Zaparkowałem swoją „Gwiazdę”
na parkingu, przed domem handlowym. Motocykle maja przywilej
parkowania bardzo blisko drzwi wejściowych, zaraz obok miejsca gdzie stoją
rowery. Bicykle przypięte są linkami niczym konie przed barem na Dzikim
Zachodzie.
Obok mojego motocykla stała już dostojna Yamaha Road Star.
Fiu, fiu, taki silnik to już nie żarty, to przynajmniej 1500 ccm.
Szybko zrobiłem swoje zakupy bo i
motocyklowych sakw mieści się niewiele.
Kiedy zbierałem się do wyjazdu,
pojawił się również właściciel Road Stara. Serdecznie się ze
mną przywitał. No właśnie z tym witaniem był mały problem, bo
nie było to zwykłe podanie ręki na co byłem przygotowany.
Nowo poznany skręcił jakoś tak nasze dłonie i stuknęliśmy się
ramionami.
Wyszło tak sobie, ale obiecałem sobie,
że poćwiczę to z Młodym. Wcześniej dodatkowo obejrzę parę filmów o
amerykańskiej młodzieży. To powinno wystarczyć, aby następnym
razem poczuć ten rockowy, lub raperski (licho go wie) luz. Rockowy,
no pewnie, że rockowy.
Okazało się, że ten potężny
silnik to całe 1700 cm. Kto na co dzień jeździ samochodem z
silnikiem 1400 lub nawet 1600 ( jak ja) zrozumie powagę sytuacji.
Od razu dostałem zaproszenie na internetowe forum
i jakiś wypad w grupie. Nie wiem czy jestem już gotowy do jazdy w
grupie ? Do tej pory praktykowałem raczej jazdę w towarzystwie.
Jak na zawołanie przywołał mi się ze wspomnień chiński dowcip według którego
Jeden Chińczyk to osoba, dwaj to towarzystwo, trzej grupa, a czterej to już banda.
Przypomnę, że opowiadało się go po
aresztowaniu w owych Chinach tak zwanej bandy czworga z wdową po Mao Zedongu na czele.
No więc ja na razie preferuje
towarzystwom, a na bandę przyjdzie jeszcze czas.
Jazda na motocyklu jest niczym moneta, ma więc
swoje jasne i ciemne strony. Chodzi jednak o to by odwrotnie niż w
„Misiu” te minusy nie przesłoniły nam plusów.
Zajeździłem hamulce w swoim
samochodzie na zero. W czasie hamowania jazgot był taki, że piesi
uciekali z chodnika w popłochu.
Zaprzyjaźniony mechanik umówił się
ze mną za tydzień z powodu nawału prac, po długim majowym
weekendzie. Dobra - powiedziałem - pojeżdżę motocyklem. Już po
powrocie do domu, w wieczornej prognozie pogody usłyszałem, że
trochę popada.
W końcu nie jestem z cukru, nie
roztopię się.
To samo powtarzałem w
poniedziałek, upychając czarne skóry w specjalne ortalionowe ubranko.
Zamoczyłem tylko buty, bo rękawice
przezornie schowałem do sakw.
Kolejnego dnia mój motocykl
prezentował się żałośnie. Wszystkie chromy pokryte wysuszonym
błotem, sakwy popielate, ale motocykl odpalał.
Tak to podróżowałem do pracy i z pracy przez kolejne cztery dni.
Piątkowa prognoza wlała w moje serce
nieco optymizmu. Niestety optymizm ten szybko wylał się razem z
deszczem i dodatkowo silnym wiatrem który zawładnął drzewami, krzakami i
linią mojej jazdy.
Odstawiłem samochód i zacisnąłem
wargi.
- No pasaran – powiedziałem do siebie, zaraz dodałem "merde", żeby być bliżej prawdy historycznej.
- No pasaran – powiedziałem do siebie, zaraz dodałem "merde", żeby być bliżej prawdy historycznej.
- Nie mam dla Pana dobrych informacji –
powiedział do mnie mechanik po rozgrzebaniu auta.
Spodziewałem się tego – odparłem.
Dobre informacje miała panienka
od pogody - Będzie ładniej.
W piątek pożałowała mnie własna
małżonka.
- Nie myślę o sobie w kategoriach
ofiary – odparłem od razu. - Jak mawiał mój były dyrektor, dobry
ser dobra i serwatka. Poza tym to miłość, a jak wiesz kocha się
nie za coś a pomimo czegoś.
Boże, ileż filozofii dorobiłem do
tych przemoczonych butów i zabłoconych chromów.
Sobotnie, ładniejsze przedpołudnie poświęciłem
na mycie i szorowanie chromów, skór i lakierów.
Koło południa mogłem powiedzieć – yes ! a nawet yes, yes, yes.
Pojawił się ten charakterystyczny refleks świetlny, grający na wydechowych rurach.
Pojawił się ten charakterystyczny refleks świetlny, grający na wydechowych rurach.
W niedzielne popołudnie wypuściłem
się po okolicy, ale nie dla uczucia zwykłego wiatru na twarzy. Miałem zlecenie do wykonania.
- Teraz pora komunii i tradycyjnych
prezentów – pożegnała mnie Małżonka – uważaj więc na
rowery, deskorolki i nisko przelatujące drony.
Solennie jej to obiecałem
Podrzuciłem dzieciom (dużym
dzieciom), galaretę o której zapomnieli dzień wcześniej, a potem
ruszyłem do Krakowa.
Pomocy oczekiwała teściowa. Jej
pilot do telewizora odmówił posłuszeństwa.
Wpadłem do niej i wymieniłem baterie,
potem zresetowałem odbiornik i powiedziałem - do widzenia.
Działałem szybko bez namysłu i przemieszczałem sie dynamicznie niczym "Kapitan Ameryka"
Działałem szybko bez namysłu i przemieszczałem sie dynamicznie niczym "Kapitan Ameryka"
- Zabawne to – powiedziałem do żony –
że targa się prawie 25 kilometrów w jedna stronę by wymienić dwa
paluszki w pilocie. Dwadzieścia pięć razy dwa daje nam
pięćdziesiąt.
- Sam chciałeś – żona odparła
zarzut którego jej nie zrobiłem.
Nie ważne te baterie, ważne te
pięćdziesiąt kilometrów drogi.
Cholera, pomimo wszystko ja to lubię.
Podejrzewam, że nie tak bardzo o te kilometry chodzi, ale o wypełnienie troski wobec rodziny. Galareta i baterie!
OdpowiedzUsuńRodzina to rodzina choć brzmi to jak w kiepskiej reklamie
UsuńPozdrawiam
No a co z tym samochodem? Da się?
OdpowiedzUsuńSamochód zrobiony, mój portfel też.
UsuńKiedy mijałem rude plamy na błotniku pomyślałem - musicie poczekać
Pozdrawiam
Bez względu na to czy będziesz jeździł samochodem czy motocyklem, szerokiej, bezpiecznej drogi życzę i pozdrawiam.Twoja teściowa ma najlepszego zięcia na świecie, 50 km by wymienić baterie, są jeszcze dżentelmeni na ziemi.
OdpowiedzUsuńPo prostu zięć
UsuńPozdrawiam
Brawo Ty!:-) Jak w znanej rekamie, tylko tym razem, to nprawdę uzasadnione!
OdpowiedzUsuńMarytka
Ojoj! Ma być "reklamie". No wzięło i "l" mi zeżarło, głodne widać musi było:-))
UsuńSzerokich, bezpiecznych dróg!
Marytka