30 września 2010

Wrzesień 2010

27 września 2010
Po piątkowym pożegnaniu lata wybrałem się na wieś. Pojechałem razem z żoną, a więc udało mi się połączyć ze sobą dwie miłości. Tym razem bez teściowej. Zapowiadał się ostatni ciepły weekend, a więc grzechem byłoby nie zaryzykować.  Rzeczywiście pogoda dopisała i było klasycznie. Liście opadające swoją żółcią i czerwienią, na zieloną jeszcze o tej porze roku trawę. Po drodze do trawiastego lądowiska co raz  zatrzymywały się na rozłożystych pajęczynach, rozpiętych pomiędzy gałęziami  świerków. Dom, szczególnie na zewnątrz,  udekorowany był girlandami pajęczej siatki, zdobnej w całą masę złapanych w nią much i muszek, oraz komarów i całego tego wkurzającego robactwa.  Aż żal było niszczyć tę pajęczą spiżarnie. To tak jakby mnie ktoś brutalnie zabrał lodówkę bogatą piwo i oscypka,  a potem zdradziecko zrzucił ze skarpy.  No cóż, estetyka, szczególnie ta kobieca ma swoje prawa . Pajęczyny zawijały się, jedna za drugą w miotłę sorgo. Łagodząc swoim aksamitem  jej drapiące końce.   Jeżeli o mnie chodzi,  to pijąc to swoje zimne piwo z zainteresowaniem wynikającym ciekawości świata, mógłbym obserwować  pajęcze ofiary leżące w dramatycznych pozach pozycjach,  na śmiertelnym całunie lepkiej sieci. Trudno. Estetyka wygrała,  a ja piłem piwo patrząc na  ciemniejące winogrona. Jeszcze ze dwa tygodnie i pójdą do kosza,  z przeznaczeniem na dżem. Od lat jadamy tak zwane  francuskie śniadania, tak więc od przybytku głowa nie boli.
 Cały ten błogostan chwili przerwał mi hałas motocyklowego silnika. Nie był to jednak motocykl,  a jego czterokołowa odmiana zwana quadem.  I nie było by nic dziwnego w tym widoku, bo przecież quady totalnie opanowały  wiejskie łąki, górskie szlaki i przydomowe szopy. Widok różnił się jednak tym,  że za kierownicą  zasiadł ponad osiemdziesięcioletni kierowca.  Swok Jakub bo tak się tutaj powszechnie go nazywa,  postanowił zrealizować marzenie życia. Drogą kupna nabył nowiutki, pachnący jeszcze świeżą farbą,  model chińskiego czterokołowca.  Niebieski pojazd harmonizuje z totalną siwizną kierowcy. Zastanawiam się tylko, jak  z widocznością u staruszka noszącego od wielu lat szkła, niczym denka w butelkach. I te dłonie  spracowane dziesiątkami lat pracy fizycznej. Dwa palce zmiażdżone w  przekładni zębatej. Dodatkowo starcze ograniczenia ścięgien i stawów. Wszystko to  całkiem niezauważalne, w trakcie jazdy. Przez chwilę  odniosłem wrażenie,  że wszystko to wydawało mi się tylko na wskutek zmieszania dwóch gatunków piwa, ale syn sąsiada potwierdził…
Swok Jakub  jest właścicielem quada.
 No cóż mamy w Krakowie Uniwersytet trzeciego wieku, gdzie  wiekowi jubilaci  dyskutują na temat prozy Kafki i poezji Szymborskiej. Tutaj szkołą życia i miarą  starczej sprawności jest dosiąść quada  i pognać przed siebie, wertepami pośród łąk i pól.
Abym tak doczekał przynajmniej części takiej sprawności, w tych latach. Abym w ogóle doczekał takich lat.
Dla jednych motor  to okazja by  poczuć smak życia,  dla innych dopiero śmierć jest okazją do nabycia motoru. Oczywiście śmierć nie własna.   Kilka tygodni temu, na miejsce wiecznego spoczynku  odprowadzono  jedną z  mieszkanek osiedla  Pisałem o Niej w poście „Spłoszone życie”. Pozostawiła  w smutku jedynego syna, żonatego już i dzieciatego. W zeszłym tygodniu,  z samego rana widziano go,  jak porządnie ubrany czekał na autobus. Wybierał się do najbliższego powiatowego miasta.  Nie było go parę godzin, a późnym popołudniem, niewprawnym jeszcze łukiem podjechał pod dom nowym motocyklem .  Podobnie jak  quad,  zrobiony w Chinach,  noszący jednak na baku dumną polska nazwę.
Dla jednego z nich śmierć była możliwością zakupu,  dla drugiego  zakup  jest możliwością manifestowania życia.
I ja chętnie kupiłbym jakiegoś cruisera,  nawet bez potrzeby manifestowania czegokolwiek. Ot tak po prostu,  aby  pojechać przed siebie i poczuć wiatr na twarzy.  Po to kiedyś targało się koniem  w step.  Tylko że teraz ta benzyna taka droga.

Antoni Relski
40 komentarzy
24 września 2010
Spiżowy Piotr żegnał ich tym samym bezruchem, którym łaskaw by ł ich przywitać. Tylko kwiat w dłoni, po kilku godzinach bez wody, zgiął się w pałąk. Kwiat konał w popołudniowym słońcu wrześniowej soboty. Spacer nie trwał długo, chociaż odnalezienie wejścia do lokalu dla niewprawnego oka wymagało nieco trudu.  Kiedy jednak weszli do środka,  poczuli się jak we Włoszech. Właściciel, rodowity Woch, wraz z całą obsługą uwijali się między stolikami. Ruch i gwar jak tam panował nadawał  południowego charakteru lokalowi. Spotykała się tutaj cała Europa, pracująca w Krakowie. Byli więc  Włosi, Belgowie, Anglicy.   Szczególnie jednak  Włosi czuli się tutaj jak u siebie. Jedli, gestykulując przy okazji na swój sposób, głośno komentując i śmiejąc się  równie swobodnie.
- Jeżeli mam ochotę poczuć się jak we Włoszech, to przychodzę właśnie tutaj  - powiedziała Katarzyna -  dla  tej atmosfery i tego co na talerzu.
- Jeżeli jesteś tu stałym gościem, to co zaproponujesz  -  spytał Krzysztof, dając jej w widoczny sposób prawo do decydowania o dzisiejszym menu.
W  tak zwanym międzyczasie, kelner o urodzie  sycylijskiego gangstera podał im karty.
 - Zapiekany kozi ser  jest wspaniały. Na przystawkę będzie znakomity. Może ma intensywny zapach  który nie wszystkim  odpowiada, ale ja lubię sery w każdej postaci.
Posłusznie zgodził się na przystawkę  
- A później  kotleciki jagnięce. Będą z pewnością rewelacyjne.
Do tego,  koniecznie mnóstwo świeżej sałaty z oliwą i bazylią 
-  Powinienem dokonać wyboru wina – powiedział Krzysztof,  a jest jakieś które sprawa ci specjalną przyjemność.
- Tak. Tutaj  obok  win  z karty są  wina z pipy. Zamawiasz ile chcesz: kieliszek, karafkę. To taka odmienność od sztampowej butelki z marketu. Te wina tchną  małymi włoskimi winnicami, gdzie rolnicy ręcznie zbierają grona, dokonują uważnej selekcji, a potem  wysiłkiem mięśni ugniatają moszcz,  lokując go w dębowych bekach. Tak sobie przynajmniej wyobrażam cykl produkcji takiego wina podanego w dzbanie.
- Jesteś romantyczna -  podsumował jej wywód na temat produkcji win.
- Wiesz że od zawsze miałam hopla na punkcie najpierw włoskiego renesansu, a później całych Włoch.  Zobaczyć Neapol i umrzeć  - to chyba o mnie.
- A Ty Krzysztof,  opowiadaj o tej Kanadzie jak tam było.
-  W sumie nie ma o czym  opowiadać, pozostały złe wspomnienia. To moje życie które chcę odkroić nożem i nie wracać  więcej do przeszłości. Wiesz powiedziałem sobie,  że dzisiaj jest pierwszy dzień z reszty mojego życia.  Masz rację ten zapiekany ser jest rewelacyjny.
-  Mieliśmy mnóstwo szczęścia,  spójrz wszystkie stoliki są zajęte.
 Rzeczywiście cały lokal wypełniony był dokładnie rozbawionymi klientami.  Co chwilę jakaś para wpadała do środka i z zawodem w oczach  opuszczali lokal.
Rozpływali się w zachwytach nad kotlecikami i sałatkami, popijając winem ze stylowej karafki .
Dzbanek czy karafka?  To takie to i to w jednym. Wynalazek z jakiegoś włoskiego wiejskiego targu.  
Czujny kelner w odpowiedniej chwili wymienił szkło,  tak że  nastrój trwał i nawet się umacniał.
 Krzysztof nie chciał mówić zbyt wiele o sobie. Jakieś ogólniki, jakieś machnięcia ręką. Prosił ją natomiast o opowiadanie o sobie, o szkolnych znajomych z którymi się spotyka,  o pracy, smutkach i radościach.
-  Umie słuchać – pomyślała Katarzyna - to rzadka umiejętność wśród współczesnych mężczyzn.
Pijąc espresso z odrobiną mleka (tu również zgrała się z gustami Krzysztofa) dokonała mimowolnego bilansu.  Jest szarmancki, liczy się z jej zdaniem, umie słuchać, nie dominuje. Zaraz jednak wróciła do rzeczywistości,  uciekając od wniosków  które  same rodziły jej się w głowie.
I nawet gdy zamilkli na chwilę, jak gdyby próbując znaleźć temat do kontynuowania dyskusji, dobrze czuła się w tej ciszy. Nie odczuwała dyskomfortu  braku rozmowy.
On przesunął rękę  na jej część stołu i dotknął opuszkami palców jej dłoni.  Nie cofnęła jej, spojrzała tylko na niego, głęboko jak gdyby z pytaniem.
- Do czego? Do czego to zmierza.?
Domyślił się tego i odpowiedział nie pytany.
- Wiesz, nie chciałbym niczego zepsuć, nie chciałbym zaniedbać jak kiedyś to zrobiłem. Nie  chcę się truć  do końca życia. Bez względu na to, czy wychodząc  stąd przejdziemy Plantami, a potem każde w swoją stronę, czy spotkamy się jutro , a może po jutrze i za cztery lata, nie zaniedbam niczego. Nie puszczę tej dłoni, przynajmniej do czasu  kiedy zdecydujesz inaczej.
Nie cofnęła dłoni. Pozwoliła by oplótł jej dłoń swoją,  a ona odwzajemniła ten delikatny, jakże przyjemny uścisk.  Trwali tak chwilę i nie  zwolnili uścisku dopijając ostatni kieliszek wina.
- Nie wiem jak jest na górze, ale jeżeli to ciągłość tej soboty którą mieliśmy, to wieczór musi być również koncertowy.  Wybierzemy się na mały spacer Plantami? - Spytał, będąc pewien pozytywnej odpowiedzi.
Wychodzili  z lokalu kamiennymi schodami, stopień za stopniem, aż w górze zamajaczyło światło dnia.  Weszli do wielkiego przedsionka. On przepuścił ją przodem,  na chwilę uwalniając jej rękę.
Wyszła na ulicę, on zaraz za nią.   Nagle jakaś siła pchnęła ją w bok. Zatoczyła się szeroko wpadając prawie na wystawową szybę,. Jakiś facet podtrzymał ją gdy upadała. 
- Policja!!!
- Na ziemię kurwa! Na ziemię! - słychać było krzyk.  Ubrani na czarno faceci  w kominiarkach ciasno otoczyli Krzysztofa,  rzucając go na bruk.  Jeden z nich przycisnął Krzysztofa  kolanem, przystawiając mu broń do pleców.
- Rusz się a nie żyjesz !!! .
Na zaciągnięte do tyłu ręce założono kajdanki. Z obu stron ulicy podjeżdżały policyjne radiowozy, migając niebieskimi kogutami.  Zatrzymały się tak, że  zamknęły miejsce zdarzenia.  Zauważyła jeszcze jak podnoszą go z ulicy i wrzucają w otwarte drzwi policyjnego wozu.  Wskoczyli za nim do środka i auto odjechało tak szybko jak się pojawiło.
-  Pani pozwoli że pomogę - powiedział podając jej rękę jakiś mężczyzna. To On uratował ją przed zderzeniem się z wystawową szybą. Teraz pomógł podnieść się ze stopnia,  na którym bezwiednie usiadła, nie mogąc zapanować nad emocjami.
-  Pani pozwoli,  Komisarz  Michał Dobrowolski z Policji. Proszę wybaczyć to nagłe zajście, ale tylko w ten sposób mogliśmy dorwać się do Pana  Z.  Jeszcze raz przepraszam za stres. Zgłosi się do Pani nasz funkcjonariusz,  aby spisać formalne zeznanie.  Mogę Panią odwieść  do domu. Tam za rogiem stoi mój samochód.
- Nie dziękuję. Przejdę się, tego mi chyba teraz najbardziej potrzeba. Może mi Pan powiedzieć, o co chodzi z tym aresztowaniem,  jak z gangsterskiego filmu?
Tego Pani nie mogę powiedzieć,  bo to tajemnica prowadzonego śledztwa, a sprawa jest rozwojowa.
Z.  obserwowaliśmy od dawna i on chyba czuł,  że grunt zaczyna palić mu się pod nogami.  Pani miała być tą cichą przystanią.
Odwróciła się od  policjanta i poszła przed siebie,  w samotny spacer krakowskimi Plantami.
W głowie kłębiły się tysiące myśli, Jedna zabijała drugą, a ta następną. Gdzieś z boku mijali ją ludzie.     
Musiała sprawiać dziwne wrażenie, bo ludzie oglądali się za nią. Nie dbała  jednak o to w tej chwili. Pewne rzeczy przestały być istotne. Nie pamięta jak  długo snuła się wzdłuż parkowych alejek. Zapadł już zmrok  i trwał nawet  dość długo,  gdy z otępienia wyrwał ją widok jakiejś rzeczy leżącej na ziemi. Podeszła bliżej ,uliczna latarnia doskonale oświetlała to miejsce. Na bruku leżała mała, czerwona rękawiczka z włóczki.  Musiała stanowić zabawkę dla psów, ponieważ była mocno wystrzępiona. Dwa palce całkowicie rozsnuły się w bezładną kupkę,  luźno leżącej wełny.
- Nie wystarczyło tego nawet na rękawiczkę – pomyślała gorzko.
W gardle poczuła narastający ból…       
            
    
Antoni Relski
96 komentarzy
21 września 2010
Torebka leżała pod szlafrokiem. Znalazła ją w ostatniej chwili. Jeszcze pięć minut poszukiwań i kolejna czwórka odjechałaby bez niej.  Zadowolona z odnalezienia zguby,  chwyciła za duże plecione uszy i skierowała się do drzwi.  Cofnęła się raz jeszcze, aby sprawdzić po raz kolejny, czy szpilki pasują do reszty. Pasowały. Zbliżyła  twarz do lustra, aby na koniec lekko poślinić  koniuszek  wskazującego  palca i poprawić  jeden niesforny włosek, sterczący niezgrabnie z lewej brwi.  A może tak jej się tylko wydawało. Zdecydowanym krokiem ruszyła  do przystanku  tramwajowego. Była trzy minuty przed czasem, ale w oddali majaczyła już bryła niebieskiego pojazdu, który sypał iskrami z pantografu rosnąć w miarę zbliżania się. Uff… zdążyła.
Skasowała bilet i usiadła delikatnie na jednym z wielu pustych o tej porze miejsc. Położyła torebkę na kolanach i spojrzała przez szybę. Sobota rozkwitała, jesienne słońce  kładło swój południowy blask na dachach kamienic i opadało złocistym blaskiem niżej  i niżej, czyniąc nieczytelnymi wyświetlacze LCD, coraz popularniejsze wyposażenie wystaw. Spoglądała dalej i dalej, by w końcu obiec spojrzeniem szerokim łukiem i zajrzeć w głąb siebie, oczywiście w nie dosłownym tego  słowa znaczeniu.     
 Miała prawie 50 lat.  Wyższe wykształcenie i wspomnienia po kilku nieudanych związkach. Raz to ona odeszła innym razem to odchodzono od niej. Nie czuła się jednak porzucona  -  właściwie to odetchnęła z ulgą po ostatnim odejściu,  bo "od zawsze" coś kulało w  tym  związku. Życie emocjonalne nie ułożyło jej tak jak tego pragnęła. Przypominało raczej amplitudę wzlotów i upadków. Wymyślony ideał, albo nie istniał, albo był niesłychanie trudny do znalezienia. Emocjonalną pustkę wypełniała jej dobra, satysfakcjonującą praca.  A przecież nie była brzydka, sama oceniała że  można na nią  z przyjemnością popatrzeć.  Patrzyli więc na nią znajomi  i  nieznajomi, ale krótki związek oparty wyłącznie na przyjemności jej nie interesował. Na czym polegał  problem?  No, chyba w tym, że pragnęła zasypiać i budzić się co rano u boku mężczyzny. Koniecznie tego samego mężczyzny.  Nie wypożyczać go na parę godzin, by odmierzać  z zegarkiem w ręku  te szczęśliwe chwile. A potem żyć ze świadomością istnienia innej kobiety, tej prawowitej i sakramentalnej.  
Kiedyś zalogowała się na paru portalach randkowych ...  No  dno kompletne! przynajmniej  dla niej Wścieka ją,  jak facet nie rozróżnia pojęć. Nie chodzi o specjalistyczne wyrażenia,  ale jest pewien zasób słów czy pojęć ogólnych, których wręcz nie można "nie znać".  Życie nawet to wirtualne,  nie polega jedynie na dotykaniu się w pewne części ciała i opisywaniu jak  to  odczuwa. Oczywiście poza słowem zaje….cie  jest jeszcze cała gama słów trafnie oddających nastroje.
Nie, nie zgadza się ze stwierdzeniem że nie lubi seksu. Ale  dojrzała kobieta nie zaczyna związku od seksu.  Chyba że idzie o sam  seks w czystej postaci, ale jej ta akurat forma czystości nie odpowiadała.   We wszystkich  przypadkach  potrafi panować nad swoimi popędami. Nie była zimna i wyrachowana , po prostu wysoko zawiesiła poprzeczkę.
Od pewnego czasu  zaczynało dręczyć ją jedno,  pojawiające się pytanie – czy nie za wysoko?
 Wielokrotnie zadawało a sobie to samo pytanie :
 - Co we mnie jest nie tak, że wciąż spotykam nieodpowiednich mężczyzn?
Kiedyś w ramach babskiego wieczoru, koleżanka,  po drugiej wspólnie opróżnionej butelce wina stwierdziła,  że  jej  największym błędem życiowym było to, że w wieku dwudziestu-paru lat nie "złapała" żadnego faceta na ciążę.
Nie akceptowała takiego rozwiązania. Budować życie na kłamstwie? Jakże to tak.
 Może w imię tych zasad,  herbatę wraz z własnoręcznie upieczonym ciastem - konsumowała sama...
Nie miała  za wielu przyjaciół - nigdy nie miała dla nich zbyt wiele czasu, wolała  szeroko rozumiany rozwój wewnętrzny.   Ale były  ze trzy, cztery  dziewczyny, z którymi już od lat utrzymywała kontakty towarzyskie.
 Po co mi to wszystko???  pozycję zawodową mam ustabilizowaną,  ... jest zdrowa, sprawna. No może z wyjątkiem tego dzisiejszego drapania w gardle, ale to już historia.
A może by rzucić to wszystko w diabły i wyjechać gdzieś?
Anglia?.... Nie, nie chodziło jej o Anglię  jako o kraj, raczej o to, aby "podszlifować" język
Przewietrzyć szafę, odświeżyć  ubrania, zmienić fryzurę, kolor podkładu,  może bardziej odważne cienie. Kończyło się stwierdzeniem - Od jutra.
Spojrzała na zegarek. Zbliżała się dwunasta,  a tramwaj linii cztery dojeżdżał do przystanku - Teatr Bagatela. Stąd tylko parę kroków ulicą Szewską do Rynku,  a tam w prawo do chwili, gdy między stolikami  zamajaczy postać Piotra Skrzyneckiego, z nieodłącznym kwiatkiem w ręce. Ktoś wtyka mu regularnie różę, w wyciągniętą lekko do przodu dłoń.  Nieznośny skowyt hamulców,  a za chwilę terkot rozsuwanych drzwi, a potem już tylko stukot obcasów o granitową kostkę  ulicy Szewskiej. Miała jeszcze trochę czasu, w końcu nawet wypada się odrobinę spóźnić. To robi dobre wrażenie. Poza tym  jest czas aby uspokoić serce. Sukcesu tego działania, do końca jednak nie była pewna.
Spojrzał na zegarek - minęła dwunasta.  Raczej bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby, bowiem hejnał z Wieży Mariackiej wypełnił  dobrze znanymi dźwiękami całą przestrzeń Rynku, tego Rynku.  Wonna i aromatyczna kawa sprawiała mu czystą przyjemność.  Od czasu kiedy lekarze zdiagnozowali u niego nadciśnienie  dodawał  do niej mleko, ponieważ uważał, że  taka  mniej szkodzi.  Z mlekiem czy bez,  ale zawsze bez cukru. Upajała go ta gorycz lekko złamana mlekiem, jak gdyby wciągał życie ostre i gorzkie, złagodzone od czasu do czasu drobną przyjemnością. Taką jak ta, która być może przydarzy się już za chwilę. Za szybą przechodzili ludzie, pojedynczo, parami bądź całymi grupami. Niektórzy wykorzystywali ostatnie takie ciepłe dni,  by pożyć za pan brat z historią. Inni mający tą historię na co dzień,   tędy właśnie przebiegali korzystając z najkrótszej drogi do pracy, z pracy,  czy jeszcze gdzie indziej.
Przyjdzie czy nie przyjdzie.  Nie dostał odpowiedzi na mail. Wszystko jednak odbyło się tak szybko.  Jego przyjazd do kraju, pobyt w Krakowie, czy w końcu szalony pomysł powrotu do przeszłości.  A może to miasto przeładowane historią i tym co było,  skłania do  powrotu do wspomnień, młodości,  albo wspomnienia szaleństwa.
Chociaż miał obawy co do efektów,  nie obwiniał się o ten pomysł. Zresztą już dawno przestał się obwiniać. To inni obwiniali go a wszystko, no może bardziej inna, ale czy to ma znaczenie? Nie odbijał piłeczki  by unikać odpowiedzialności. Uważał,  że coś nie wyszło. Ot po prostu płomyk był za mały, a dmuchanie by nie wygasł było zbyt rachityczne. I to z każdej ze stron. Być może istotną przyczyną była emigracja. Może problemy ze znalezieniem pracy, może w brak wzajemnego wsparcia. Może, może , może.  Stało się.  I kiedy przyjechał do kraju,  tak desperacko rzucił się na przeszłość. Do czasów i ludzi z którymi był naprawdę szczęśliwy. Nie tworzył wielkich planów, nie budował zamków na piasku.
Minęła Piotra, wzięła głęboki oddech i pociągnęła  szklane drzwi. Ostrożnie weszła do środka i chociaż w lokalu było jasno,  odczekała chwilę jak gdyby oczy przyzwyczajały się do ciemności. Rozejrzała się wewnątrz lokalu.  Jak teraz wygląda Krzysztof ?. Pamiętała tylko te długie ciemne włosy noszone na modłę zespołów rockowych,   koszulę  mocno rozpiętą pod szyją, na której spoczywał naszyjnik z kolorowych koralików.  Zgodnie z opowiadaniem,   naszyjnik pamiętał Woodstock,  na którym  był  ktoś z jego rodziny.  I te jeansy i…. I na co jej teraz ta wiedza?  I jak teraz wygląda Krzysztof? . Zdawała sobie sprawę ze swego zagubienia. Stan ten trwał jednak tylko ułamek sekundy, ponieważ siedzący przy stoliku po lewej stronie mężczyzna  poderwał się. W ręku trzymał czerwoną  różę. Ucieszyła  się,  że problem spadł jej z głowy. W końcu to On widział jej zdjęcia na NK.
 Banalna ta róża - pomyślała równocześnie, ale zaraz zgasiła się sama  -  Nie psuj Kaśka tego co się jeszcze  nie zaczęło.
Podeszła  do stolika,  wyciągnęła rękę na powitanie. On ujął ją w swoją ucałował . Podał  różę,  a następnie odstawił krzesło, aby mogła usiąść.
Była zdenerwowana, bardzo zdenerwowana. Zapomniała właśnie od czego miała zacząć,  a przecież projekt  rozmowy budowała już pod prysznicem.
- Pięknie wyglądasz Muszko -  powiedział Krzysztof.
 - Ty też jesteś w porządku – odwzajemniła komplement.
Kelner przyniósł zamówioną kawę.
- To już moja druga. Mam nadciśnienie,  a nie potrafię sobie jej odmówić.
Opowiadaj Myszko, co robiłaś przez te wszystkie lata – zadając pytanie, Krzysztof rozsiadł się wygodnie.
Opowiedziała mu swoją historię, skupiając się na kwestiach zawodowych. Relacje osobiste skwitowała jednym zdaniem.
- A poza tym jestem,  jak to się teraz mówi - singlem. Nie jest to do końcu mój wybór, po prostu nie ułożyło się.  A ty jak sobie radzisz ze  swoim życiem?
- Ja też jestem,  jak to się mówi singlem. Od pół roku jestem singlem.  Wcześniej miałem żonę.  Poznałem ją na studiach, pobraliśmy się i natychmiast wyjechaliśmy do Kanady. Ona skończył swoje studia, a ja błąkałem się pomiędzy myciem wieżowców, naciąganiem kabli energetycznych. I zbieraniem soku klonowego.  Żona robiła karierę, ja zostałem na tym samym etapie. I chociaż bardzo dobrze zarabiałem, gdzieś zginęło porozumienie i wspólne cele.  W końcu rozeszliśmy się. Ona wyjechała do Ottawy, a ja zostałem w takiej małej dziurze,  jakich tam pełno.  Zbieram się w sobie, staram stanąć na nogach. W ramach autoterapii  przyjechałem dom kraju,  w którym żyłem naprawdę bez problemów.
- A pamiętasz to nasze wyjście do kina? - Zmienił temat.
- Boże jak mi było głupio z powodu wybranego filmu. Cały czas o prostytucji  i to na dodatek męskiej. Bałem się co sobie o mnie pomyślisz.
Niepotrzebnie  - odpowiedziała – byłam tak dumna z tego,  że wybrałeś się ze mną do kina, że zupełnie nie zwracałem uwagi na film. On był najmniej istotny.  Zresztą czy był wtedy jakiś wybór w kinach?
- A potem szliśmy trzymając się za ręce. Wspominam to czasami – uśmiechnęła się
- A ja coraz częściej.  Bałem się Ciebie dotknąć, dobrze że byłaś odważniejsza. Wiesz ja wtedy byłem naprawdę zakochany. Tylko miłość przyszła w złym czasie.  Starzy cały czas ględzili o maturze i konieczności nauki. Poddałem się  i poszedłem z prądem.  A potem studia i zakręciło mi się w głowie od tej wolności.  A potem …  co było potem już mówiłem.
- Co robisz w Krakowie? –  zadała pytanie zmieniając  temat.
- Jakiś rok temu zmarła moja ciotka i o dziwo  zapisała mi mieszkanie,  w starej kamienicy, na Kazimierzu. Co prawda nie udało mi się  być na pogrzebie, ale w końcu  trzeba załatwić sprawy spadkowe.  Będę w Krakowie przez najbliższy tydzień. Na tyle obliczyłem niezbędny czas. 
- Spotkałeś się już z kimś z ogólniaka? 
- Nie. Nie planuję tego,  bo co ja im powiem ? Że mi się rozwaliło życie.  Że nic nie dokonałem przez tyle lat?.  A może jak się zbiera sok z klonów?  Nie dziękuję.  Konfrontacja z ludźmi sukcesu nie jest mi potrzebna.  Wystarczy że widzę na naszej klasie te ich wypasione bryki i wielgachne chałupy.  Dziękuje - Nie.
 - Nie popadaj w depresję. Widziałam te ich samochody. Część to  zdjęcia w przypadkowym tle. Właściciele domów i samochodów nawet nie  mają pojęcia, że  to tło zmyślonych historii.
Wraz z rozwojem rozmowy  zauważyła,  że zamiast narzekać na swój los,  prowadzi swoistą terapię dla Krzysztofa, któremu naprawdę  brakuje bratniej duszy.
Czuła się dobrze, coraz lepiej. Jej problemy stały się takie miałkie  dalekie i nieistotne. Problemy Krzysztofa ważne i jakoś bliskie.  Do kawy dołączył kieliszek wina, później drugi. Krzysztof snuł swoją opowieść,  a kiedy doszedł do metody pozyskiwania soku  z klonów  w kanadyjskich  lasach, rozległ się  dźwięk hejnału.
-  Którą to już mamy  - spytał spoglądając na zegarek.
- Boże już trzecia. Jak ten czas leci.   Rozmowa z Tobą to prawdziwa przyjemność
- Słuchaj Muszko , czy przyjmiesz zaproszenie na obiad?  Rozgadaliśmy się, a pora obiadowa?
Zgodziła się  bez zbędnej zwłoki.
- Znasz jakieś fajne miejsce?
Znała. Kilka kroków dalej, włoską knajpkę, prowadzoną przez rodowitych Włochów.
Wyszli z lokalu. Szli obok siebie jak wtedy,  po kinie, wiele lat temu.  Uśmiechnęła się do siebie.  Nie trzymali się za ręce, ale dzień  dopiero  się rozwijał.  
Co przyniesie wieczór?  Któż to wie?.  Postanowiła nie budować planów. Niechaj życie snuje się swoim rytmem.  Rozwija się niczym wełna z kłębka. Czy z odwiniętej wełny wystarczy na rękawiczki, kamizelkę  czy cały sweter? Czas pokaże. 

  
Antoni Relski
45 komentarzy
20 września 2010
A gdyby tak
w najbliższy piątkowy wieczór 24 września, urządzić
„Pożegnanie lata  w wersji on line”
Czy piłeś/piłaś już kiedyś  swój ulubiony alkohol na wirtualnej imprezie?
Propozycja jest taka:
O konkretnej godzinie,  na przykład  21.00  siadamy przez monitorem swojego komputera i  otwieramy  co tam kto lubi: butelkę wina, wódki, whisky, piwa,  piwa z sokiem, czy zielonej herbaty, chociaż ten ostatni trunek pijesz na własną odpowiedzialność.
Sączymy płyn, delektując się jego aromatem i promilami, lub po prostu zalewamy pałę… Towarzyszy nam wewnętrzne  zadowolenia, poza tym poczucie  masy, tłumu, a jeżeli się uda -  współpracującej ze sobą grupy, uczestniczącej w tej samej imprezie.  Wrażenia, wolne uwagi,  głos w dyskusji, można artykułować w formie komentarzy pod piątkowym tekstem, który z  pewnością  wstawię.  Chociaż to ostatnie (komentarz) jest wyłącznie dobrowolną możliwością.
I co wy na to?  
Antoni Relski
34 komentarzy
18 września 2010
Naciągnęła kołdrę na oczy.  Sobota, dzisiaj nie idzie do pracy, a obudziła się jak zwykle dwadzieścia po szóstej. Nie dość że nie idzie do pracy, to dodatkowo rozchorowała się na całego. Cholerne zatoki zaatakowały zdradziecko.  Co prawda dawały ostrzegawcze sygnały, ale ona je zlekceważyła. Życie w końcu jest po to, aby je przeżyć pełną piersią, nie czekać i analizować sygnały.  W razie czego mam Ibuprom  zatoki – uspokajała samą siebie. Reklama telewizyjna chociaż wtłaczana zdradziecko, robi swoje .
 Od dawna wie,  że leki najlepiej działają przy pierwszych objawach ataku, a tu mamy trzeci dzień.   Próbowała przełknąć ślinę, ale pierwsza próba zakończyła się niepowodzeniem. Zrobiła to na dwa razy,  a ostry ból oplótł jej gardło w żelazny uścisk.
- Nic nie będzie z tego leżenia - poddała się i wyciągnęła nogi spod ciepłej kołderki.
Różnobarwne plamki stanowiące jakiś szalony wzór na  bawełnianej pościeli, zlewały  się w jedną tęczową plamę, kiedy odrzuciła poszwę na bok. Stopami wyczuła  ranne pantofle, w których pewnie zaparkowała. Wstała i szybko wciągnęła na siebie gruby frotowy  szlafrok, który wkładała zawsze po gorącej kąpieli w późnojesienne dni, kiedy to jeszcze centralne ogrzewanie nie pracuje na pełną parę. Pozwalał jej zachować to boskie ciepło, wspomnienie gorącej wody, wspomagane dodatkowo owocową herbatą.  Drugie zastosowanie to właśnie stany chorobowe, które pojawiały się u niej od czasu do czasu. Szlafrok był  prezentem od matki, która wręczając jej pakunek przewiązany czerwoną wstążeczką powiedziała:
- To na wszelki wypadek,  gdybyś musiała pójść do szpitala,  albo co.
 - To już wolę albo co. Najważniejsze to szczere życzenia  zdrowia – podsumowała złośliwie, wiedząc jednocześnie,  że matka nie miała nic złego na myśli.
Założyła  frotowe poły niczym w prochowcu  i zawiązała ściśle zaciągając pasek.  Poczłapała do kuchni pociągając nosem,  który  zakorkował się już jakiś czas temu. Zrobił to tak  dokładnie, że oddychała  ustami łapiąc powietrze jak wigilijny karp,  którego wyciągnięto z wody dla dokonania egzekucji. Spojrzała na termometr sterczący za kuchennym oknem, wskazywał czternaście stopni ciepła. Pojawiające się ranne słońce zapowiadało uroczy dzień. Zamiast jednak na grzybach, sobotę spędzi próbując różnych sposobów uzyskania ulgi w cierpieniu.
Może mleko z masłem i miodem. Gdy byłą  mała dziewczynką,   takiej metody używała jej matka  do walki z przeziębieniem.  A może i z nią ponieważ nienawidziła tego  specyfiku całą sobą. Wolała iść do szkoły niż wypić mleko z tymi obrzydliwymi żółtymi plamami.
Teraz nie miałaby oporów, byleby tylko nastąpiła ulga. Niestety oprócz mleka UHT,  które rozpierając karton chłodziło się w lodówce, nie miała ani masła, ani miodu. Podejrzewała, poniekąd słusznie, że margaryna nie działa  terapeutycznie. Najważniejsze jest pozytywne myślenie. Mikrofalówka zadzwoniła informując ją,  że mleko jest gorące. Dorzuciła do niego dwie łyżki kakao i zakręciła łyżeczką. Pierwszy łyk gorącego płynu walczył o  drogę przejścia, ale po chwili gardło poddało się. Siedziała przy kuchennym stole grzejąc dłonie na kubku.  Zadziała, musi zadziałać. Rozejrzała się wokół.  Ład i porządek, wszystko na swoim miejscu. Nic do czego można by się przyczepić. Sama sprzątała, nie miał kto naśmiecić. Rzecz położona na stole w poniedziałek, leżała tam i w piątek, jeżeli  taka była jej wola.
 Zegarek wbudowany w kuchenkę wskazywał szóstą pięćdziesiąt. Przed nią cały dzień,  który wypełni popijaniem ciepłych płynów, walką o oddech i narzekaniem na swój parszywy los.
Podniosła pokrywę laptopa.  Uruchomiła program pocztowy i zaczęła przeglądać  odebrane wiadomości.
Dwa banki walczyły o możliwość zainwestowania jej pieniędzy,  które  co miesiąc spływały na jej konto z tytułu pracy w sektorze narodowej edukacji.  Ciekawa jestem w jaki biznes mogą zainwestować to moje półtorej stówki, które odkładam  z wyrzeczeniem  powodującym łzy.
Pan Z próbował jej wcisnąć  jakieś audiobooki, które jako polonistka potępia niejako zawodowo. Wszystkim wiadomo,  że tylko kontakt z żywą książką, literami, zdaniami,  kropkami i przecinkami rozwija. Jak ćwiczyć interpunkcje słuchając tekstu? Co prawda znajomy powiedział jej,  że do właściwego stosowania interpunkcji potrzebna jest odrobina słuchu muzycznego, ale nie wiedziała do końca co myśleć o tej teorii.  Był i mail,  który pierwotnie umknął jej uwadze:  Masz nową wiadomość w serwisie NK.  Bezwiednie kliknęła na link i już po chwili oczom jej ukazał się następujący tekst:
Droga Myszko.
Nie mylę się. Ty jesteś tą  Katarzyną z którą  wybrałem się do kina wiele lat temu?
Ja chodziłem wtedy do czwartej klasy LO w K,  a Ty do pierwszej. Spodobały mi się Twoje długie blond włosy i tak bluzeczka z kanadyjską flagą. Włosy jak widzę na zdjęciach obcięłaś, nie mam nadziei że pozostała ta bluzka z flagą.  Boże jak ja wtedy chciałem, abyś nie odmówiła mi tego kina. A Ty zgodziłaś się prawie natychmiast. Tylko ten film wybrałem nieszczęśliwie. „Nocny kowboj”  z Dustinem Hoffmanem i Jonem Voightem  okazał być się filmem  bynajmniej nie o kowbojach. Bałem się wtedy, co o mnie pomyślisz?. A po filmie bałem się wziąć Cię za rękę, ale to Ty mnie chwyciłaś  i wielki kamień spadł mi z serca.  A potem te kilka spotkań i brak zrozumienia, który wygrał. Ja nie umiałem powiedzieć Ci, że Cię kocham. Ty  nie do końca pokazałaś mi,  że mam szansę.  A potem przyszła matura. Kiedy zakwitły kasztany myślałem już tylko o twórczości  Sienkiewicza,  bo to był tak zwany  maturalny pewniak.  A potem otworzył się dla mnie nowy świat, którym się zachłysnąłem.
Zacząłem studiować i poznałem dziewczynę,  z którą wyjechałem na koniec świata. To nie był dobry wybór.  To był przypadek,  który zemścił się na moim życiu. Zostałem sam, a wtedy  myślałem o tych naszych wspólnych spotkaniach. Być może  nie zabrnęliśmy tak daleko, abym żył wspomnieniami. Dręczył mnie  tylko żal z powodu zmarnowanej szansy. A teraz pomyślałem sobie, w końcu mamy tylko jedno życie, a ja nie mam zamiaru żałować do końca życia.  Z Twojego profilu wynika,  że jesteś osobą samotną, dlatego ośmieliłem się na ten list. W najbliższą sobotę będę w Krakowie. Jeżeli nie otrzymam od Ciebie odpowiedzi na tego maila,  to i tak będę czekał w południe,  na Rynku,  w barze Vis a Vis . Tam gdzie przed wejściem jest pomnik siedzącego Piotr Skrzyneckiego. Złożę mu uszanowanie, wypiję kawę i z niepokojem,  przez godzinę  obserwował będę drzwi wejściowe. Mam nadzieję,  że pojawisz się w nich, zadając kłam powiedzeniu,  że nic dwa razy się nie zdarza i że nie powinno się dwa razy wchodzić do tej samej rzeki. Pamiętaj żyjemy tylko raz  i nie po to by żałować zmarnowanych okazji.
Krzysztof
Krew uderzyła jej do głowy.  Krzyśka pamiętała doskonale. Imponował jej swoją dorosłością  i podejściem do życia. A zaproszenie do kina potraktowała jak przysłowiowe złapanie Pana Boga za nogi.  Jej pozycja w rankingu poszybowała w górę. Nie o to jednak szło. Ona naprawdę  czuła to kołatanie serca,  kiedy czekała na spotkanie z nim, kiedy go spotykała, a nawet kiedy tylko przechodził koło niej. A potem to się rozpadło, tak jakoś samo z siebie. Nikt nikomu nie powiedział nic złego, nikt nikogo nie obraził. Ogień który wybuchł nagle, nagle przygasł. Może nie chciała pokazać że jej naprawdę zależy, a może po prostu była wtedy tylko młodą głupią gęsią. I nie dojrzała,  a potem już tylko matury. I głos  matki, która mówiła
 - Zostaw go, on  musi zdać  egzaminy.
Krzysiek egzaminy zdał,  a ona pozostała z jakimś żalem do matki. Żalem zupełnie nieuzasadnionym.  Spojrzała na zegarek-  dziewiąta. Boże ale się zamyśliła.
- Pojdę, pewnie że pójdę. Co mi tam.
- Rany Boskie!  Do dwunastej tylko trzy godziny.  Jak ja wyglądam.
Podbiegła do lustra wypełniającego  ścianę w przedpokoju  .Ostre światło pokazało ogrom dramatu. Nos spuchnięty i zaczerwieniony, oczy jak dwie wąskie szparki na dodatek załzawione,  ale włosy to prawdziwa tragedia . Po wczorajszych inhalacjach straciły swój fason.
 Dwie godziny pięćdziesiąt! Nie marnuj czasu dziewczyno. Żyje się tylko raz.
 Szerokim wykopem zrzuciła  paputy w kształcie piesków. Szlafrok przewieszony  na oparciu krzesła wyglądał żałośnie. Jeszcze skrywał w sobie ślady porannej choroby, bólu zatok i pieczenia w gardle. Skronie pulsowały, świeża krew  napływała jej do mózgu.  Presja czasu uwolniła nos,  który zaczął pompować powietrze. Powietrze którego potrzebowała teraz bardzo.  I ta szansa na uczucie, którego potrzebowała bardziej niż powietrza.  Gorąca woda spadająca na twarz ramiona i piersi.  Strumienie wody i  kaskady niespokojnych myśli. Jak wygląda Krzysztof po latach? I drugie natarczywe jak katar który minął.  Czy te szpilki zgrają się z garsonką?  Kieckę  kupiła  wczoraj,  tknięta jakim dziwnym podświadomym przymusem.
Nie było już bólu, kataru, wąskiego gardła.  Były myśli niespokojne, szybujące w najbliższą przyszłość, niczym piłeczka pingpongowa odbijające się od płyty krakowskiego Rynku i szybująca  w kierunku spiżowej postaci  Piotra S. A nawet trochę dalej,  za Jego plecy, do baru pełnego wonnej i aromatycznej kawy.   
I  ta myśl na podsumowanie.  Leczenie jest kwestią zastosowania  odpowiedniego lekarstwa.
Jedenasta piętnaście!  – gdzież jest ta cholerna torebka.
    
Antoni Relski
45 komentarzy
15 września 2010
W  starym tekście „o sobie”  napisałem o boskich liniach papilarnych.  Po przemyśleniu sprawy wycofuję się  jednak z  tego określenia.  Bóg nie ma linii papilarnych.
To wygodne dla wszystkich, bo gdyby miał...
Po pierwsze łatwo byłoby zidentyfikować jego działania i wtedy pytanie – dlaczego?, miało by głębszy sens.
Z drugiej strony,  dzięki temu brakowi identyfikacji,  tak wiele można Mu przypisać. Mówimy Bóg tak chciał i zamykamy temat dla dyskusji. Ponieważ do wykładni istoty boskich uczynków nie trzeba specjalnego wykształcenia, ba takiego szkolenia nie ma.  Co drugi z nas  tłumaczy sobie  co chce jako Jego interwencję,  bez względu na fakt,  że  tłumaczenia  te bywają ze sobą sprzeczne.
Jak bowiem  pogodzić rolnika,  który dał  pół stówy za mszę w intencji deszczu, oraz przebywającą w tej samej miejscowości Panią  Alinę,  która prosi Boga o ładną pogodę. A to się jej należy  z racji swojego urlopu i bogobojnego życia przez ostatni rok.  Od takich próśb można by całkiem zwariować jak się ma słabą głowę, dlatego trzeba być Stwórcą,  aby to wszystko wytrzymać.
Oczywiście brak oczekiwanych efektów modlitwy nie tłumaczymy inaczej,  jak diabelską ingerencją w nasze  dobre relacje z Panem Bogiem.  A że dobry Pan Bóg  ma dużo więcej do roboty, niż tylko wysłuchiwanie naszego jęczenia, element boski i diabelski przeplatają się niczym powój w  całym naszym  marnym życiu.
Dobo i zło, miłość i nienawiść, uwielbienie i pogarda,   oraz szereg innych  przeciwieństw plącze się ze sobą,  dodając naszemu życiu barw.
Mówimy więc: boże dzieło, boski porządek, ale  narzekamy już  na diabelską organizację  np. ruchu w godzinach szczytu
Powołujemy się na boskie prawa, ale do jego realizacji  korzystamy z pomocy adwokatów o których się mówi,  że odebrali diabelską edukację  
Podziwiamy boskie Buenos, a w nim  boskie wnętrza,  pełne boskich torsów, które  urządzają  diabelskie igraszki, albo cuda. A  cuda to już domena Pana Boga.  
W kuchni   jemy zaś  piekielnie pikantne potrawy, smakując bosko delikatny deser.
Wino zaś jest dobre albo złe.  A jeżeli już miałbym określić powiedziałbym raczej,  że jest diabelnie dobre albo,  że to  niebo w gębie.
Z tego wynika,  że  Bóg i diabeł mają swój udział w urządzaniu porządku tego świata, chociaż co bardziej bogobojni konserwatyści uważają,   że w czasie bożej pracy machał tylko swoim parszywym ogonem.     
Bóg jest tradycjonalistą  ponieważ mówimy diabelski wynalazek. Bóg nie używa także narzędzi. Wszystko czyni „palec boży”,  diabeł korzysta z wideł.   
Do łóżka chętniej pójdziemy  z  diablicą niż nadobną anielicą,   ponieważ  od tych  anielic, po latach spotyka nas tylko diabelskie dręczenie.
Jest jeszcze diabelskie nasienie, ale nie spotkałem go pomiędzy torebkami z bazylią czy miętą w ogrodniczym. Słyszałem kiedyś to określenie  o sobie, ale za plecami.    
Ponieważ lubię  chili, tabasco i inne piekielnie ostre przyprawy, zastanawiam się  czy kuchnia w niebie jest pikantna?
Odpowiedź na to pytanie rzutować może na moje dalsze postępowanie. Anielsko łagodne albo  diabelnie ciekawe .
Antoni Relski
51 komentarzy
12 września 2010
Świadomość powróciła nad ranem. W pokoju panował mrok, tylko diody w TV i DVD rozpraszały  tę miejską noc. Nie musiał otwierać oczu, wiedział że jest dokładnie trzecia trzydzieści. Kolejny już raz,  o tej samej godzinie powracała ta cholerna świadomość. Chyba tylko po to, by wywołać wyrzuty sumienia. Pod przymkniętymi powiekami zaczęły pojawiać się obrazy z ostatnich dni, by zaraz przenieść się w czasie.  Do  przeszłości,  tej dalekiej i tej bliskiej. Do  czasu organizowania  swojego życia.
Życie,  przypomina koronę drzewa.  Najpierw jako dziecko idziesz do góry drogą prostą niby pień, a  kiedy zaczynasz  radzić sobie z tym marszem,  zaczynają się konary.  Pień nie będzie trwał wiecznie, musisz zdecydować się na któryś z konarów.  Jeżeli  ty nie zdecydujesz się na wybór, pień doprowadzi cię gdzieś i zrobi z tobą coś. Jak w loterii raz owoc, raz suce badyle.
 Konary zamieniają się w coraz cieńsze gałęzie, te zaś  w cieniutkie  gałązki.  Idziesz skręcając w lewą lub prawą odnogę.  Wiesz że powrotu nie będzie. Ryzykujesz. Możesz bowiem  spaść ze źle wybranej gałązki, zbyt wiotkiej na twoją miarę. Przy odrobinie szczęścia trafisz na konar,  ale wypadasz z peletonu. Wszystko sprawdzasz na sobie.
Lubił ta opowieść o drzewie, uważał się za jej autora, a w rozmowach  zwykł nawiązywać do pnia i gałęzi. Ktoś zwrócił mu uwagę że w tym rozważaniu pominął zupełnie korzenie. Pracował więc nad tym, chciał jednak żeby było oryginalne.   
Podjęte przed kilkoma dniami decyzje, były efektem innych, tych sprzed lat wielu,  a rzutowały na te, które podejmie pojutrze.  A on był bardzo ograniczony w możliwościach tego wyboru.  Lęk przez przyszłością  niezmiennie powodował nerwowy skurcz przebiegający przez całe ciało. Najpierw wypełniający głowę, później spinający  bicepsy i powodujący cierpnięcie dwóch ostatnich palców, prawej dłoni.  Część tej negatywnej emocji przechodziła  niżej, aż do mięśni ud.  Nie cierpiał tego uczucia, chciał je jak najszybciej odepchnąć od siebie, wyrzucił nogi do przodu,  prostując je i zginając na przemian. Przyniosło to tylko chwilową ulgę, za  moment lęk powrócił.  Nogi pracowały już samodzielnie. Wczoraj właśnie doczytał się,  że to rzucanie nogami nie jest jego wynalazkiem. To nawet cały zespół - Zespół niespokojnych nóg. Przypasował  objawy do siebie - prawie wszystko pasuje.  Objawy  polegają na występowaniu uczucia zmęczenia i niepokoju nóg, którym towarzyszą różnego rodzaju uczucia występowania mrówek pod skórą lub uczucie pienienia się krwi w żyłach. Ustępują lub znaczne złagodzą się  pod wpływem ruchu.  Z uwagi, że dolegliwości związane są z odpoczynkiem, najczęściej objawy nasilają się w nocy i towarzyszy im wtedy bezsenność.   
On uważał jednak,  że to bezsenność i towarzyszące jej rozważania są powodem nerwowego rzucania nogami. Zganił się potem za wyszukiwanie sobie chorób, ponieważ tych które mu zdiagnozowano zupełnie wystarczy.
Dlaczego? Dlaczego jego życie potoczyło się tak,  jak się potoczyło. Jeżeli nasz los  zadeklarowany jest już w chwili naszego urodzenia,  to kto pisze te scenariusze. Horrory i thilery, najczęściej jednak dramat w którym nic się nie dzieje, poza wspomnianym w tytule dramatem. Albo komedia, tragikomedia w której los kpi sobie z nas w całej rozciągłości.  Są i życiorysy klasy VIP, w której  obdarowani takim życiorysem, w złoto zamieniają każde gówno którego się tkną. Ich laski kochają najbardziej.  Im słońce świeci najpierw. W teatrze życia zajmują prywatne loże. Ich życiorysy wymyślono chyba tylko po to,  by dobić ostatecznie tych,  którzy zderzają się z codziennymi problemami. Żarcie, opłaty, lekarstwa, w różnej konfiguracji,  w zależności od życiorysu. Jeżeli robi to Bóg, to dlaczego mówi się, że jest nieograniczenie miłosierny. I ja mam być za to, tak bardzo wdzięczny?
Otworzył szeroko oczy,  przestraszony tymi bezbożnymi myślami.  Spojrzał na zegarek – pięć po wpół do czwartej.  No tak będzie walczył ze sobą do wschodu słońca, aby na siłę motywować się do wyjścia z łóżka,  a potem domu.
A może tylko źle odczytuję Jego intencje?. A może nie mogę pojąc Boskiego Planu wobec mnie? – pomyślał, aby załagodzić poprzednie rozważania.  A więc liczył się z Nim, wierzył w Jego wielką moc, zdolność wnikania w myśli i obserwację uczynków.  A może Bóg pomaga tylko  zaradnym?.  Może błogosławi  przedsiębiorczym?. A może ci wszyscy purpurowi  przewodnicy duchowi,  odczytując tak jego przesłanie, są tak blisko ludzi sukcesu. Widział przecież zdjęcia purpuratów w towarzystwie gigantów, gazowych, naftowych, bankowych czy politycznych.  Towarzystwo nieudacznika to rzadki widok.  Pewnie godne na miano zdjęcia tygodnia, miesiąca, może nawet roku.
Wróć, wróć - rozkazał sobie. Resztki snu już dawno uleciały, pozostawiając miejsce psychoanalizie.
Jest do dupy – powiedział,  ale jakaś resztka tej siły która każe człowiekowi walczyć o przetrwanie  kazała mu myśleć pozytywnie.
Myśleć, myśleć o czymś przyjemnym. Co tobie trafiło się przyjemnego w życiu - zadał sobie kolejne, jak się okazało dołujące pytanie. Grzebał w zakamarkach pamięci. A pamięć podpowiadała mu widok górskiego szlaku. Tak, tam był szczęśliwy. Wszystkie problemy pozostały w samochodzie w Kuźnicach, a jemu wystarczały stare zchodzone buty.  I tym razem nie był to powód do wstydu.  Wręcz przeciwnie, świadczyły o tym, że w górach nie jest nowicjuszem. Bogatym chłopczykiem z butami za tysiąc złotych, które prawie same niosą. Tutaj o dupę można było robić plazmy, super laptopy i inne kosztowne zabawki. Tutaj liczył się zmysł piękna, umiejętność zajrzenia w duszę gór i wspomniane wygodne buty.  Wszystko to posiadał.
Dlaczego myślę w czasie przeszłym?.
Czwarta.
Czuł się zmęczony, bardzo zmęczony.  W ciągu dnia uśmiech przyklejony do twarzy.  Pokłady optymizmu, te które wydawały się niewyczerpane,  kończyły się. Nie potrafił już przykrywać wszystkiego gładkim - jakoś to będzie. Mieć czy być ? Tak ciężko być gdy się nie ma. Z drugiej jednak strony jeżeli on nie ma, to co powiedzieć o sąsiedzie spod piątki?
Dotrwać do rana, doczołgać się z tymi myślami pełnymi niechęci do życia. Na koniec wydać sobie polecenie - wstawaj i walcz, masz dla kogo.
Dla kogo?  Rodzina - słowo klucz. Hasło wystarczające by rzucić się  na głęboką wodę i walczyć. Bądź odwrotnie,  nie ryzykować dla zachowania jej istnienia.  Dać z siebie wszystko  i czuć radość z tego dawania.
A kiedy już przyzwyczaili się do tego brania?.
A może żądać, aby nie zapomnieli?.
Nie lubił się prosić. Mierzył ludzi według siebie. I wiedział już - tutaj także zrobił błąd
- Lekarka wypisała Ci te lekarstwa, zażywaj je wieczorem, będziesz spał – poradziła mu żona.
 A on chciał to swoje życie przeżyć na trzeźwo, bez dopalaczy, i otumania czymkolwiek. No może kawa i alkohol.
 Całkiem trzeźwo  skontrolował czas, na stojącym w pokoju elektrycznym budziku  -  Czwarta trzydzieści.
Emocje  skraplały się. Czuł jak krople potu tworzą się na czole  i spływają po twarzy.
 Próbował myśleć pozytywnie, uspokoić emocje. Dzień wstawał powoli,  a sił potrzebował na kolejne czternaście godzin.  Kontrolował  czas,  aby  dwie minuty przed uruchomieniem  alarmu nacisnąć guzik. Siadał na łóżku . Śpiąca obok żona, w której miarowy oddech wsłuchiwał się przez ostatnią godzinę,  przebudziła się również.  Nie otwierając oczu powiedziała:
- Powrotną drogą zrób zakupy, kartkę masz na stole.  I trzeba mamie oddać pieniądze, za te rzeczy które kupiła  wczoraj.
No tak trzeba mieć aby być. Tylko naiwni próbują dokonywać wyboru pomiędzy.
I to już ? To wszystko co usłyszał na cały dzień, z którym będzie się musiał zmagać?
Żadnego Powodzenia?
 Wszedł do łazienki nałożył porcję pasty na szczoteczkę,  jak wczoraj, przedwczoraj i pewnie jak zrobi to  jutro i pojutrze. To żeby uśmiech się lepiej trzymał.  W końcu ten się śmieje kto się śmieje ostatni. Chociaż jak to powiedział — Baruch Spinoza:
Ten, kto się śmieje ostatni, przeważnie nie ma jednego zęba na przedzie.
Filozofów mi się zachciało z rana  - przygadał sobie.
Zasznurował buty i nim zniknął za drzwiami,  podszedł jeszcze do łóżka,  gdzie leżała żona. Pocałował ją w skroń, jak robił to wczoraj, przedwczoraj i jak ma nadzieję zrobić jutro i pojutrze.            
Antoni Relski
36 komentarzy
08 września 2010
Brzuch opierający się na  nogach, w dłoni butelka piwa.  Cała postać usadowiona wygodnie w małym dziecięcym dmuchanym baseniku ozdobionym   kolorowymi kropkami. Otoczenie jak wszędzie. Jakieś drzewa, trochę trawy,  w drugim planie biały, plastikowy stolik obstawiony puszkami z piwem. Kto jest na tym zdjęciu? Nie wiem, otrzymałem go z dobrodziejstwem inwentarza i pewnie nie zwróciłbym na niego uwagi,  gdyby nie brak możliwości wykonania zdjęcia służbowym telefonem komórkowym, z powodu pełnej karty.  Następne zdjęcia przedstawiały tego samego jegomościa, w kolejnych etapach działkowego pikniku. A potem zdjęcia w towarzystwie,  jak to się mówi osób trzecich.  Na siedząco, stojąco, w uścisku,  a nawet jedno w porywie fantazji,  z osobą trzecią na rękach.  Miłośnik discopolowej fotografii był niezwykle płodny.  Stworzył obszerny album – historia jednej imprezy. Przeglądając te zdjęcia, czułem się trochę niezręcznie. Coś jakbym grzebał w szafie z bielizną,  w sypialni jakiejś nie znanej mi osoby. Wyciągał po kolei majtki i naciągając oglądał pod słońce. Nie podobało mi się to ogarniające mnie uczucie.   Ciekawość wynikała  jedynie z powodów służbowych. W służbowym aparacie  chciałem zachować służbowo istotne zdjęcia.
I ta lista kontaktów. To tak jakby ktoś rzucił wizytownik  przed obce osoby i powiedział - korzystajcie. W czasach kiedy nikt nie pamięta już niczyich numerów telefonów, a najgorzej bywa ze swoim, wszystko zapisujemy w pamięci telefonu. I tak to kontakty służbowe mieszają się z prywatnymi. Analizując  listę kontaktów, oprócz typowo służbowych  jak np. „Centrala ZMBH” doczytałem się  nazwy – „Dupek”. To może do naszego Prezesa,  zażartował ktoś z firmy. Nie był to jednak numer Prezesa. Ten ukryty był pod łatwym do rozszyfrowania  hasłem „Prezes”. Skasowałem kontakt. Na zawsze pozostanie więc zagadką, ponieważ nie miałem odwagi sprawdzić do kogo należy. Nie zadzwonię przecież  z pytaniem:
- Panie Dupek jak pan masz na imię?
„Gruby Sławek” – brzmiał  kolejny kontakt?
A nie, to pasuje, to na pewno idzie o grubego Sławka z działu technicznego.
I jest jeszcze „Mruczusia”. Nie podejrzewam jednak,  że to telefon do osobistego kota.
Jeśli już to do kocicy. Skasowałem bez wgłębiania się w szczegóły.
Tak to bez własnej woli, wbrew sobie stałem się uczestnikiem czyjegoś prywatnego życia. Wiem już, że nie nadawałbym się do roboty związanej z babraniem się w cudzym życiu. Czuję się niezręcznie. Z drugiej jednak strony,  to ja czuję się ofiarą czyjegoś niechlujstwa.
Z podziwu godną nonszalancją traktujemy nasze dane osobowe, które są naszym dobrem i z tego powodu powinny być chronione.  Z podobnym tumiwisizmem  podchodzimy do powierzonych nam danych naszym znajomych. Później pozostawione byle gdzieś zdjęcia czy filmy,  znajdują się w Internecie, łamiąc czyjeś życie. Bezpowrotnie. A wystarczy  pięć minut roboty, by oddać służbowy sprzęt, wyczyścić  prywatne dane i pozostawić po sobie dobre wrażenie.
Nie stanie się aparat kopalnią wiedzy dla socjologów, psychologów, czy zwykłych zakładowych plotkarzy. W końcu z tapety, wygaszacza, melodii, czy wpisów,  wyczytać można charakter człowieka. Czy nie zdarzyło Wam się zmienić opinię o rozmówcy zaraz po tym,  gdy usłyszeliście dźwięk dzwonka  jego telefonu.
Powiedz mi co słuchasz a powiem ci kim jesteś.
Korzystałem przez ostatnie dwa dni z innego samochodu. Mój był na przeglądzie. Człowiek przekazał mi klucze i dokumenty do wozu.  Będąc w trasie wrzuciłem do odtwarzacza jedną z płyt leżących  w pojemniku. Z głośników popłynęła muzyka. Otwarłem  oczy i usta  z zadziwienia. Wrzuciłem kolejną i kolejną. Innymi oczami spojrzałem na znajomego. Nic nie będzie już takie jak kiedyś. Teraz również poczułem się  jak złodziej naruszający cudzą prywatność. Nie przypuszczałem,  że muzyka jest tak intymną strefą człowieka.  Czuję się z tym niezręcznie.  Ale w końcu moja ocena i gusty muzyczne są moją prywatną sprawą. Mnie ta muzyka rani, jego czyni szczęśliwym. W końcu wszyscy mamy prawo do uczuć. Dbajmy tylko o prywatność tych uczuć.  Chyba że uważamy że wszystko jest na sprzedaż, albo gorzej – nic nie  warte.

Antoni Relski
61 komentarzy
05 września 2010
Jeżeli jesteśmy zdania, że religia nie powinna chodzić pod rękę z polityką, poniższy post nie narusza podtytułu mojego bloga,  jako wolnego od polityki.  
 Mija dwadzieścia lat od czasu,  gdy  wprowadzono religię do szkół. Jakoś tak dziwnie szybko,  bez  konsultacji społecznej, bo  przecież jak to mówiła,  pamiętana już chyba tylko z tego powiedzenia posłanka – o pewnych ważnych rzeczach nie może decydować przypadkowe społeczeństwo.  Stwierdzenie to z pewnością rozśmieszyłoby Szwajcarów,  którzy w tak przypadkowym składzie  decydują o wszystkim. Robią to od lat a efekty są widoczne. 
W naszym kraju nie zdając się na gusta przypadkowego społeczeństwa, z poniedziałku na wtorek  obudziliśmy się w obszarze pewnych religijnych obowiązków.
W czasach mojej młodości,  czyli  w okresie tak  zwanej planowej ateizacji, ganiałem na religię do przykościelnej salki, po szkole w ramach własnego wolnego czasu. Mogłem grać w piłkę, mogłem jeździć na łyżwach, a kolorowałem  rysunki robione na powielaczu  i uzupełniałem zeszyt,  którego prowadzenie zwłaszcza w  starszych klasach  nie było obowiązkowe. Kiedy  na twarzach zaczynał się pojawiać zarost,  a w ślad za tym rósł w nas opór wobec wszystkiego, księża wykorzystywali cały swój pedagogiczny dar,  dla  zbudowania frekwencji na kolejnych lekcjach. Były i próby szlachetnego  przekupstwa. Ja  dałem się skusić na słuchanie płyt na dobrym sprzęcie. Muzyka była poważna, sprawa też i nikt nie szedł na łatwiznę. Do dzisiaj została mi miłość do muzyki i parę  kolorowych slajdów w  pamięci.  I chociaż  nie jestem nad miarę religijny, ale stosuję zasadę – żyj tak, aby ludzie przez ciebie nie płakali.  Nie doczekałem się odpowiedzi na młodzieńcze pełne buntu pytania zadawane w trakcie tych  lekcji religii,  ale nikt nie bronił mi ich zadawać.  
… Potem Kolumb z Kolumbową  kupił szafę orzechową,  no a potem to już tylko mieli dzieci…. (W.Młynarski).  Staramy się aby naszym dzieciom było lepiej. Jest tylko takie stare powiedzenie: lepsze jest wrogiem dobrego.   Nie trzeba już chodzić do Pana Boga, bo Pan zgodnie z grafikiem odwiedza klasy , przynajmniej raz w tygodniu.   Od dzwonka do dzwonka opowiada o swojej miłości do ludzi, a później robi z tego klasówki. Zadaje również  zadania do domu.  O przepraszam to nie On osobiście, robią  to jego urzędnicy. Urzędnicy Pana B.
Nie  jestem lewicowym oszołomem, jestem osobą wychowaną w tradycyjnej rodzinie i pragnącym te  wartości przekazać swoim dzieciom. Moi rodzice nie zabraniali mi jednak myśleć i ja nie zamierzałem dzieci zwolnić z tego obowiązku.
Syn starszy.  Facet który już w przedszkolu  czytał książki swoim kolegom,  ponieważ nie chciał  spać w trakcie ciszy poobiedniej, artykułował jasno swoje myśli. Zadawał również kłopotliwe pytania, na historii , fizyce czy biologii. Ponieważ religia stała się jednym z przedmiotów, pytania nie ominęły również księdza. O ile jednak biolog cieszył się z zainteresowania tajemnicą  życia,  o tyle  zarzucany pytaniami ksiądz wolał wezwać mnie do szkoły,  oskarżając dziecko o kpiny z religii.  Dziwne bo młody „kpiarz”  ukończył z wyróżnieniem Katolickie Liceum nie tracąc daru do zadawania  trudnych pytań. Być może trafił tam na  ludzi z pasją,  a nie odwalających byle jak swoje zawodowe pensum. 
Młodszy popadł w konflikt z Katechetką z powodu tego,  że niestarannie prowadził zeszyt. Nauczyciele innych przedmiotów nie wymagali ich prowadzenia, pani od religii - tak. Do tego wypracowania i klasówki.  No cóż, Kartkówka z Pana Boga działa na moją wyobraźnię.  No i obowiązkowa miłość do twórczości literackiej  naszego Papieża .  Ale czy trudne filozoficzne rozprawy powinniśmy ślepo  wielbić tylko za osobę autora? . Za „Przed sklepem jubilera” młody dostał pałę. Nie jest utalentowany literacko,  ale wypracowanie oddał, pożyczając  trochę z Internetu. Po wezwaniu do szkoły i wysłuchaniu  wszystkich uwag i  narzekań oraz manifestowanej niechęci do wymiany doświadczeń  wychowawczych,   pozostało mi powiedzieć,  jak Michał Srebrny  do syna  w ”Zmorach”:  Traktuj  te pretensje nieuważnie.  Walczyłem ze sobą, nim zdecydowałem się to poradzić..  
Napisałem za młodego to wypracowanie, co na pewno nie jest pedagogiczne.  Kierowałem się   słusznym  przesłaniem  i akceptowanymi przez Katechetkę wnioskami. Ocena - pała. Na nic zdało się tłumaczenie, że jestem na sto procent pewien iż młody nie zżynał z Internetu. Nie było dyskusji. Co miałem powiedzieć młodemu?  Wygrał siłą swoich argumentów, że tu się nie da.  Nie chcę  domyślać się  jego zdania  na powyższy temat, gdy  kończył  swoją religijną edukację.
Ja także po raz drugi zastanawiałem się -  więcej pożytku,  czy szkody wyrządzono tymi obowiązkowymi lekcjami?. Tym   restrykcyjnym sprawdzeniem obecności kartkówkami,   karteczkami z podpisem księdza od rekolekcji,  księdza od spowiedzi. Gdzieś  ponoć  wprowadzono elektroniczną kontrolę obecności w kościele.  Panie Boże, czy tego chciałeś?
W natłoku zadań zaniedbano nauczenia  szacunku dla drugiego człowieka, miłości czy zwykłej uczciwości.  Ale przecież szkoła nie jest od nauki.  Zadaniem szkoły jest realizacja programu nauczania.
Pozwólcie  dzieciom przychodzić do mnie – to cytat który zapamiętałem.  Nie ma w nim nic o restrykcjach.  

Antoni Relski
37 komentarzy
02 września 2010
Licealiści  jednej ze średnich szkół  otrzymali karty kredytowe. Są one obok swojej podstawowej funkcji,  również kartami bibliotecznymi i elektronicznym kluczem do szkoły. Oczywiście rodzice mogą do tych kart założyć swojej latorośli konta, dzięki czemu młodzi uczyć się będą  zarządzania swoją gotówką, a może i racjonalnego inwestowania.
 Gdzieś w Anglii  zaradny dziewiętnastolatek zarobił swój pierwszy milion funtów. Dochód przyniosły  mu  firmy, które tworzą strony WWW. Zdolną mamy teraz młodzież. Nasuwa się  pytanie, czy to ta zwiększona ilość hormonów w kurczakach i zagęszczaczy  w kiełbasach, tak wpłynęła  na  naszą młodzież ? Czy też są to może jakieś  cechy odziedziczone po pokoleniu realnego socjalizmu, które  w ramach zaradności gospodarczej  wynosiło papier maszynowy z pracy. Dodatkowo kalkę maszynową,   spinacze, oraz przydziałową wodę. Jedna z  księgowych  przyniosła,   pamiętam jak dziś,  do pracy  ciężką szynkę.  Ze względu na wagę należało ją gotować na wolnym ogniu przez ponad trzy godziny. W pracy,  na służbowym gazie,  wyszło taniej  a dodatkowo można jej  było spokojnie przypilnować. Zaradność duża i mała, wpajana od dziecka pozwalała uniknąć bezradności w dorosłym życiu.  I tu tkwi chyba powód mojej bezradności, szlachetnie nazywanej bezinteresownością. Można też mówić o idealizmie albo satysfakcji. Wszystkie te pojęcia wymyślona  dla poprawy samopoczucia ludzi biednych. Pamiętam, że u mnie od dziecka słowem i gestem owo pragnienie zaradności wybijano z głowy, nierzadko poprzez dupę.
W latach sześćdziesiątych, kiedy w ramach kampanii antyalkoholowej wymyślono takie hasło: Kupujesz wódkę, kup dziecku zabawkę. Nabywcy flaszek z czerwoną kartką musieli obowiązkowo dokupić  gumową kaczuszkę,  piszczącą po naciśnięciu. Czasami był to samochodzik lub inny bzdet za dwa złote.  Chłopaki wystawali pod sklepem, ponieważ wychodzący klienci oddawali gratis te zabawki pierwszemu napotkanemu dziecku.  Chciałem i ja być takim dzieckiem, więc w grupie kolegów wystawałem  przed  sklepem z wódką.  Ale ta informacja o miejscu mojego postoju dotarła do matki, która strzepała mi dupę. Oczywiście nie przyjęła  do wiadomości,  że  mógłbym zainwestować zaoszczędzone  na zabawce dwa złote.
Innym razem  przejąłem się akcją zwrotu opakowań szklanych. Umyłem trzy butelki, niestety po wódce, ale pitej przez rodzonych starych. Flaszki  sprzedałem  w najbliższym Puncie Skupu Opakowań Szklanych.  Za otrzymane jeden złoty i pięćdziesiąt groszy  nabyłem drogą kupna lody na waflu,  które ze smakiem jadłem po drodze do domu.  Tam czekała już na mnie matka.  Jak dotarła do niej informacja o mojej akcji z butelkami ? Wszystko to działo się w dobie,  kiedy nikt nie marzył o telefonie komórkowym,  bo ten na kablu był rarytasem.  No cóż małe miasto miało swoje prawa, a plotki niosły się szybko.
 Nie opłaciło mi się.
 I tak krok za krokiem, pasek za paskiem, wybito mi z głowy  biznesowe pragnienia, wpajając poczucie patriotyzmu. Patriotyzm ten przejawiał się w następujący sposób: państwowa praca, państwowa kasa, podobna co inni bieda i cholerna satysfakcja.
Papier do maszyny, od czasu do czasu  wyniesiony do domu, a raz to nawet cała maszyna do pisania, uratowana przed  obowiązkowym złomowaniem.  Na niedobijającym paru liter  „Łuczniku”  pisałem o tym jak bardzo cierpię w ty skomercjalizowanym świecie.
A teraz. Allegro pełne jest ofert kupna sprzedaży i zamiany. Młodzież potrafi sprzedać wszystko i na wszystkim zarobić.  Bogacenie się obywateli to ponoć objaw nowoczesnego patriotyzmu. Państwo jest  przecież bogate zamożnością swoich obywateli. W szeleście banknotów,   w lokowaniu euro i szwajcarskich  franków,  traci się szacunek do tych staromodnych ortodoksyjnych ideowców. Olewa się  bezinteresownych konformistów.  A satysfakcję mierzy się  liczbą zer na koncie. I smutno  się robi wtedy na duszy i inaczej patrzy się na najbardziej nawet kolorową kartę płatniczą.
Antoni Relski
34 komentarzy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz