07 lipca 2025

Antoni zakochaj się


Pod ostatnim postem "Sentymenty i resentymenty" Pan Anonimowy czyli niezalogowany łaskaw był zamieścić taki oto komentarz:
Drodzy Nitagerze i Antoni Relski - czy jak tam się właściwie nazywasz.
Już jakiś czas temu chciałem umieścić ten wpis ( na pewno znacie "Lalkę").
Ignacy Rzecki mówi do Stacha Wokulskiego :
Stachu, Szuman mówi, że Tobie na gwałt potrzeba romansu.....
Myślę, że dotyczy to Was obu. Może niekoniecznie gwałt, ale romans tak. Powodzenia.
Z pozdrowieniem
Asmodeusz


Pozwoliłem sobie odpowiedzieć w następujący sposób:

- Na Twoją propozycję nie da się odpowiedzieć jednym zdaniem. Myślę, że temat wart posta i taki obiecuję powstanie. Póki co pozdrawiam

Jeżeli ktoś pomyślał, że odłożyłem sprawę ad acta to się grubo myli.
Prawie całą noc poświęciłem na rozważania związane z tematem. Nie z tego powodu, że komentarz mną wstrząsnął, ale dlatego, że w sąsiedniej miejscowości odbywało się święto wsi z koncertem do trzeciej nad ranem. Na koniec huknęły fajerwerki a więc  było głośno. Teraz jak jest święto to musi być głośno, a nawet bardzo głośno w myśl zasady wyrażonej przez Wojciecha Młynarskiego :
Ludzie to kupią , ludzie to kupią
Byle na chama, byle dużo, byle głupio.
Wbrew pozorom to bardzo uniwersalna zasada, stosowana obecnie nie tylko w przypadku wiejskich świąt. 
Wracajmy jednak do tematu.
Myśli moje biegły wokół następujących tematów:

- Czy zasługuję na taki romans ?
- Czy stać mnie na taki romans ?
- Czy najbliższa mi osoba podzieliłaby opinię Asmodeusza gdyby o niej wiedziała?
- I  na koniec, jak pogodzić ewentualne zdarzenie z moją naturą?

Łabędzie to piękne, duże ptaki znane z elegancji i wdzięku. Nie o elegancję mi jednak chodzi ale o to że są one monogamiczne. Łączą się w pary na całe życie i są bardzo opiekuńcze wobec swojego potomstwa. Czy taki jestem ? Taka jest moja natura? Tak czuję, ale  nie mnie oceniać.
Przewalałem argumenty z lewa na prawo, a potem w odwrotnej kolejności. Przed oczami przewalały mi się obrazy, slajdy z przeszłości i słowa, zdania, utwory. Trzeba powiedzieć że solidnie popracowałem koncepcyjnie tej bezsennej nocy. 
Trzeba przyznać, że Asmodeusz celnie trafił, bo bardzo lubię pozytywistów.
Nagle wpadła mi do głowy taka myśl:
- Zaraz, zaraz przecież Asmodeusz nie był pierwszy z taką diagnozą. Już w 2009 roku napisałem tekst związany z tematyka romansu. Przywołałem go z pamięci i odnalazłem w archiwum.
Oto on napisany na podstawie prawdziwych wydarzeń z pewnymi skrótami dla przejrzystości.
Tytuł nomen omen  - Diagnoza. Rzecz się dzieje  w wakacje 2009 roku.
Popołudniowe słońce w dalszym ciągu trzymało się mocno. Słupek termometru, pomimo cienia nadal wskazywał 28 C. Rozpieczony całodziennym upałem asfalt, nieprzyjemnie ustępował przed naporem butów. Miałem uczucie, iż za chwilę stracę równowagę i zwalę się w półpłynną czarną otchłań. Podświadomie przyjąłem postawę marynarską, zaraz po wyjściu z samochodu i w takiej przeszedłem do mojej klatki. Ani jednej chmurki, zero wiatru. Nawet kwiaty na osiedlowym kwietniku złożyły się w sobie, aby uchronić chociaż odrobinę wilgoci. Gorąco.
Niespiesznie wychodziłem po schodach, krok za krokiem. Zdążyłem nawet zmęczyć się tym wychodzeniem, więc na chwilę przystanąłem na drugim piętrze. Zwykle jak gimnazjalista wybiegam po dwa schody do góry, co w moim przekonaniu oszczędza czas i energię potrzebną na pokonanie tych kilku pięter. Tym razem nic nie ciągnęło mnie do domu. Żona od tygodnia przebywała na wypoczynku w Gorcach, a ja musiałem dociągnąć w pracy do piątku, aby na weekend do niej dołączyć.
- Dopiero środa - powiedziałem zniechęcony sam do siebie i natychmiast rozejrzałem się dokoła, czy nie słyszy mnie w tej chwili żaden z sąsiadów. Każdy był  gotów natychmiast pospieszyć po sąsiadach z dobrą nowiną, że oto Relski zaczął mówić sam do siebie. Spoko - byłem sam. Sam z jednej jak i za chwilę z drugiej strony strony drzwi. Nawet nie zdejmowałem butów tylko rzuciłem się do lodówki, aby stwierdzić czy oprócz mrozu jest tam jeszcze coś do zjedzenia. Wyciągnąłem jakąś wędlinę, jarzyny i kubek kefiru. Kefir to taka moja słabość, szczególnie zimny, szczególnie w lecie. Praktykowałem go przez cały okres pracy poza domem. Kefir mogę wypić do wszystkiego i nie działa na mnie w sposób drastyczny. No może jeden raz jak popiłem nim surówkę z kiszonej kapusty. Efekt był piorunujący a żołądek wydawał się pytać
- Ileż ty masz lat człowieku?.
Gapiąc się bezmyślnie w telewizor dostarczyłem organizmowi partię kalorii, a wobec braku czegokolwiek w telewizji na co można by było patrzeć bez wstrętu, wybrałem alternatywny program wieczoru. Osiedlowy pub z daleka kusił reklamą znanych browarów. Z okna widziałem duże kolorowe parasole, a w ustach poczułem ten smak goryczki, odpowiednio schłodzonej, podanej w wysokiej cienkiej szklance. A piana na dwa palce, jak głosiła reklama jednego z browarów. Resztą było to również moje ulubione zdanie wypowiadane nad pipą, gdy barmanka próbowała tylko odwalić swoje,  wpuszczając płyn do szklanki. Trudno walczyć z tak nagle wyartykułowaną przez umysł pokusą. Byłem bez szans, ba nawet nie próbowałem z nią walczyć. Już jestem na dole i już minąłem lepki asfalt pod moimi nogami. Zadziwiające jak łatwo mi to poszło, w tę stronę. Z pierwszym piwem znalazłem się w zacienionej części pubu. Pośród winorośli wypiłem łapczywie trzy pierwsze łyki, a kiedy już tętno wróciło do równowagi, siadłem i rozejrzałem się szerokim spojrzeniem po pubie, jego sprzętach i lokatorach. Kiedy pierwsze piwo zaczęło robić się coraz jaśniejsze ze względu na zbliżające się dno i powoli nabrało barwy słomkowej, zebrało mi się na refleksję: słomiany wdowiec i to piwo takoż słomkowe. Z rozmyślań wyrwał mnie damski głos
- Hej Antoni.
I już straciłem wątek i zapomniałem do czego potrzebne mi było porównanie mojego obecnego chwilowego statusu do koloru piwa.
Przede mną stała dawna znajoma. Kobieta w wieku około czterdziestu lat. Blondynka o niezłej figurze. Przyjaciel domu, jak to się kiedyś mówiło. Z czasem jej kontakty z nami stawały się coraz luźniejsze, potem prawie zanikły, być może z powodu problemów małżeńskich jakie miała. Nie wnikając w powody, można powiedzieć panna z odzysku. Po sprawie.
Od pewnego czasu widywałem ją gdzieś w tle, czasem po drugiej stronie ulicy.
Zdawkowe cześć i jak leci, załatwiały zwyczajową wymianę grzeczności. Ponoć pojawiła się też w paru zaprzyjaźnionych domach.
- Co ty taki smutny siedzisz ? – spytała.
- Cześć Marysiu - opowiedziałem wstając z krzesła. Co tutaj robisz ? Może usiądziesz ?
Przechodziła. Przystała na propozycje, przysiadła się do stołu i piwa, które niezwłocznie domówiłem.
Wyrwany z zamyślenia i zaskoczony spotkaniem nie rwałem się do rozmowy. Zresztą nadmierna gadatliwość psuje smak piwa.  Było jak w piosence Laskowika: na początku było miło, o rysunkach się mówiło …
Oficjalnie, operując gotowymi schematami i sprawdzonymi odpowiedziami, przy czym dominującą w tym dialogu była moja stolikowa towarzyszka. Marii jakby to było na rękę i po kilku pytaniach o żonę dzieci i zdrowie wypaliła prosto z mostu :
- Wygląda na to, że dopadł Cię jakiś kryzys. Może to chwilowa depresja? To w Twoim małżeństwie?
- Skąd takie pytania?  Co prawda w grudniu mija nam kolejna, a za dwa lata okrągła rocznica i jest jak jest w każdy dojrzałym małżeństwie, ale żeby zaraz kryzys ? -  złagodziłem wyraz twarzy -  Konfliktów nie unikniesz nawet w narzeczeństwie jeżeli ma być twórcze.  A do tego żeby problemy topić w piwie? To najgorsze rozwiązanie - starałem się zatrzeć pierwsze wrażenie .
- Odnoszę  takie wrażenie. co prawda od dawna nie pokazywałam się w okolicy i jeszcze we wszystkim się nie orientuje. Kiedyś jednak byłam zachwycona Twoją energią, pogodą ducha. Odnosiłam wrażenie, że jesteś szczęśliwy. Może troszkę między wierszami jakaś tęsknota, nawet nie wiadomo za czym, ale ogólnie było sporo optymizmu.
Mam spory staż małżeński, więc troszkę Cię rozumiem. Różnica charakterów, co ?
Nie każda kobieta jest wstanie podołać. Nie każdej się chce po tylu latach. Nie każdej w ogóle się chce.
- Ale o co jej chodzi ? O co chodzi dopytywał się mój umysł, gdzieś od dołu niespokojnie wyrzucać zaczęło sumienie.
- Jestem kobietą nowoczesną powiedziała Maria i mam ochotę postawić ci rewanżowe piwo.
Nie powinienem się zgodzić ponieważ ....  Zgodziłem się jednak, wyłączając ostrzegawcze światełko gdzieś w głowie.
- Rewanżowego ? czemu nie. Może dowiem się o co chodzi w tej knajpiarskiej psychoanalizie.
- To pewnie dziwnie zabrzmi, ale znajdź sobie kogoś. To że tu siedzę i mówię to, sama nie wiem dlaczego, to jest też najlepszy dowód na to, że taki facet jak Ty może mieć większość kobiet i czasami odpowiednia kochanka pozwala wręcz na utrzymanie małżeństwa, które trudno strawić po tylu latach.
Skąd o tym wiem? Bo mam w bliskiej rodzinie mężczyznę, który kiedyś w końcu postanowił mi powiedzieć co mu leży na sercu.
Mówiąc w skrócie: on uważa, że zdrada nie zawsze jest zła i pociąga za sobą złe konsekwencje.
- A jego słowa dosłownie brzmiały: Trzeba napić się wina, żeby wiedzieć, że do tej pory piło się wodę.
No cóż, myślę, że czasami zdarza się i tak, że piło się w małżeństwie wino i nie zdawało z tego sprawy.
A ktoś inny, znacznie mądrzejszy powiedział, że na starość żałuje się tylko tego, czego się nie zrobiło.
Tak czy owak jestem pewna, że tego Ci potrzeba. Nowej kobiety, nowego spojrzenia na siebie, otoczenie, nowego doświadczenia. Nie zachęcam do niszczenia małżeństwa.
Ale już samo to, że siedzisz taki samotny świadczy o tym, że nie masz z kim podzielić się swoimi myślami, że jesteś przeraźliwie samotny. Kochanka nie jest tylko do seksu, czasami daje to, co jest równie potrzebne - zrozumienie, czułość, zainteresowanie I całą masę innych rzeczy, które są potrzebne do tego, żeby być zwyczajnie szczęśliwym i spełnionym.
Trudno to jakoś lapidarnie wytłumaczyć. Wierzę w Twoja inteligencje, więc zrozumiesz.
Boże jak ja nie chciałem w tej chwili zrozumieć  tego co mówiła do mnie Maria. Czułem się parszywie niezręcznie . W całej sytuacji starałem się zachować delikatnie. Tak delikatnie jak tylko to było możliwe bez naruszania mojego status quo.
- Ciekawie opowiadasz - stwierdziłem wymijająco. Bardzo ciekawy problem międzyludzkich relacji. Dodałem też, że świat jest skomplikowany. 
Telefon od kumpla przerwał wynurzenia w które brnąłem i w których tkwiłem już po pachy.
- Tak , oczywiście . Już się zbieram. Tak, będę u Pana do pół godziny.
- Kłaniam się powiedziałem - pomimo sprzeciwom kumpla, który nie zorientował się, że rozmowę tę traktuję jako bardzo wygodny pretekst.
- Marysiu, bardzo Cię przepraszam, ale to życiowa sprawa. Za pół godziny muszę być z drugiej strony miasta. Nie mogę autem chyba wezmę taksówkę.
-Musimy kiedyś skończyć te rozważania nad życiem  - powiedziała na pożegnanie.
Wypadłem z knajpy i gnałem do domu do sił w nogach. Kiedy zamknąłem za sobą drzwi i wyrównałam puls, wykręciłem numer do żony.
- Cześć kochanie. Co robisz? Tak mnie zebrało żeby jeszcze raz zadzwonić do Ciebie przed snem.
 No więc Spij dobrze. Kocham Cię .
W zamieszaniu zapomniałem spytać o numer telefonu do Marii.  To chyba jednak dobrze?
Po dłuższym namyśle postanowiłem jednak nie chować głowy w piasek. Nie odpowiedzieć ? To byłoby odrobinę nieuczciwe. Z braku innych możliwości robię to na blogu. Jest w końcu jakaś szansa, może jednana na tysiąc, może pięć tysięcy, że zerkasz czasem na moje teksty.

Droga Mario
Czy wtedy byłem smutny?
Być może miałem gorszy dzień. Może to ten upał, a zimne piwo jeszcze nie zadziałało?
Nie dyskutuję z racjami które przedstawiłaś . Mają one swoje uzasadnienie. Ja nie jestem pruderyjny. Prawdą jest, że czasem ta trzecia osoba potrafi paradoksalnie scementować, a nie rozwalić to co kruche i zagrożone zawaleniem. Wybory podejmuje się jednak poprzez jakieś cechy własnego charakteru. Ja jestem jakiś taki przestarzały i tradycyjny w poglądach na małżeństwo. Być może życie nie miało okazji zmusić mnie do zmiany poglądów i mam też nadzieję, że tak pozostanie nadal.
Dobiegam trzydziestki w małżeńskim stażu ( obecnie 44 jak u Mickiewicza) i chociaż jak w każdym małżeństwie są lepsze i gorsze chwile trwa ono dalej. pokusiłbym się nawet na określenie bardziej barwne niż "trwa". Nie jest chyba tak źle jeżeli potrafię jeszcze napisać dla żony wiersz, a nawet kilka wierszy. Potrafię powiedzieć głośno - Kocham Cię, jak dawniej, jak szczeniak. Hołduję uczciwości międzyludzkiej i tak już chyba zostanie. Jestem z gatunku tego samego co łabędzie które po stracie nie szukają nowego partnera.
Co do samotności. Któż z nas nie jest samotny w ten czy w inny sposób . Z pewnymi rzeczami i sprawami pozostajemy sami sobie. To taki odprysk cywilizacyjny.
I jeszcze jedno na podsumowanie. Kiedy z okazji mojej 50 -tki rodzina wydała mi młodzieńcze wiersze i zorganizowała wieczór autorski, miałem okazję wpisywać różne dedykacje swoim znajomym. Po roku żona stwierdziła: wszystkim wpisałeś dedykacji tylko ja nie mam żadnej. Powiedziałem jej wtedy: - Innym dedykowałem książkę, Tobie dedykuję całe swoje życie.
To prawda bez względu na to ja zabrzmi patetycznie.
Dziękuję za rozmowę i próbę znalezienia lekarstwa .
Różnimy się jednak w diagnozie.
Antoni

Marię znałem całe lata,  Asmodeusza nie.
Jeśli jak ja przybrał pseudonim z tego samego powodu co ja, to daje mi to do myślenia. 
W demonologii żydowskiej  Asmodeusz to zły duch, który sieje niezgodę między mężczyzną a kobietą.
To by było jakieś wytłumaczenie. Przypadek? Nie sądzę. 
I na koniec zdanie w kwestii romansu. 
Nie jest on mi obcy, ani nie postrzegam go negatywnie. Kwestią jest  tylko znaczenia słowa.
Ten poniżej wydaje mi się jednym z lepszych i jestem jego fanem:




1 komentarz:

  1. Pierwsze moje skojarzenie było właśnie takie, jakie opisałeś na końcu - Asmodeusz to demon, który rozbija rodziny. Chyba jesteśmy z tej samej gliny - ja nie mam wprawdzie tak długiego stażu, ale też niemały i wcale mnie nie ciągnie do zmiany status quo. Ja też mogę obejrzeć się za piękną kobietą, i też dobrze czuję się w ich towarzystwie - ale jednak piękno to coś innego rodzaju. Piękna się nie pożąda - piękno się podziwia.

    OdpowiedzUsuń