W jeden z ostatnich weekendów ustaliliśmy z koleżanką małżonką, że dla dwojga najlepszą okazją będzie właśnie brak okazji wynikającej z kalendarza czy jakiejś tam sumy cyfr.
Przygotowałem więc całą oprawę do owej degustacji. Bagietka z pszenicy durum w typie francuskim, ser przywieziony przez znajomego z Sardynii wprost od jednego z mniejszych producentów. Na ławie położyłem dwa kieliszki o pojemności 450 ml. Lubię duże naczynia gdyż wino, szczególnie to czerwone lubi być napowietrzone przed spożyciem, bo wtedy oddaje cały swój wyjątkowy smak i aromat. Dodatkowo zataczając kieliszkiem kółka powodujemy, że wino rozlewa się po obszernych ściankach naczynia intensyfikując ten aromat. Dlatego do dużego kieliszka lejemy mało, co z kolei stanowi dużo gdyby to wino przelać do zwykłego degustacyjnego kieliszka 160 czy 210 ml.
Z resztą degustacyjne ilości podawane w trakcie wszelkiego rodzaju prezentacji w winnicy czy restauracji to z reguły od 25 do 50 ml jednorazowo.
Zasada zasadą, a rysunek zamieszczony poniżej pokazuje, że z tymi ilościami w naczyniu bywa różnie.

Wracając zaś do tego wspomnianego wina pitego z wyjątkowej "bez okazji".
Rozlałem niewielką ilość do kieliszka. Z lubością pokręciłem kieliszkiem aby płyn miał jak najwięcej kontaktu z powietrzem i wielokrotnie spłynął po ściankach. Potem wciągnąłem aromat znad kieliszka i tu spotkało mnie pierwsze rozczarowanie. Zapach wina nie zachwycił mnie, czuć było korkiem. Jak w zapachu tak i w smaku, korek. Spróbowałem raz jeszcze, próbując przekonać siebie wciąż nieprzekonanego. Myślałem, że mi się to tylko zdaje, ale smrodek korka w winie stawał się coraz bardziej nieprzyjemny. Być może za bardzo nastawiliśmy się na cudowne doznania - powiedziałem do żony wylewając wino do zlewu.
- I zmieniliśmy się nieco od tamtego czasu - powiedziała żona.
- Od jakiego czasu? - spytałem
- Od czasu gdy takie duperele jak aromat korka zupełnie nam nie przeszkadzały.
Fakt, był taki czas w naszym życiu nazywany młodością kiedy najważniejsza była siła uderzenia.
Jeden z pracowników tartaku pod Szczawnicą, z zabójczą szczerością tak mówił do swojej szefowej:
- Ej Pani Kierownicko ! Jo to bym móg nawet gnojówke pić byleby sie we łbie jeb.ło.
Ja nigdy nie byłem taki ekstremalny, ale do smaku wina podchodziłem wyrozumiale.
Czy żałuję tamtej beztroski? Swoją drogą bardzo.
Teraz przeszkadza mi tak wiele rzeczy, jak choćby niewygodny materac.
Czy żałuję tamtej beztroski? Swoją drogą bardzo.
Teraz przeszkadza mi tak wiele rzeczy, jak choćby niewygodny materac.
Oj tak, z wiekiem stajemy się koneserami życia:) Ja bym jednak tego wina nie wylała - ślady młodości:)
OdpowiedzUsuńWylałem. Stało się
UsuńZ wiekiem gusta również zmieniają się, kiedyś lubiłam czerwone, teraz białe, musujące. Dawniej na obiad było mięso, obecnie od wielkiego dzwonu. I tylko jedno nie zmieniło się: lubię towarzystwo ciekawych ludzi, więc zwykle cieszę się, gdy mam przyjemność w ich gronie przebywać.
OdpowiedzUsuńZasyłam serdeczności
W domu mamy podział: ja czerwone, żona białe. O towarzystwo zaś coraz trudniej
UsuńMój sąsiad twierdzi bez ogródek, że pije się nie po to żeby smakowało tylko żeby sponiewierało. I sądząc po tym co pije mówi prawdę . Pozdro, JerryW_54
OdpowiedzUsuńPS. W kwestii wylania przyłączam się do zdania Bet. Nie potrafiłbym :)))
Fakt, mógłbym użyć w kuchni jako dodatek do gotowanych potraw. Staram się jednak nie żałować podjętych już decyzji. To oddala depresję.
UsuńEch, "ta nasza młodość, ten szczęsny czas ..." gdy wszystko smakowało i cieszyło nawet z papierka i bez oprawy.
OdpowiedzUsuńAle to se ne wrati - jak mawiają bracia Czesi
UsuńMiałem bardzo podobną sytuację, gdy zaprzyjaźniony Francuz podarował mi butelkę wina, dokładnie instruując, jak z nią postępować. Otóż, otworzyć miałem nie wcześniej niż za dwa lata, a przez ten czas miała spoczywać na leżąco i miałem ją przekręcać o jakieś 30 stopni raz na kilka tygodni.
OdpowiedzUsuńLeżała kilka lat, a gdy uznaliśmy, że okazja nadeszła, okazało się, że wino jest popsute. Musiało być źle przechowywane już w sklepie, czego mój kolega nie mógł wiedzieć.
To albo mogła być kwestia korka, który mógł mieć zbyt rzadką ( czyli niezbyt gęsta strukturę) albo w chwili butelkowania nie była jeszcze zakończona fermentacja. Wino to w końcu żywa struktura.
UsuńO tak, tak i ja nalewam wino tylko dla siebie (Jaskół woli rudą na myszach), prawie pod wierzch, bo mam się delektować (no trudno, słabo się taka ilość napowietrza) , a nie ganiać po dolewkę. Twoja żona ma rację, kiedyś zapach korka nie przeszkadzał, a może korki były "prawdziwsze" bezzapachowe (teraz i z masy się zdarzają).
OdpowiedzUsuńCzerwone, wytrawne do bigosu lub pieczeni, a nie do zlewu, oj.
Ponieważ czerwone nie wymaga niskiej temperatury a wystarczy mu 16-18 stopni, a więc ja swoją butelkę kładę na ławie koło fotela. Tym sposobem mogę się bawić w kręcenie kieliszkiem z mała ilością, często dolewając ponieważ nie muszę się po nie nigdzie ruszać.
UsuńKiedyś sobie tak "kręciłam" i wychlapałam na sukienkę. Nie było odplamiaczy, jakoś ją uratowałam. Od tego czasu raczej winem nie "kręcę".
UsuńMnie też się nieco rozlało przy ostatnim kręceniu. Nic to - powiedziałem niczym Pan Michał.
UsuńW odróżnieniu od Ciebie, tak słabo znam się na winach, że pewnie zapachu korka nie wyczułabym i zamiast w zlewie, wylądowałoby w moim gardle. Oby następna degustacja była jak najbardziej udana. Ukłony.
OdpowiedzUsuńByła udana
Usuń