17 stycznia 2023

Wizyta która coraz częściej staje się powodem rozważań

Poprzez okres Covidowej ostrożności przyzwyczailiśmy się już do tego, że nie ma świątecznych wizyt duszpasterskich. W zasadzie nie miałbym nic przeciwko utrzymywaniu tego stanu z taką modyfikacją, że potrzebę takiej wizyty można zgłosić w parafii zapraszając księdza do siebie, ale to chyba zawsze można było zrobić. Nie będę tu nawet wspominał o kopercie co to stała się jakimś fetyszem, a to w końcu my sami w pewnym sensie jesteśmy winni takiemu stanowi rzeczy. Nigdy nie szedłem za modami w tej kwestii, bowiem zawsze byłem zwolennikiem tak zwanego zrównoważonego budżetu jeżeli po stronie przychodów, to co się z tym wiąże w rubryce wydatków.
Przerabiałem wizyty księży w wielkim bloku i na wsiach, a są one nieporównywalne jak woda i ogień, chociaż punktów wspólnych im nie brakuje.
Na wsi z założenia przyjmuje się otwartość każdego domu na świąteczne spotkanie z księdzem, a odstępstwo od tego zwyczaju potrafi być napiętnowane, chociaż w ostatnich latach i to się zmienia.
W naszej wsi w sposób nowoczesny on line można się dowiedzieć o terminach takich wizyt na internetowej stronie parafii.
Kiedy więc czytam, że w danym dniu wizyta odbędzie od południowych granic wsi do skrzyżowania, to znaczy mniej więcej tyle, że odwiedzać będą w odwrotnej kolejności. Proboszcz zaczynał od skrzyżowana, a kończył przy granicy miejscowości.
Przyzwyczajeni do takiego stanu mieszkańcy wiedzieli mniej więcej o której taka wizyta się przydarzy. Jest to o tyle ważne, że na wsi wizyty zaczynają się zaraz po ósmej i trwają do dwudziestej.
Kto więc chce bierze urlop, inni idą do pracy, bo ktoś nie śpi żeby spać mógł ktoś.
W tym roku, proboszcza który ma problemy z biodrami zastąpił nowy ksiądz i przyjął za dobrą monetę to co zostało zapowiedziane na stronach parafii. W efekcie cześć wsi do wizyty była nieprzygotowana, a cześć od wczesnych godzin porannych do późnych popołudniowych spoglądała to na biały obrus z kropidłem to przez okno, bo być może już idzie.
Przyszedł o 19.30 gubiąc po drodze ministrantów i zmieniając nie tylko kolejność całego dnia ale i poszczególnych domów.
Gdzieś mi podziała się ta cała wojowniczość, chyba dlatego, że z każdym rokiem testosteronu w organizmie coraz mniej. Z drugiej strony nawet sympatyczny i lekko zagubiony ten ksiądz i parę razy zachwycał się moim motocyklem, sam kręcąc pedałami mocno zużytego roweru. Ksiądz należy do tych zakonnych, skierowanych do pomocy w parafii. Może dlatego nie był nadęty jak ten sylwestrowy balonik.
Tak to po 11 godzinach oczekiwania, postawiono nam ptaszka w kartotece, co może się okazać istotne w organizacji na przykład pochówku któregoś z nas. W końcu cmentarz jest parafialny.
Tyle wspomnień z tego roku.
Przy okazji zaś świeżych wspomnień, odszukałem wpis z poprzednich wizyt i tę notkę z 2011roku, zamieszczoną na tym blogu.
Dwanaście lat. Internet przez ten czas zmienił się nie do poznania, ba Polska zmieniła się nie do poznania. Kościół jednak uważa, że cała jego atrakcyjność polega na tym, że trwa i się nie zmienia. Czy na pewno to zaleta?
Poniżej wpis z mojego bloga pod datą 5 stycznia 2011.

Kropiona wizyta.
Przybyli wczoraj jak trzej królowie.
Dwóch pierwszych zapukało z pytaniem, czy ich przyjmę?. Kiedy akceptująco kiwnąłem głową, zaśpiewali dwie zwrotki tradycyjnej kolędy. Nigdy nie wiem jak się wtedy zachować. Pewnie powinienem stać słuchać i cieszyć się, że to dla mnie, ale co roku z okazji wizyty kolędników mam taki sam dylemat. Później przyszedł ten trzeci, a zarazem najważniejszy. Odmówili modlitwę a najstarszy pokropił mieszkanie. Później rozsiadł się wygodnie w dużym skórzanym fotelu, a złocistą stułę rozłożył na boki. Fakt pokropienia wpisał do parafialnej kartoteki osobowej. Zaliczyłem kolejną wizytę duszpasterską w moim mieszkaniu. Dwudziestą ósmą w naszym domu, wspólnym domu. Zmienia się świat, zmieniają się okoliczności, zmienia się również atmosfera.
Kiedyś moja niepracująca matka doprowadzała dom do stanu błysku, a my nie mogliśmy nawet głębiej odetchnąć, bo przecież za chwilę może przyjść ksiądz. Cały dzień dedykowany był tej wizycie.
Jedynie ojciec podchodził do tematu wizyty jakby spokojniej.
- Mam w barku jarzębiak, to sobie mogę palnąć po bańce z wielebnym.
Jako dziecku nie mieściła mi się w głowie taka poufałość, bo ksiądz przecież był drogowskazem do mojego wiecznego życia.
Jakże to częstować wódką taki moralny drogowskaz. Minęło kilka lat i przeszedłem przyśpieszoną edukację, również w tej kwestii. Wiedza i własna rodzina, a także tempo codziennego życia wymusiły na nas swobodniejsze podejście do tematu. Bo to przecież żona biegiem, po pracy via przedszkole pędziła do domu. A tam szast -prast : biały obrus lichtarz, pismo święte i witajcie u nas. Modlitwa, kropienie i kartoteka. Ten sam kartonik od wielu lat, gdzie spisuje się nasze dobre i złe zachowania wobec parafii. Powiem szczerze, że w trakcie tego ceremoniału czuję się jak przed pracownikiem działu kadr. A jak napisał Lenin – kadry decydują o wszystkim. Nie o dział kadr jednak szło.
Młody ten ksiądz, ale nie za młody. To dobrze. Czas najbliższy pokaże jednak, o czym porozmawiamy.
No więc,.. Co tam u was słychać? – powiedział.
Dziękuję w porządku, a co u Was? - odwzajemniłem pytanie.
Ksiądz spojrzał na mnie uważnie
- U nas również w porządku. Dzięki Bogu.
Pytanie - odpowiedź , pytanie - odpowiedź , w zasadzie wyczerpały temat.
Łapiąc się kołą ratunkowego, ksiądz powrócił do kartoteki.
- Starszy syn. Gzie jest starszy?
- Mieszka u babci - tutaj krótki opis powodów.
- Ale młodszy jest.
- Jestem - odpowiedział tubalnym głosem dwudziestolatek.
- A do kościoła chodzisz?
- Bywam, ale nie chcę dalej dręczyć tego tematu.
- Ale - zaczynał właśnie pasterz, gdy wmieszałem się do rozmowy.
- Kto z nas nie był młodym, poszukującym buntownikiem?. To prawo wieku. Wątpić i zadawać pytania. Niestety, coraz mniej chętnych do udzielania odpowiedzi. Polityka weszła w sferę sacrum. Tak wiele osób czuje do niej obrzydzenie.
- Bo najważniejsza jest prawda – podchwycił temat
- I ksiądz chce jej szukać w polityce?
- Wybory mogą być różne, a chodzi o to, aby nie dokonać niewłaściwych, na przykład…
- Przepraszam.W moim domu nie mówi się o polityce. Takie wprowadziłem zasady i zdecydowanie ich przestrzegam.
- Ale, prawda wymaga…
- Zabroniłem nawet własnemu Ojcu i on się dostosował, myślę więc, że i ksiądz nie będzie miał z tym problemu. W tym kraju nikt nikogo nie przekonał do swoich poglądów. Częściej zniechęcił takim bredzeniem. A ja lubię swoich znajomych, rodzinę i księdza też polubiłem. Zostawmy to w sferze własnej prywatności.
- Oby to były wybory właściwe.
- Od tego mam sumienie.
Potem już było tylko o zdrowiu i tego zdrowia pożyczyliśmy sobie w najbliższym roku.
Wzrokiem omiótł jeszcze mieszkanie rejestrując wiszący na ścianie krzyż prawosławny, pamiątkę ze Lwowa.
Nie było pytania, nie musiało być odpowiedzi. Buddy, który stał na półce za jego plecami, z pewnością nie zauważył.
Wiem, pokój niczym Salon z Grześkowiaka:
„Od powietrza morowego, no i od wszelkiego złego
Salon nieźle jest chroniony,w rogu wiszą dwie ikony.
Budda się w czystości nurza. …”
Śpiewał świątek wyszarpany z wiejskiej kapliczki. Jak mój krzyż, którego jakiś dureń dla kilku hrywien, wyszabrował w jakiejś cerkwi.
I właśnie o to mi chodzi o szacunek dla wszystkich religii.
Tylko menory nie mam. Stała się tak popularnym elementem wystroju w tym chrześcijańskim narodzie, że aż trąci kiczem. Może tu idzie również o ten szacunek dla innych religii?
Z rozrzewnieniem wspominam wiejskie kolędy,na mojej górskiej wsi. Ksiądz katecheta, ten sam od lat. Bez kartoteki pamiętał: kto, co i dlaczego?. Odśpiewywał ze dwanaście zwrotek kolędy. Na Boga! Słyszałem je pierwszy raz w życiu. Recenzował postępy prac remontowych. Oglądał moje anioły na strychu, wychodząc po drabinie. Wtedy tak śmiesznie zawijał sutannę między nogami. A potem była i Metaxa i rozmowy o życiu. Tylko te rozmowy były takie tischnerowskie. Może dlatego, że Ksiądz Profesor bywał na pobliskiej parafii.
Nie namawiał mnie do „właściwych wyborów” , ufając w moje tradycyjne sumienie. Deklarował gotowość do pomocy, nie tylko przy Metaxie, Ja jednak tej pomocy miałbym najpierw potrzebować. I zdarzało się.
On po prostu wierzył, że człowiek stworzony jest na obraz i podobieństwo Boga, a więc i mądrości wyborów nie można mu odmówić.
Bo chodzi o to, aby dzierżąc opiekę nad owczarnią, nie widzieć w niej samych baranów.
Za to jestem wdzięczny księdzu Markowi, a jemu podobnych życzę Wam, w trakcie obecnych i przyszłych, tradycyjnych, kropionych wizyt.

Tyle historia.
Świat się kończy mówią niektórzy.
Ponieważ wczoraj był tak zwany blue monday czyli najbardziej depresyjny dzień roku pozwolę sobie przestawić taki oto graficzny komentarz do tego stwierdzenia




9 komentarzy:

  1. Nigdy nie lubiłem tych wizyt. Wydawały mi się sztuczne, a rozmowy prowadzone na siłę. Bo o czym mogę rozmawiać z dziwnie ubranym facetem, który buja gdzieś w obłokach? Przez parę lat byłem obecny na kolędzie dla Koleżanki Małżonki, której na tym zależało, ale mniej więcej od dekady już sobie tym nie zawracam głowy. Chce, niech przyjmuje sama, a mnie w to nie miesza. Ja mam ważniejsze sprawy - na przykład usunięcie kilku potworów w Skyrim, albo wykonanie kilku kursów w "Truck Simulation". Niby też czas zmarnowany - ale bez porównania przyjemniej.
    Na szczęście od początku pandemii przestali chodzić i mam nadzieję, że taki stan się utrzyma.

    OdpowiedzUsuń
  2. Odwykliśmy od zwyczajowej Kolędy. U mnie nigdy nie budziły entuzjazmu choć dawniej miały jaki taki sens bo duchowni poświęcali im więcej czasu i starania. Współcześnie odbywa się to w tempie pracy w korporacji. Śmig- mig - modlitwa,kropidło, krzyżyk, sprawdzenie danych w kartotece. No i: "Przepraszam, ale mam jeszcze sporo wizyt na dziś - z Bogiem". Nie ma czasu na poznawanie parafian, refleksje nad problemami czy radościami rodzin. Ani przyjemności ani pożytku z takich wizyt.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kolęda to następna rzecz, której w życiu nie zaliczyłam. Nie czuje się pokrzywdzona:) W tym roku ksiądz przeleciał kurcgalopkiem obok naszego domu ( bliźniak- w drugiej części siostra ateistka) - jedynego na ulicy, w którym nie było kolędy. Śmiałam się, bo ministranci nie nadążali.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć Antoni. Moja kolęda w roku pańskim 1969 (miałem 15 lat). Zachorowała moja babcia i rodzice w dniu kolędy musieli wyjechać. Na odchodnym wręczyli mi kopertę i zobowiązali do godnego przyjęcia boskiego wysłannika. Przyszedł nadęty bufon znany mi z lekcji religii, zanim wywalczyłem sobie niezależność od tych imprez. Na samym wstępie zapytał dlaczego nie chodzę na religię. Odpowiedziałem że lubię legendy, ale wolę te o smoku wawelskim. Funkcjonariusz się zdenerwował i postanowił opuścić niegościnne progi. Pogoniłem za nim z kopertą ale, i tu czyn godny szacunku- odmówił przyjęcia. Pozostałem z dylematem co powiedzieć Mamusi, bo Tatuś takie rzeczy miał w d.... Zwyciężyła sztubacka uczciwość w wyniku której oddałem kopertę z całkiem pokaźną dla 15-to latka kwotą i jeszcze otrzymałem zjebkę za wstyd jaki przyniosłem rodzinie. Dzisiaj będąc człowiekiem dorosłym, a nawet przerosłym i doświadczonym, kopertę zaanektowałbym, a Mamusi opowiedziałbym jak pięknie modliłem się z katabasem. I tym samym zarobiłbym na piwo na długi czas i uniknąłbym opieprzu. Och ten idealizm młodych. Do dzisiaj w kur...a mnie moja głupota. Pozdrawiam JerryW_54

    OdpowiedzUsuń
  5. W szkole pracowałam z księżmi, uczyli religii, więc nasłuchałam się na przerwach, gdy opowiadali o zabawnych domach, ludziach i tych nieszczęsnych kopertach, które mają na własny użytek, a ludziom wmawiali, że to na kościół, więc szacunku nie wzbudzili.
    Jest w Krakowie parafia św. Jadwigi, gdzie księża nie biorą kopert, jeśli ktoś chce, może dać do jadłodajni, która dla potrzebujących jest przy kościele. Szkoda, że nie ma tak wszędzie.
    Dołączam serdeczności

    OdpowiedzUsuń
  6. Klik dobry:)
    Nie wyobrażam sobie czekania na wizytę przez 11 godzin. Przecież mogliby dokładniej określić godzinę przybycia. Chociaż z dokładnością do 2 godzin.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję za komentarze w tej sprawie

    OdpowiedzUsuń
  8. Cmentarze są głównie katolickie a pogrzeb wymaga papierka z parafii, nawet obcej potwierd!ajacego żeś katolik. Jeśli nie uczestniczysz papierka niet, no chyba, że uda się uzyskać w trybie ulubionym przez firmę czyli " bardzo duże co łaska'. A zgodnie z prawem musi być pochówek cmentarny, nie można nawet higienicznej urny pod ulubioną brzozą zakopać. Wyjątek uczyniony decyzją sądu dla p. Staraka nie stał się prawem. No i jak ten problem niejako logistyczny rozwiązać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby tylko wysypanie prochów było możliwe zaraz moją ostatnią wolą byłoby aby rozsypać mnie w Gorcach. Człowiek żyje bowiem tak długo jak długo żyje pamięć o nim, a nie wypolerowany granit nagrobka.

      Usuń