej Zabrzeży. Kiedyś takie punkty gastronomiczne nazywano restauracją "U Obajtka", ale jak to w życiu, co już zauważyli starożytni - wszystko płynie. Teraz nie nazywamy już tak  cafe na Orlenie.
- Może zadzwonię do znajomej i powiem, że będziemy za chwilę - zakomunikował Z
- To Ty tej wizyty nie uzgodniłeś z nią wcześniej? - spytałem zaskoczony
- Jakoś tak wyszło - zgasił temat.- będzie spoko
Po krótkiej rozmowie okazało się, że znajoma ma doła i nie nadaje się do przyjmowania gości. W sumie jej się nie dziwię. Facetowi do przyjmowania gości wystarczy wsadzić na tyłek jeansy potem koszulkę na barki i gotowe. Kobieta tak nie potrafi, co jest faktem powszechnie znanym, a poza tym nie wszyscy lubią hura niespodzianki.
Nie był to dla nas problem( dla Z chyba tak), bo i tak planowaliśmy na to spotkanie góra pół godziny.
Postanowiliśmy nie zmieniać trasy i wjechaliśmy do Ochotnicy jak paniska. Mam spory sentyment do tej wsi.
Najpierw Ochotnica Dolna z budowanym właśnie kościołem. Potężny kościół w stanie surowym pokryty jest już miedzią. Jeszcze ostro świeci w słońcu bo brak jej patyny. Słyszałem, że na tę miedź i roboty dekarskie zebrano wśród wiernych jakieś dwa miliony złotych.
Może mam inne poczucie piękna, a przynajmniej estetyki ponieważ zachwycony jestem stojącym obok kościołem drewnianym.
W 1566 roku miejscowi chłopi wraz z sołtysem Walentym Ochotnickim zbudowali drewniany kościół usytuowany obok cmentarza. Przy tym kościele od 1784 roku zamieszkał kapłan, aby prowadzić regularne duszpasterstwo, ale, ze względu na brak uposażenia, parafii tutaj nie utworzono Po pożarze 1 lutego 1813 roku, który zniszczył doszczętnie istniejąca świątynię w roku 1816, za czasów duszpasterzowania ks. Marcina Franakay, wybudowano nowy, obecny kościół, do którego miejscowy ochrzczony Izraelita Karol Ochotnicki zakupił za 1000 zł 4 barokowe ołtarze chrześcijańskie, rzeźby, obrazy, ambonę, dwa dzwony i inne przedmioty kultu z kościoła pofranciszkańskiego ze Starego Sącza.
Zachwycam się sufitem. Znajduje się tam przepiękna scena Sądu Ostatecznego, a całości dopełnia granatowe niebo wypełnione złotymi gwiazdami.
Taką mam estetykę i cóż na to poradzę. Poza tym jak mówił Święty Paweł na Areopagu -
" Bóg, który stworzył świat i wszystko na nim, On, który jest Panem nieba i ziemi, nie mieszka w świątyniach zbudowanych ręką ludzką i nie odbiera posługi z rąk ludzkich, jak gdyby czegoś potrzebował, bo sam daje wszystkim życie i oddech, i wszystko."
Jednak to wolny kraj i ponoć nie to jest ładne co jest ładne, tylko to co się komu podoba.

Minęliśmy Ochotnicę Górną, Ustrzyk i zameldowaliśmy się na Przełęczy Knurowskiej. Zjazd serpentynami doprowadził nas do bacówki gdzie kupiliśmy oscypki. Fajnie tak wejść do szałasu i wyjść za świeżo wędzonym serkiem mając od dymu z ogniska załzawione oczy.
- Płaczesz nad ceną oscypka ? - zażartował Z.


Pod bacówką jest takie miejsce widokowe skąd widać Tatry, Pieniny  i błyszczący u ich podnóża  Zalew Czorsztyński.

Zjechaliśmy w dół kierując się do Zamku w Nidzicy. Tu natknęliśmy się na pierwsze tłumy turystów, a tłum ludzki od tego czasu towarzyszył nam cały czas. Przystanęliśmy na chwilę przy zaporze poniżej zamku.
Jakiś gość na wspaniałym motocyklu tłumaczył nam, że nie jest z Warszawy jak sugeruje rejestracja, a z Zakopanego.
Nie wiem po co? Już dawno wyrosłem z antagonizmów. 
Jakaś starsza pani chciała mieć zdjęcie przy naszych motocyklach, na co przystaliśmy sprawiając jej widoczną radość.
Boże jak niewiele trzeba, by zrobić komuś frajdę. 
Potem odpaliliśmy motory i objechawszy jezioro, dotarliśmy do Krościenka.  Na Rynku w Krościenku jest budka z lodami. Działa ona tam ponad 30 lat i odkąd pamiętam za ladą stoi starszy Pan, który już w latach 90- tych wydawał mi się stary. 
Teraz sam jestem stary. Budkę przeniesiono na drugą stronę ulicy, ale Pan dobiegający już pewnie setki dalej sprzedaje lody, uważnie nakładając gałki do kubka. Ubrany na biało w ochronnych rękawiczkach, a więc pełna higiena. Robi to może trochę wolniej, bowiem poświęca tej czynności całą  swoją uwagę. Jest dla mnie  dowodem na twierdzenie, że wiek to tylko cyfra.
Zjadłem dwie gałki lodów, czekoladę i czarną porzeczkę. Było warto.
Do dalszej jazdy w kierunku Szczawnicy podchodziliśmy z dystansem. Widzieliśmy tę kolejkę samochodów przed nami. Omijając stojące samochody, dotarliśmy tylko do centrum miejscowości i nie udało się dojechać do Muzycznej Owczarni w Jaworkach. W pewnym momencie wszystko się totalnie zakorkowało.
Dobrze, że motocyklem można łatwiej manewrować. Wycofaliśmy się szybko, kierując się do Kamienicy.
Tutaj skręciliśmy na  Limanową. To piękna,  pełna niesamowitych zakrętów trasa gdzie rozgrywa się zawody kolarskie typu Tour de Pologne jak i wyścigi samochodowe
Wyścig Górski Limanowa - Przełęcz pod Ostrą to jeden z najbardziej rozpoznawalnych wyścigów samochodowych w Małopolsce. Impreza ta jest Rundą Mistrzostw Europy FIA w Wyścigach Górskich oraz Rundą Górskich Samochodowych Mistrzostw Polski. Na liczącej 5493 metry trasie ze startem w Starej Wsi zmierzyli się w lipcu tego roku liderzy klasyfikacji generalnej Goeffrey Schatz i Christian Merli, wielokrotny mistrz Europy, włoski rekordzista trasy.
Trasa wymaga sporej uwagi ponieważ w motocyklach jedzie się tam gdzie się patrzy. Jak się człowieku zagapisz nie w tę stronę to można nie zamknąć zakrętu, lądując w rowie po drugiej stronie.
Pal licho jak nic nie jedzie z naprzeciwka.

Tak to dotarliśmy do Starej Wsi, a następnie do Limanowej. Mały postój na Rynku i niespodzianka. Spod kościoła wyjechała młoda para. Widać  było, że są świeżo po ślubie. Siedzieli na podwójnej kanapie trojki czyli trzykołowego motocykla, rozdając na lewo i prawo uśmiechy dla pozdrawiających ich ludzi. Za nimi ze trzydzieści motocykli czyli słynna motocyklowa obstawa. Pełni entuzjazmu do przyszłego wspólnego życia młodzi dwukrotnie okrążyli runek nim udali się na miejsce imprezy.
Ciekaw jestem czy przyszłe wspólne życie planują na jeden czy na dwa motocykle?
Klimatyczne wydarzenie, taki przejazd ze ślubu.
Za moich czasów nie do pomyślenia. Choćby dlatego, że brałem ślub w grudniu.
Z Limanowej do Nowego Wiśnicza z przyjemnym zamkiem i przygotowaniami miejscowych  do niedzielnej imprezy, potem przez Bochnię i do domu.
Przez cały czas trwania tej wyprawy towarzyszyło mi nie odparte poczucie wdzięczności.
- Boże jakże Ci dziękuję za to, że urodziłem się w tak pięknym miejscu.  Inni wloką się kilometrami na tygodniowy urlop, by popatrzeć na góry przez chwilę, ja je mam praktycznie na wyciągnięcie ręki.
Może ta euforia wynika z tego, że na motocyklu jest doskonała wentylacja  i nałykałem się tlenu ponad normę. Zwał jak chciał. 
Na miejscu byłem o 17.30
Spędziłem więc w siodle 8 godzin przejeżdżając prawie 280 kilometrów.
Ledwo co ściągnąłem z siebie motocyklowe skóry, jak w odwiedziny wpadli  nasz Starszy Syn z Małżonką, dzieląc się wrażeniami z wystały Leona Wyczółkowskiego w Muzeum Narodowym.
- A co u Was ? - spytał protekcjonalnie.
Nie chciałem mu psuć humoru wobec odrzekłem
- Nic, nudy i gorąco.
Gdyby wiedział....


















        

Tak wyglądała nasza trasa w tym dniu.

05 sierpnia 2025

Doczekałem się, albo radości małego ogrodnika i nie tylko

Nie udało się z tym wyjazdem motocyklowym do Zakopanego w ostatnią niedzielę.
Pogoda byłą zmienna i choć świeciło słońce, a temperatura była przyjazna to co rusz kropiło, albo zwyczajnie lało.
Fakt że krótko, ale w deszczu i po deszczu białe oznaczenia jezdni stają się bardzo śliskie.
Dzwonił kolega mówiąc, że żałuje tej rezygnacji z wyjazdu, a był organizatorem i to on podjął strategiczna decyzję.
Powiedziałem mu - Podejmuj decyzje, a potem ich nie żałuj. W końcu bezpieczeństwo jest najważniejsze.
Trzeba poczekać na lepszą pogodę. 
Kto czeka ten się doczeka. Nie chodzi mi oczywiście o realizację chińskiego przysłowia które brzmi :
„Usiądź na brzegu rzeki i poczekaj, aż trupy twoich wrogów spłyną z prądem”.
Chodzi mi o czekanie na chwile przyjemne, lub odkładanie tych przyjemnych chwil na później by lepiej smakowały.
A więc po pierwsze -  czekanie na chwile przyjemne
W moim ogródku warzywnym po okresie kopania, sadzenia, pielenia i  obserwacji dojrzewania, nadszedł czas zbioru
Skończyła się już rzodkiewka i cebula dymka. Wczoraj ostatni raz jedliśmy fasolkę szparagową. Posadziłem nową fasolkę. Mam nadzieję, że zdąży przed chłodami jesiennymi. Z pewnością wyrobi się sałata, która już rośnie na miejscu  wspomnianej rzodkiewki. 
Na bieżąco zbieram ogórki i cukinię. Nie wiedziałem, że dwa krzaki cukinii potrafią tak obrodzić. Jestem nią dosłownie zasypany wczoraj zebrałem 6 sztuk
Od dzisiaj zacząłem zbierać poważniejsze ilości pomidorów, chociaż początki trzy dni wcześniej też były udane

                                                                                             
A już za kilka dni czekał mnie istny wysyp, jak to się mówi przy okazji grzybów


Pierwszy zbiór buraków . Wielkość poszczególnych sztuk mocno mnie zaskoczyła
Dla orientacji, szerokość takiej deski na których leży burak  to 14,5 cm. Łatwo więc policzyć by zrozumieć moje zaskoczenie

     


Własne pomidory tak nas rozpuściły, że tracimy  zainteresowanie tym warzywem w wersji sklepowej  gdy kończy się sezon.
Z tymi pomidorami to naprawdę ciekawa sprawa. Z punktu widzenia botaniki pomidor jest owocem, ponieważ rozwija się z kwiatu i zawiera nasiona. Jednak w kulinariach pomidor jest najczęściej traktowany jako warzywo,  ze względu na wytrawny smak i sposób użycia w potrawach.
Sałata, pomidory, ogórki,  bazylia ( też własna), do tego trochę vinegretu  i co nam bieda zrobi? Nic nam nie zrobi.
Niech na całym świecie wojna byle polska wieś spokojna. Aż chciałoby się w takich chwilach wydusić to z siebie, tylko poprawność tego zabrania.
Wracając zaś do ogródka...
Tak prawdę powiedziawszy hodowla warzyw na małej przestrzeni nie jest działalnością która pozwoli oszczędzić domowy budżet. Nakład pracy, sił i środków jest dość spory.
Czerpię jednak z mojego  rolnictwa w skali mikro dwie przyjemności. Pierwsze, to kiedy w efekcie tej pracy zbieram plony i uśmiecham się do każdego pomidora czy ogórka z osobna i drugie, gdy część tych zbiorów mogę podarować dzieciom, wnuczce oraz bliskim znajomym odwiedzających nas w te letnie dni.
Czasami prowadzimy tez sąsiedzką wymianę plonów
A teraz z innej beczki czyli po drugie -  odkładanie tych przyjemnych chwil na później, by lepiej smakowały.
Kto je tak zdrowo jak w opisie powyżej z pewnością nie grzeszy. No chyba, że na tapetę wejdą grzechy ciężkiego kalibru czyli siedem grzechów głównych.
Uważny czytelnik moich tekstów wie, że nie idzie tu o lenistwo czy nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu.
Tak nazywa się amerykańskie czerwone wino ze szczepu Zinfandela,  We Włoszech ten szczep nazywa się Primitivo i pod tą nazwą jest u nas  bardziej popularny  Pierwszy raz spotkałem się z nim w 2014 roku i wino to  tak nam smakowało, że poświęciłem mu dwa posty
Pierwszy już w maju 2014 roku  siedem grzechów a ile radości
A kolejny w styczniu 2022 roku   nowy rok zacząłem od siedmiu grzechów
Obchodząc taką naszą małą rodzinną okazję, położyłem na stół to wino z rocznika 2010.
Z zaciekawieniem jak i niepokojem otwierałem butelkę. Niepokój był nieuzasadniony, a wino wyborne.
Nie za każdym razem pija się tak dobre i tak stare wino.
Nasza cierpliwość została nagrodzona.
Każdy z nas jest zaś Carringtonem ( tym z Dynastii) na miarę własnych możliwości.
Mogłem wychlać od razu, a przez 11 lat drażniłem się widokiem kolorowych etykiet. 
Mówią, że do robienia nalewek trzeba dojrzeć. Do odłożenia dobrego wina na leżakowanie myślę, że nawet bardziej.
Kiedyś gdy krew była gorąca z pewnością nie grzeszyłem ( nomen omen) taką cierpliwością.
Nie każde wino nadaje się niestety do przetrzymywania na odpowiednią okazję w przyszłości
Popularne wina stołowe  polecane są do bezpośredniej konsumpcji.
Białym winom daje się z reguły 2 lata takiej "ważności" do spożycia
Winom czerwonym 2-3 lat
Wina słodkie mogą leżakować dłużej.
Szlachetne wina potrafią wytrzymać wiele lat.
Piętnaście to chyba wiele, Nie uważacie?

               

I jeszcze na koniec  dodam, że ze da lub trzy lata temu w popularnym dyskoncie pojawiło się 
to wino z innego już rocznika, bodajże 2018. Byłem zaskoczony dostępnością w w tym miejscu jak i ceną zdecydowanie niższą od poprzednika zakupionego w 2014 roku.
Wszystko okazało się jasne gdy otworzyłem butelkę. Smak nieporównywalny. Wiem, że poszczególne roczniki różnią się miedzy sobą ze względu na warunki w jakich w danym roku dojrzewała winorośl, ale żeby aż tak bardzo?
Nie znalazłem też informacji o producencie. Ta była sprytnie pominięta.
Do tego amerykańskiego wina z marketu jak ulał pasuje również amerykańskie przysłowie:
Nigdy nie oczekuje od towaru więcej niż za niego zapłaciłeś.