Zamki na piasku

Wcisnął się  pomiędzy srebrnego golfa   i czerwoną fiestę. Przednimi  kołami wjechał  na trawnik. Jakiż zresztą to był zresztą  trawnik przy wydmie,  w cieniu karłowatych sosen. Piasek z igliwiem. Nie szukał jednak dalej  ponieważ dzieci dawały już mocno  w dupę, machając mu pod nosem nadmuchanymi kołami ratunkowymi.  Do tego  dołączył narastający upał  i jakieś problemy egzystencjalne małżonki, zwanej przez niego pieszczotliwie - starą.  Znowu ma te dni -  pomyślał,  kiedy  w szumie nieustającego monologu i wrzeszczących dzieciaków, wyciągała z bagażnika  dwie torby plażowe.
 Żarcie, koce,  ręczniki, kosmetyki i inne duperele  uzupełnione  parawanem. Na cholerę to wszystko. Z lubością wspomniał  czasy,  kiedy w jeden brezentowy  plecak spakował wszystko co było mu potrzebne na trzy tygodnie. To był czas,  kiedy uważał,  że być jest o wiele ważniejsze niż mieć. W tamtym plecaku miejsce swoje znalazła  jeszcze jakaś książka z gatunku ambitnych, aby przy ognisku  pogadać o problemach  egzystencjalnych bohaterów powieści, albo  tylko o literaturze iberoamerykańskiej. Teraz na kilkugodzinny wypad na plażę  zabiera pół bagażnika dupereli, bez których nie może obyć się żaden cywilizowany człowiek i  tylko tak od niechcenia  „ Politykę”,  aby na chwilę oderwać się od słonecznej rzeczywistości i podciągnąć średnią czytelnictwa.  Polacy  bowiem  mało czytają. „ Polityka” nie zalicza się jednak  do książek? -  zadał sobie podchwytliwe pytanie. No nie jest źle,  czytałem Browna nie dalej niż … Kurde w zeszłym roku.  To o masonach. O tak „Zaginiony symbol” . A może to było z początkiem tego roku?  W takim razie o sto procent przekroczyłem  średnią krajową,  która wynosi pół książki na osobę rocznie.  
Czy Ty mnie w ogóle słuchasz? – wyrwało go z zamyślenia pytanie żony.
Oczywiście kochanie – odparł automatycznie. Niedobrze -  pomyślał,  a jak sprawdzi zamiast kontynuować myśl ?
Udało się  nie drążyć myśli,  ponieważ młodszy zawadził sandałem o wystający korzeń i jak długi prasnął o ziemię,  amortyzując upadek ratunkowym kołem. Zadziałało jak poduszka powietrzna,  a głośne ssssssss świadczyło,  że uchroniło młode ciało od zranienia o ostry fragment  podłoża. Poturbowany  wstał  rozcierając kolano,  a po chwili zauważył,  że zdobiąca front koła dmuchana postać delfinka utraciwszy powietrzne wypełnienie, bezwładnie wisiała jak i całe sflaczałe już koło obejmujące biodra juniora. Głośne buczenie niezadowolenia dobiegło od młodego.
No to miałeś koło - judził starszy – ja ci nie pożyczę.
Uspokój się Piotrek – powiedziała matka nie pogarszaj sytuacji.
Nie płacz Michał tata ci zaraz kupi nowe koło, tylko podejdziemy do budki przy  plaży.
Kupi, kupi, zrzędził  – Wczasy kup, benzynę tankuj i do tego cholerne  hot dogi  na każdej stacji.
Ryby, lody, woda  i duperele na druciku.  Wszystko tata kupi. A tata to ma w piwnicy kopalnie i saperką wydłubuje  do portfela -  klął w duchu pomysł rodzinnych wakacji.
Tata ma kartę,  to nie musi wydawać pieniędzy- zawyrokował młodszy,  zadowolony z perspektywy zakupu, nieświadom zasad funkcjonowania kart płatniczych.
Rodzinny, mówił o sobie - jestem rodzinny, a żona i dzieci to moje najwyższe priorytety. Czasami jednak odszedłby od tych swoich priorytetów,   na rzecz  jakiegoś małego uzależnienia.  Jego samo ograniczanie nie prowadziło do niczego dobrego.  Rodzina zaakceptowała to jako brak potrzeb i powstałą w ten sposób nadwyżkę  rozdzieliła między siebie.  I jak tu wrócić do normalności? Jak upomnieć się o swoje potrzeby,  aby bliscy nie powiedzieli  - tacie odbiło. On też siadłby nad wielo pakiem piwa czy szklaneczką  dobrej whisky  w promieniach zachodzącego słońca,  ale przeliczał to  na inne rodzinne zakupy.
Ale on,  jak każdy facet ma swoje materialne i niematerialne potrzeby. Nie potrzebował przy swoim boku wyłącznie matki swoich dzieci. Nie jest jeszcze  za stary na to,  aby od czasu do czasu natknąć się w swoim łóżku  na wyzwoloną, bezpruderyjną kochankę. Ona jednak odrzuciła tą rolę, a całą swoją twórczą ambicję skierowała na śnieżną biel pranych  białych podkoszulków i skarpet.
Nie do końca wyartykułowane  życzenia, dusiła w  zarodku,  jak dusi się dwoma mokrymi palcami płomień świecy. Po tym odczuwał tylko syk uciekającej myśli i lekki dym  gniecionego knota.
Wracał więc do łazienki, aby przemyć twarz zimną wodą, albo wziąć zimny szybki prysznic. Wychodząc zaś  z łazienki przeglądał się w dużym lustrze wiszącym naprzeciw drzwi. Doszukiwał się defektów, lub niedoskonałości , które wpływały na decyzję żony. Na próżno.
 Zaplanowane wakacje, które przy odrobinie wysiłku z jej strony mógłby spędzić z dwoma kobietami,  tą realną i tą wymarzoną, też nie szły po jego myśli. Zagubił się w tych sokach, lodach i hot dogach,
czując się coraz bardziej niezręcznie. Dzisiaj osiągnęło to swoje apogeum,  ponieważ dzisiaj właśnie  mijał  półmetek wakacji, a żaden z planów nie wypalił.    
Kolejka przed sklepem z dmuchanymi zabawkami,  stała jak wszędzie. Ustawił się więc karnie na końcu,  pozostawiając starej i dzieciom decyzję  i  wybór  typu, kształtu i koloru.
Podobne z wyglądu koło z podobnym z wyglądu  zwierzakiem kosztowało tu trzy razy tyle co w normalnym sklepie .
- Siedemdziesiąt pięć powiedział sprzedawca.
- Panie,  ale ja potrzebuję tylko jedno koło. Nie zamierzam obstawiać całej rodziny.
- Siedemdziesiąt pięć -  powiedział niezrażony dowcipem sprzedawca.
- Ze złością wyłożył stówę na ladę .
Odebrał resztę i już miał odchodzić od stoiska,  gdy zatrzymała go małżonka, mierząca równocześnie  korale z bursztynu i przeciwsłoneczne okulary z dużymi literami DG do bokach.
- No i jak pasuje mi?
- Nie pasuje, chodźmy stąd bo za chwilę  wpadną na pomysł sandacza w smażalni,   a ja limit wydatków na dzisiaj wykonałem.
- Z tobą tak zawsze - ulubioną kwestią podsumowała żona.
Rzeczywiście dotarcie do plaży poprzedzone musiało być przełamaniem oporu dzieci przy trzech kolejnych stoiskach.  A potem już tylko grajdoł i ten cholerny parawan, nadający dziurze w piasku minimum intymności. Intymności niezbędnej dla jego żony. Na cholerę jej ta intymność na plaży,  skoro nie potrzebuje jej w domku kempingowym. Myślał jak przepłacił za wczasy,  wynajmując  dwu pokojowy. Rozłożył koc na wymodelowaną warstwę piasku, tak aby głowa była wyżej od nóg i na ów wspomniany koc rzucił  ostatni numer Polityki.  Klęknął na kolana i już łapał za grzbiet pisma gdy usłyszał;
 - Posmarujesz mnie kremem?
- Posmaruję - powiedział spokojnie.
- Cholera posmaruję, ale za chwilę będą mi się kleić łapy i kartki w gazecie – pomyślał równocześnie.
Chwila dla siebie. Jedna mała chwila dla siebie,  aby nie zwariować. Smarowanie nacieranie i jeszcze układanie czegoś na czymś i coś po czymś,  bo ja już leżę.
Powtórnie klęknął na kolanach i chwycił gazetę.
Lubił czytać Wojewódzkiego i od niego zaczynał lekturę. Podziwiał  jego podejście do życia. Zjadliwe komentarze i mentalność małego chłopca. Chłopca z jego dorosłymi  zabaweczkami. On także chciały poczuć wiatr we włosach sunąc  nowym Ferrari.  Nowym wozem z nową laską.  I nie musiałby jej smarować olejkiem na plaży, bo ona przyszła by już do niego opalona. Bezimienna ona,  długonoga, młoda, wyzwolona i bez zahamowań.  Jak to  śpiewał Grzegorz  Markowski  : naga do mnie przyjdź  i od progu bezwstydnie powiedz na co masz chęć...  Pogrążony w rozmyślaniach nie zauważył, że niczym w  obiegu zamkniętym,  trzeci albo czwarty raz czyta to samo zdanie o  biuście  czołowej  polskiej  solistki.
Z rozmarzenia wyrwał go krzyk juniora
- Mamo bo Michał mi skacze po zamku. A ja buduję a on mi skacze. Mammmmoooo!!!!
Nie otwierając oczu, bo ponoć wtedy tak zwane  kurze łapki wokół oczu  się nie opalają żona wykrzyknęła:.
- Spokój chłopaki tata już do was idzie.
A  zwracając się do niego  - Idź do nich, niech czują że mają ojca. Cały rok jesteś zaganiany.
Zrezygnowany rzucił gazetę. Żale i pretensje nie zdadzą się na nic, szczególnie że ona do perfekcji opanowała ten system motywowania go do działania,  wchodząc mu na rodzicielską ambicję.
Nie lubił tego, ponieważ nie mógł z tym dyskutować .
Ociągając się wstał i podszedł nad brzeg morza.
- Michał daj tą łopatkę.
 Szybkimi ruchami usypał  kopczyk,  który uklepał i wymodelował na stromą skałę. Precyzyjne ciosy uczynione ostrzem plastikowej łopatki,  tworzyły mury obronne, wieże i kopuły.
Po kwadransie  zlecona czynność,  do której  początkowo podchodził z niechęcią,  zaczęła  sprawiać mu przyjemność . Z każda basztą coraz większą. Michał uradowany stał obok i donosił wiaderka. Raz z wodą do polania  piachu,  innym razem z muszelkami i patyczkami  do udekorowania ścian.
- Mamo zobacz jaki fajny zamek – usłyszał głos z tyłu.-  Ja też chciałbym taki zamek.
Łasy na pochwały,  bo któryż z facetów ich nie lubi,  odwrócił się aby spojrzeć na autora pochwał. Obok niego stał mały chłopiec,  na oko sześcioletni,  trzymający za rękę  swoją matkę . Mama w wieku około trzydziestu , maksimum trzydziestu czterech lat. Nienaganna figura świadczyła o  zdrowym trybie życia  posiadaczki wyżej wymienionego ciała. Prześlizgnął się po twarzy i włosach,  zatrzymując się na kształtnych piersiach umieszczonych w kolorowym skromnym kostiumie kąpielowym.  Był to taki kompromis pomiędzy tym co nazywa się normą,  a tym co mierzy się odwagą posiadaczki. Biodra i nogi  wszystko w pięknej bursztynowej opaleniźnie.
- Podoba ci się zamek ? – spytał. -  A może chcesz dobudować fosę?.
 Michał przesuń się trochę w bok    zwrócił się do juniora,  aby wiedziała,  że jest zwyczajnym ojcem.  Poprzez zaś  posiadanie dziecka w pobliżu,  bezpiecznym do rozmowy.  Taka mała asekuracja.
- No pewnie -  powiedział mały -  Mamo mogę?
- Dobrze Dareczku,  tylko nie zniszcz niczego Panom.
- Iwona – powiedziała podając mu rękę.
- Ryszard – podał jej swoją .
- Jak ten z Klanu – zażartowała
- I te zdolności budowlane,  prawda. A wiesz że dość często doklejają do mnie tego  klanowego Ryśka.
Zapewniam jednak, że niewiele mam z nim wspólnego -  reklamował się podświadomie.
- Chłopaki po wodę – wydał polecenie - a potem pogłębiajcie fosę .
Usiadł  otrzepując kolana z mokrego piachu,  który uwierał go w trakcie pracy a i teraz przeszkadzał.
Może to zresztą był gest kokieterii, coś jak poprawianie w normalnych warunkach krawata, lub zapinanie marynarki.
- Mogę - spytała Iwona
- Proszę siadaj -  powiedział  przyzwalająco.
 - Na wczasach?  - Spytał . Co za durne pytanie pomyślał natychmiast,  gdy je wyartykułował.
- Tak,  w połowie. Czas szybko leci. Jeszce tydzień i do domu.
- Daleko  mieszkacie?
- W ośrodku PZGR czy coś takiego. Przez przypadek załatwiłam te wczasy. Znajoma rezygnowała,  a  żeby się miejsca nie zmarnowały to odkupiłam. Akurat były dwa.
Jesteście więc we dwójkę ? Spytał znowu. I jak porze dniu zganił siebie za to pytanie.Przecież dałą mu to wyraźnie do zrozumienia.
- Tak,   przyjechaliśmy z Łodzi. A wy skąd jesteście?
- Z południa. Przyjechaliśmy z  Krakowa.
- Fajnie.
- Fajnie bo z Krakowa to tylko sto kilometrów  do gór,  no ale siedemset  nad morze. A od was z Łodzi to pięćset w tą,  lub a tamtą. Wszędzie wyprawa.
- Zgadza się. Przywilej mieszkania w centrum Polski.
Dzieci donosiły wodę pogłębiały fosę i nad wyraz nie kłóciły się. Znalazły wspólny język,  tak jak ich rodzice.
Rozmowa banalna na pozór,  stanowiła swego rodzaju wypełnianie  ankiety osobowej.  Pytania, pół pytania i żarty. Czuł się dobrze, coraz lepiej i nie narzekał już na konieczność lepienia zamków z piasku.   Kiedy prowadził tą niezobowiązującą rozmowę,  łagodnie i całkowicie opuszczała  go ta poranna,  znienawidzona chandra.
Niestety miłe rzeczy mają to do siebie, że się szybko kończą.
- Rysiek- usłyszał dobrze znajome zawołanie za plecami. Przez chwilę próbował udawać że nie słyszy, ale Iwona zwróciła  mu uwagę
- Rysiek – to pewnie Ciebie wołają.
Powoli odwrócił się udając że szuka wzrokiem.

Zauważył ją stojącą za tym parawanem w niebieskie tulipany. Jedną dłoń przyłożyła nad oczy tworząc swoisty daszek, druga zaś opierała się na biodrze. Wiedział już, ona nie da za wygraną dopóki nie stawi się na wezwanie.
- A tak to żona . Będę leciał , było mi miło.  Jutro także  będę budował w tym miejscu zamek  -  dodał, a wyglądało to trochę jak propozycja spotkania.
- No nie wiem co będę robiła jutro  -  odpowiedziała z  udawaną nutką ostrożnego niezainteresowania. W każdym razie dziękuję że pozwoliłeś na zabawę Darkowi.
 - Cześć.
- No to cześć.
Skierował się w to miejsce,  gdzie zza parawanu wystawał głowa żony,  a jej czujny wzrok doprowadził go aż  na miejsce.
- Kto to był? - Spytała
- Matka takiego Darka. Budował zamek z  Juniorem
 - Z łodzi chyba - dodałem
 - To już zdążyłeś się dowiedzieć. Szybko
 - Ty znowu swoje .
- Gdzie moja gazeta?
- Chyba na niej leżę - powiedział starszy i rzeczywiście wyciągnął spod siebie przemoczoną na głębokość trzech stron „Politykę”.
Nie awanturował się jednak. Czuł się dobrze. Zrozumiał  że Ferrari chociaż ułatwia,  nie jest niezbędne,  aby poznać fajną laskę.  Kto by pomyślał że substytutem może być kupka piasku.
Trwał dosyć długo w tych rozmyślaniach nad gazetą.
- Uczysz się artykułu na pamięć – spytała.
Szesnasta. Wyczerpano planu dnia.  Wyrwał kije  parawanu,  zrolował go dokładnie i razem z kocem powlókł do samochodu.
Dobry humor towarzyszył mu od trzech godzin. Samozadowolenie  i świadomość,  że nie jest taki beznadziejny  dodawała mu energii w przebijaniu się przez wydmy . Nawet pasek na którym prowadzała do żona i na który  tak narzekał  nie uwierał  tak bardzo.  Kiedy podeszli w okolice swojego auta,  on już zauważył   Wiedział już że  wybór  miejsca parkowania, to nie był najlepszy pomysł.  Na przednim kole, jednym z dwóch,  które  ugrzęzły w mieszaninie piachu i sosnowego igliwia prężyła się duża żółta blokada. Dla sprawiedliwości dodać trzeba że podobne blokady  zdobiły także dwa boczne auta. Niszczenie zieleni, brzmi groźnie.
- No to przekroczę limit dzisiejszych wydatków, pewnie o ponad sto procent – powiedział nad wyraz spokojnie.
W głębi alejki, w cieniu zaparkowało białe Kangoo Staży Miejskiej. Oparci o maskę, umundurowani   funkcjonariusze, z uśmiechem staropolskiej gościnności oczekiwali przybycia  kolejnego kierowcy, po cenny blankiet  uwalniający  ukochane auto . Nic to. Myślami budował już jutrzejszy zamek z piasku.
Zamki na piasku
Gdy pełno w szkle
Poranna witaj zmiano
To życie twe relacji
To życie twe
To życie twe

***
 
Próbował zamknąć oczy, ale sen nie przychodził. Obok wypoczywała  jego ślubna małżonka w pozycji półsiedzącej, trzymając oburącz grubą książkę. Cała zagłębiona w lekturze nie zwracała uwagi na sygnały zewnętrznego świata. Duża poducha podłożona między jej plecy a oparcie łóżka powodowała,  że z tej  konstrukcji  mogła spoglądać na niego z góry. Nie robiła tego jednak. Czterdziestowatowa  żarówka oświetlała strony książki, które w jej blasku wyglądały na  bardziej pożółkłe niż w rzeczywistości. Blask lampki miał jeszcze jedną tym razem ujemną cechę - raził w oczy próbującego zasnąć. Walczył chwilę  z tym blaskiem zamykając powieki,   ale zwykłe przymknięcie na nic się zdało i trzeba było je solidnie zacisnąć, wtedy  blask był mnie dokuczliwy.  Z kolei koncentrowanie się na zaciskaniu powiek, odwracało umysł od rozluźnienia i oczekiwania na sen. Mógł co prawda odwrócić się na drugi bok, ale podświadomie unikał tych zachowań,  które żona mogłaby określić zdaniem: przyszedł do łóżka, odwrócił się dupą i zasnął.  Zasypiali z jego woli w pozycji  na tak zwane łyżeczki,  a dopiero w nocy kiedy czuł ścierpnięte ramię, odwracał się na drugi bok. Teraz  kiedy Ona leżała na plecach, zagłębiona w lekturze,  układ łyżeczek  powodował bałagan. Wyglądał jak jedna zagubiona łyżeczka,  która znalazła się w szufladzie pomiędzy sztućcami z innego kompletu.  Odruchowo wyciągnął dłoń pod kołdrą  i opuszkami palców dotknął  jej kolana. Delikatnie przesuwał wyżej i wyżej,  smakując w ten sposób  każdy centymetr jej delikatnego ciała. O konsumpcji  myślał jednak ,  a nie o zwykłym smakowaniu.  
- Daj spokój to łaskocze – pisnęła nie przerywając czytania.
- Nie podnieca?  Miało działać nieco inaczej – powiedział do niej nie otwierając oczu. Poruszyła nogą w lewo i prawo,  tak jak odgania się  muchę,  która natarczywie siada  na ciele. I jak mucha odlatuje, tak jego dłoń spadła na szorstkie prześcieradło. Próbował  jeszcze jednego podejścia  ale usłyszał
- Czytam teraz .
- A dużo Ci zostało do końca myśli, strony,  rozdziału?
- Przerzuciła parę kartek  -   trzydzieści cztery, do końca rozdziału.
- Muszę skończyć,  bo dobrze się zapowiada  - reklamowała dzieło,  nie odrywając wzroku od tekstu.
- A o czym to jest ? - spytał bardziej  dla wykazania się zainteresowaniem, niż z ciekawości.
 - O miłości we Francji w czasie pierwszej wojny światowej.
- Szkoda, masz ją na wyciągnięcie ręki, a nie zauważasz - pomyślał .  Nie jestem konkurencją. U mnie albo wojna,  albo miłość.
 Nie potrzebował wiele,  nie oczekiwał zbyt dużo,  niczym w  starej piosence : 
…Daj mi to miejsce na twarzy, gdzie szminki Ci nie starczyło
 Mnie to zupełnie wystarczy, ja z tego zrobię Miłość…

Z czegoś jednak tą miłość trzeba lepić. Powoli  przestawało zależeć mu  na pozorach. Odwrócił się na drugi bok, dzięki czemu nie musiał dopingować  powiek do ich  szczelnego zamknięcia. Lampka nocna rzucała na ścianę cień małżonki. Potężniejszy niż normalnie,  w pozie zgarbionej i zajętej czymś co pobieżnie wyglądało na zapuszczanie żurawia, w jego dużym  cieniu osobistego portfela. Tak to sobie przynajmniej  wyobraził.  Zdawał sobie jednak sprawę,  że w chwili gaszenia emocji własnych,  umysł podpowiadał  mu te mniej korzystne  odczyty. W ciszy która roznosiła się dokoła słyszał tylko miarowy oddech żony i szum przekładanej kartki,  a potem kolejnej i kolejnej.  Za chwilę nie słyszał już nic ponieważ odpłynął w objęcia Morfeusza.
Cisza ustąpiła miarowemu poszumowi morza.  Fala za falą uderzały o brzeg rozmywając  ślady  stóp, konstrukcje wodociągów, fosy i zwykłe dziury w piasku. Przez chwilę obserwował zasięg fal, aby pół metra dalej  rozpocząć kopanie pierwszej fosy i linii murów obronnych. Potężna   kupa piachu powoli zamieniała się w zaplanowany zamek.  Robota paliła mu się w rękach,  baszta za basztą, powstawała konstrukcja wzbudzająca zachwyt. I wtedy zobaczył ją  -  Iwonę. Szła,  powoli  zbliżając się do niego . I chociaż tak szła krok za krokiem, to nie przybliżała się do niego. Odłożył łopatkę, strzepnął  piasek z kolan i zamachał do  niej radośnie.  Ona także  zauważyła go i odwzajemniła gest ręką. Uśmiechnął się radośnie.  W niezauważalnym prawie tempie zbliżała się jednak do niego. Widział już coraz wyraźniej całą postać:  długie blond włosy w kolorze pszenicy, to pewnie skutek działania słońca. Dalej twarz  z delikatnym  makijażem  i ciało. Boskie ciało harmonijnie zbudowanie.  Ona  ubrana w pastelowy kostium kąpielowy,  skrojony tak że nadawał nogom  jeszcze kilkanaście centymetrów, szła  samotnie.  A on nie dziwił się tej samotności, była mu ona jak najbardziej na rękę. Czekając na nią, raz jeszcze omiótł jej postać  wzrokiem, zatrzymując się tym razem na  piersiach,  które poddając się energicznemu krokowi Iwony falowały  rytmicznie.  Kochał ten widok. Piersi przemawiały do niego najbardziej . Nie znaczyło to,  że kobiety traktował instrumentalnie. On przyjął założenie,  że dobry Pan Bóg tak skonstruował ten świat,  aby facet zachwycał się kobietą. Dopuszczał do siebie również odwrotną kombinację zachwytu.  A wszak nie powinno być w tym podziwie nic niestosownego, ponieważ jak to się mówi człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo  Boga.  Podziwiał więc te boskie elementy  budowy i trwał w tym podziwie do czasu,  kiedy nie podeszła do niego bardzo blisko.
- Myślałem że nie przyjdziesz.
- Ale jestem.
- Byłaś nie przekonana.
- Przekonałaś mnie jednak.
 -Zacząłeś budować – zmieniła temat.
-W zasadzie kończę, ten pałac na dwie osoby.
-A co jest tutaj? – Spytała.
-Dziedziniec i krużganki.
-A tam ? i tam ? –  Niczym małą dziewczynka pokazywała palcem poszczególne elementy konstrukcji.
-Baszta, mury, zbrojownia – recytował po kolei, poddając się tej  dziecięcej manierze pokazywania palcem.
W trakcie tego wspólnego pokazywania,  jego palec dotknął grzbietu jej dłoni . Zaskoczony chciał cofnąć rękę, ale nie zrobił tego. Ona również trwała w tym dotyku, nie cofając dłoni. Zamarł na   chwilę,  zaraz jednak  opuszkiem palca przesunął w kierunku ramienia. Przyjęła to bez sprzeciwu,  trzymając rękę zawieszoną w powietrzu. Zaskoczony swoją bezczelnością,  przesuwał opuszkiem    coraz wyżej i wyżej, ciesząc się każdym zdobytym centymetrem. Milczeli oboje, bezgłośnie akceptując to co się wydarzyło tak nagle i to co było tak niezwykłe w swojej  normalności.  Zauważył,  że jej ręka pokryła się gęsią skórką.  Pasowała mu ta reakcja,  jakże inna od tych, do których był przyzwyczajony. Powietrze wokół wypełniło się delikatnym drżeniem. Przesuwając dłonią w górę  musiał zbliżyć się do niej i ona zrobiła krok w jego kierunku.  Stał blisko, tak blisko,  że czuł  jej perfumy, a za chwilę zapach jej włosów i skóry.
Nie potrafił zdobyć się na nic więcej,  zawstydzony  systematycznymi odmowami śłubnej.  Ale Ona nie pozwoliła na tą bierność.  Przytuliła się do niego. Objął ją ramieniem i pocałował . Znowu był zadowolony z rozwoju sytuacji, a zadowolenie to przyjęło całkiem materialny wymiar.
Wstydził się trochę  swojej reakcji,  ale dał się ponieść rozwojowi sytuacji i nie wiadomo czy to oni chwytając się za ręce kręcili się wokół siebie, czy to świat zawirował wokół nich zmieniając scenerię.
 Znajdowali się  teraz w  hotelowym pokoju, sami ze sobą i swoimi myślami. W pełnych ekspresji ruchach ściągnęli z siebie ubranie,  poznając w zapamiętaniu geografię własnego ciała. Jak dzieci które poznają  życie, wzrokiem , węchem,  dotykiem i smakiem,  tak oni delektowali się poznawaniem siebie.  Krok za krokiem , element za elementem,   składali te puzzle, w jeden obraz  pełen ciepłych emocji.
A kiedy ostatni element wypełnił tą składankę,  padli obok siebie zmęczeni  chociaż  szczęśliwi.  Ona położyła głowę na jego ramieniu i patrzyła nie niego. Oczy jej lśniły,  a on próbował  na zapas   chłonąć ten blask,  nauczyć się go na pamięć.
- Takie jest życie. Takie może być życie. Takie powinno być życie! - pomyślał zasypiając.
Krótki sen jaki towarzyszył  jego zmęczeniu był naturalny. Świadomość pojawiła się pierwsza, wraz  z wyrzutami sumienia.
Coś ty najlepszego zrobił?. Masz przecież żonę i dzieci. Lata całe  umiałeś żyć wg  jakichś reguł.  Wystarczyła chwila, okazja.  Na usprawiedliwienie , odrobina ciepła, a  przede wszystkim to, że potraktowano cię jako mężczyznę,  nie portfel na dwóch nogach.  I czy warto było ?.  Co jej powie  wstając z łóżka, wracając do swoich spraw, żony, dzieci. Jakie kłamstwo wymyśli,  że znów chce tych swoich wczasów, dmuchanych kół  i sandacza ze smażalni?.   Odwlekał tą  chwilę, chwilę  otwarcia oczu. Jeszcze  kwadrans tej niezmąconej radości, zmaterializowanego szczęścia.  Ale przed odpowiedzialnością nie ucieknie. Trudno przyjmie to  po męsku, na klatę.  Podniósł ostrożnie jedną powiekę, a następnie drugą z niedowierzaniem. Leżał w swoim domku kempingowym, obok ślubnej małżonki nazywanej przez niego starą. Miarowe falowanie kołdry świadczyło o tym, że śpi spokojnie.   Książka o miłości  we Francji w czasie pierwszej wojny światowej, spokojnie leżała  na nocnej szafce. Zgaszona żarówka nie raziła,  tak że pomimo mroku ,spokojnie  mógł rozejrzeć się po pokoju.  Podświetlany zegarek wskazywał godzinę trzecią trzydzieści.  Więc to był tylko sen. Ogarnęły go ambiwalentne uczucia.  Żalu z jednej strony za tym spełnieniem, które przed chwilą  dane było się ziścić,  a tą radością, że to był tylko sen.  Z  rana  bez lęku zajrzy w oczy żonie, całując ją standardowo  w policzek na dobry dzień.  Całuje  ją również na dobranoc codziennie.  Daje  to razem z porankami  siedemset trzydzieści  razy w ciągu całego roku, co jest  już całkiem niezłym wynikiem.  Uzasadnia to  kupno bransoletki na kolejną rocznicę ślubu ,  ale nie motywuje  do kupna  bukiecika stokrotek,  w trakcie  codziennego powrotu z pracy do domu.  Za oknem wstawał kolejny dzień. Spojrzał  kolejny raz na zegarek, jeszcze kupa czasu.
Wszak są wakacje. Przytulił się do żony na wzór wspomnianych łyżeczek.  Sen mara bóg wiara, ale żal  pozostał żalem 
 On  gotów był jednak  spróbować jeszcze  raz,  kolejny raz . Za  kamień węgielny przyjmie  najmniejszy gest przyzwolenia.   

***
- Przez ile dróg musi przejść każdy z nas,  by móc człowiekiem się stać -  w kółko nucił od dłuższej chwili Dylana.
 - Cholera te drogi nie są najgorsze. Najgorsze są skrzyżowania. Wystarczy że pierdykniesz się na jednym i życie zmienia się w labirynt Fauna.  I żeby chociaż na takim skrzyżowaniu była zielona strzałka, gdzie tam. Każda z dróg podobna do drugiej i może  tylko jakiś palec boży cię popchnie  gdzie trzeba, a dla pechowców jest wiadomość od najwyższego:
-  Sorry stary  zagapiłem się na tego Prezesa z Petrochemii i nie zauważyłem jak skręcasz.
Rzeczywiście skręcił w trakcie swoich rozważań, zaparkował przed sklepem i dużą ekologiczną torbą udał się na zakupy. Wakacje wakacjami a kawka, śmietanka  i ciasteczka potrzebne. No może  kilka piw  do tej małej lodóweczki w przedsionku. Przeszedł niby  mimochodem obok stoiska z alkoholami. Zatrzymał się przy winach. Mołdawskie były, stwierdził też obecność gruzińskich.
- Jest dobrze.
Pokonując opór sprzedawczyni,  która koniecznie  chciała go obsłużyć, a wiedza jej kończyła się na podziale: białe - czerwone, słodkie – półsłodkie - wytrawne, dostał się w okolice butelek, aby samodzielnie  dokonać wyboru. Pasjami lubił czytać etykiety. Powoli  oglądał  pierwszą ozdobną, a następnie szczegółowe dane dotyczące regionu, opisu koloru i aromatu po propozycje dodatków. Trwał tam dobre dziesięć minut,  zyskując opinię dziwaka wśród personelu spożywczego. Kupił jednak to co planował.
Dołożył resztę produktów, zapłacił kartą i wyszedł ze sklepu. Do tego wina świetnie będzie pasował ten pleśniowy ser i oliwki,  które jego żona pasjami uwielbiała zajadać soute.
Z wyjścia na plażę dzisiaj będą nici. Słońce  zasnuło się chmurami, a całość sprawiała wrażenie, jakby za chwilę miało lunąć. Ponieważ  to bez deszczu trwało  już ponad dwie godziny,  była jakaś szansa,  że  się utrzyma.
Wrócił do ośrodka, włożył wiktuały, schował wino za swoimi ubraniami i obwieścił rodzinie:
 - Dzień zwiedzania.  Jedziemy do Gdańska .
Nie zauważył szczególnej radości wśród najmłodszych członków rodziny.  Jedynie żona bez słowa zaczęła pakować niezbędne rzeczy. W ciągu godziny wybrali się w drogę,  a za następną minęli rogatki miasta.
Poszukiwanie parkingu,  a później tak jak kiedyś z  ojcem  zaplanował następującą marszrutę : Westerplatte, Długi Targ, Neptun i Gdański Żuraw.  Sołdek,  którego z dumą pokazywał mu ojciec,  stał się  drugorzędny. Na wszelki wypadek przypomniał sobie wszystko co wiedział na temat rudowęglowców.
Podróż w czasy młodości. Te same miejsca inni ludzie. Teraz to on zaganiał własną gromadkę pomiędzy bunkrami. Gry komputerowe spowodowały jednak,  że młodzież potrafi sobie wyobrazić  wszystko, a przez to jakby mniej miejsca na zaciekawienie statycznymi widokami.  A i on czuł się nieco dwuznacznie,   wobec zmiany podejścia do spiżu bohaterów obrony placówki.
Starówka poszła lepiej, bo to i sklep na sklepie, a co trochę lody, cola i frytki. Wydatki były nawet powyżej założonego limitu, ale generalnie można  było uznać wycieczkę za udaną.
 Najważniejsze zaś było to,  że podczas tej rodzinnej eskapady,  ani raz nie powrócił w myślach temat zamków na piasku, z powodu których po ostatniej nocy miał małego moralniaka. Sam zadziwiony był tymi wyrzutami,  ponieważ z ręką na sercu,  ostry seks towarzyszył jego snom od czasu do czasu.  Różnica polegała na tym,  że poprzednio robił to z bohaterkami filmu,  celebrytkami,  czyli z nikim materialnym. Nie można być zazdrosny o to,  że marzy się  seks z Angeliną. Pożądanie widzów jest zwyczajowo wpisane w ten zawód.  Pokażcie mi  faceta, który sobie tego nie wyobrażał. Teraz obiektem  jego nocnej akcji  była konkretna kobieta,  z krwi i kości,  z którą rozmawiał poprzedniego dnia  - Iwona z Łodzi. Tak,  Iwona zmieniała ciężar gatunkowy tego wszystkiego. Poza tym zapraszał  ją na budowanie tego zamku  dzisiaj. A teraz  spaceruje z rodziną po Gdańsku.  A niech tam, zaproszenie nie było zobowiązujące, ani nie zostało potwierdzone.  
Wrócili do ośrodka  pod wieczór, było sporo po ósmej.  Młodzi zmęczeni,  wypakowali tylko łupy,  które wymusili na ojcu i poszli myć zęby.
- I ja pójdę pod prysznic, a później posiedzimy przed domkiem -  zaproponował.
Zgodziła się  prawie natychmiast.
 Być może sprawił to Gdańsk. Dla niej to była również podróż do korzeni , bo przecież to jedno z miast, których  szkolne odwiedzenie było obowiązkowe.
Młodzi  zasnęli prawie natychmiast. On  po powrocie z umywalni, ubrał czyste ubranie i rozłożył się w  drewnianym fotelu przed domkiem.
Wróciła po dłuższej chwili. Mokre włosy zawinęła w turban uformowany z ręcznika,  a szybko  narzucony szlafrok,   trochę prowokująco ukazał głęboki dekolt, wbrew woli właścicielki.
Lubił ten widok i często zapuszczał żurawia pomiędzy jej piersi,  kiedy siedziała pijąc herbatę, kiedy pochylona pisała coś na komputerze, nawet kiedy leżała koło niego w łóżku,  śpiąc. Podpierał się wtedy na jednej ręce i patrzył na nią zadając sobie pytanie : jak można nie robić z tego użytku?.     Pomimo upływu lat wspólnie spędzonych,  podobała mu się w dalszym ciągu. Zaakceptował zmiany wynikające z upływającego czasu,  które przecież dotknęły ich oboje. Czuł się z tym dobrze i  ją namawiał do takiej akceptacji.  Ona jednak zawsze narzekała,  jeżeli nie na celulit,  to przynajmniej na rozstępy,  czy zmarszczki na szyi.
Być może jej samoograniczenie do roli matki i gospodyni powodowało,  że tak łakomie spoglądał na nią jako kobietę.  No w końcu nie powiecie mi,  że ukradkowe oglądanie cycków żony jest takie całkiem normalne.
- Dosiądziesz się – spytał i zaraz dodał – Książkę schowałem.
Spojrzała na niego lekko zdziwiona. Siedział w jasnych spodniach i czarnej lnianej koszuli. Wyglądał jak gdyby wybierał się na  jakąś plenerową imprezę. Zdziwiło  ją to trochę,  ale podjęła rękawicę . Ciekawość jest w końcu silnym bodźcem. Wrzuciła na siebie długą chusteczkową sukienkę,  jak on nazywał ten gatunek cieniutkiego materiału. Suknia co prawda była długa, ale miała kokieteryjne rozcięcie z boku. Kolor - barwy lata,  tak On to nazywał. Kobiety maja setki określeń na barwy i odcienie,  a faceci są w tej kwestii upośledzeni. Korzystała jednak z jego nazewnictwa, nie czując z tego powodu dyskomfortu. Swoją drogą, przez te lata dość mocno wszedł w jej życie z tymi  określeniami, a nawet sposobem myślenia. Przyjęła to podświadomie, chociaż czasami usiłowała z tym walczyć.  Zapięła  bursztynowy naszyjnik,  który dzisiaj kupił jej  na Długim Targu. Nawet specjalnie nie narzekał na cenę. Drogo ale kamienie  pierwszej piękności.
- Wychodzi na to,  że jeszcze coś czeka mnie oprócz bursztynów  - kombinowała.
Palcami przeciągnęła wzdłuż mokrych włosów przerzucając je do tyłu. Jeszcze tylko plecione sznurkowe sandały i można wyjść na spotkanie losu.
- O jesteś – powiedział – Siadaj zaraz wracam.
Po kilku minutach pojawił się z tacą na której dominowała butelka gruzińskiego wina,  dwa kieliszki,  deska z pleśniaczkiem otoczonym wianuszkiem oliwek.
- To niespodzianka  - powiedziała - gdzieś Ty chował tą butelkę.
- To tajemnica.
Położył przed nią deskę i napełnił kieliszki.
 Podniosła szkło w kierunku  bardzo zachodzącego już słońca,  ale  i tak w ostatnich promieniach dnia widziała piękną rubinową barwę wina. Następnie aromat,  działający na wyobraźnię, bez  przebijającego zapachu  korka,  co było ewenementem w masowych produkcjach. Smak  był rzeczywiście doskonały
Rysiek znał się na winach. Potrafił wybrać zawsze odpowiedni gatunek. Samouk,  kierował się instynktem, unikając tak zwanych hitów, oraz marketowych okazji.
Strzelili się kieliszkami. Zawsze się strzelali. Pierwszy łyk przyjemnie potwierdził trafność wyboru.
Następny i kolejne podtrzymywał  błogie uczucie.  Butelka skończyła się szybko. Rysiek zakręcił się i przyniósł następną.
 - Udajemy się do Mołdawii.
 I tutaj bez niespodzianek. Siedzieli i sączyli wino,  niespiesznie, delektując się smakiem i zagryzając serem. Nie mówili prawie nic,  bo i  o czym mówić,  żegnając dzień pełen wrażeń.  Zmrok zapadał  a wino w żyłach budziło się dopiero do  życia. Lekkie falowanie dało się już wyczuć,   ale stan ten wywoływał wyłącznie zadowolenie. Żarówka świecąca nad drzwiami kempingu przyciągnęła  wszystkie komary z okolicy, a ciszę wieczoru przerywało ustawiczne buczenie tego mikroskopijnego inwentarza.
-Chodźmy  nad morze  - zaproponował
Wino nie pozwoliło jej odmówić.
-  Sprawdzę  tylko czy dzieci śpią -  powiedziała .
 - Ja się tylko  przygotuję - rzekł szybko wchodząc do sypialni.  Wyszedł po chwili z trzecią butelką wina .
Rano kupił dwie, ale powinno się powiedzieć dokupił., ponieważ  jedną przywiózł ze sobą. Dzieci szczęśliwie spały. Przestawili więc okna  w położenie uchył,  zamknęli drzwi  i skierowali się w stronę  bramy wyjściowej.  Do morza było około kilometra, a droga przeciętne oświetlona. Ponieważ chodnik najlepsze lata miał już za sobą, potknęła się, a on wykazując  się refleksem chwycił ją za rękę, ratując prze wywrotką. Nie puścił już tej ręki,  a ona nie wyrywała się.  Coś się powoli odblokowywało. Uruchomiła swoje poczucie humoru,  ogólną wesołość i potęgowaną przez wino kokieterię. Nie poznawał jej, ale kupując wino myślał o takim  właśnie rozwoju  sytuacji. Była więc ta sytuacja,  wymarzona, zaplanowana i wypracowana. Ona chichotała  raz po raz,  a on pilnował przy okazji,  aby nie wylać wina,  które dzielnie trzymał w  wolnej od uścisku dłoni. Kiedy podchodzili do wejścia na plażę  on puścił ją przodem  i jakoś tak opiekuńczo przesunął dłonią po pośladkach.  Poczuł się zaskoczony.
 - O boże nie ubrałam majtek – szepnęła cicho aby nikt tego nie usłyszał.
-  Pal licho majtki- powiedział olewająco, ale umysł nie olał otrzymanej właśnie informacji. Wszystkie szare komórki dorosłego,  męskiego mózgu pracowały na pełnych obrotach. Jak spożytkować otrzymaną właśnie informację. W zasadzie jak to było wiadomo, rodziło się pytanie - kiedy?
Były już pierwsze zewnętrznie widoczne oznaki przygotowań,  do realizacji tego planu. Ściągnęli buty i brodząc po kostki w piasku, chłodnym o tej porze  nocy,  szli w kierunku morza. Stanęli  na tym twardym mokrym kawałku plaży czekając,  aż nadciągająca fala uderzy ich w  stopy, prowokując ucieczkę   z głośnym krzykiem. A przecież na to czekali.
Podbiegali odrobinę w tą i w tamtą stronę, odwzorowując  falę,  tylko w przeciwną stronę do kierunku  jej działania.  On zauważył pusty kosz, duży wiklinowy kosz,  których coraz mniej na dzisiejszych plażach. Pociągnął ją za rękę,  biegli  w kierunku tamtego kosza .Wpadli do środka, siedli obok siebie blisko, bardzo blisko, na tyle na ile pozwalał kosz.  Pociągnął z butelki spory łyk  wina, następnie podał jej.  Złapała go za rękę podnosząc  wino do ust. Intensywność ruchu spowodowała, że pewna ilość płynu spłynęła jej po brodzie, szyi, wpływając  między piersi i dalej zgodnie z prawami grawitacji.  
- Oblałam się winem - powiedziała, a było w tym zdaniu tyle emocji,  że On  błyskawicznie rzucił się  spijać resztki alkoholu z jej twarzy,  szyi, by dojść  do piersi. A wino wytrawne, zmieszane z odrobiną   Coco Mademoiselle,   oraz ze smakiem słonego rozgrzanego ciała,  niczym dodatkiem  morskiej wody, uderzało do głowy z zawrotną prędkością.  Oszołomiona publicznością miejsce , próbowała odsunąć jego głowę , ale zaraz poddała się tej sytuacji oddając pocałunki tam gdzie  było to aktualnie możliwe możliwe przy obecnej konfiguracji ciał.   Czuł się jak szczeniak,   któremu dane pobawić się super zabawką . Co tam, czuł się jak   za wspaniałych  kawalerskich czasów.  Kiedy perspektywa randki z jego obecną żoną rozgrzewała do czerwoności ciało i umysł i jeszcze raz ciało oczywiście.
 A potem niczym w zeszłonocnym śnie:  W pełnych ekspresji ruchach ściągnęli z siebie ubranie. Ona   nie kłamała z tym brakiem bielizny. Przypominali sobie  w zapamiętaniu geografię własnego ciała. Jak dzieci które poznają  życie, wzrokiem, węchem,  dotykiem i smakiem, tak oni delektowali się przypominaniem  siebie.  Krok za krokiem , element za elementem,  składali te puzzle, w jeden obraz  pełen ciepłych emocji.
A kiedy ostatni element wypełnił tą składankę,  siedli  obok siebie zmęczeni,  chociaż  szczęśliwi.  Ona położyła głowę na jego ramieniu. 
 Patrzyli w morze, które ogarnął mrok i tylko z daleka  słychać było szum uderzających fal.  A On w mroku widział że  oczy jej lśniły,  Widział to pomimo zmroku  i nie mógł  przypomnieć sobie kiedy to widział raz ostatni.
 - Takie jest życie. Takie może być życie. Takie powinno być życie! – pomyślał
I w tej chwili,  która minęła nim zdecydowali się wrócić na łono cywilizowanych czterdziesto parolatków,   on zastanawiał się nad  tym,  czy to nie ten kamień węgielny,  o który prosił nad ranem, na którym miał budować raz jeszcze.
 Wracali niespiesznie do ośrodka,  ona czuła się piękna wewnętrznie, on jak ktoś spełniony.
- Wiesz Wanda -  powiedział - jutro z rana pojadę do miasta.
- Może mają  jeszcze to gruzińskie - złożyła zamówienie.
Pomimo nocy, która objęła w posiadanie miejscowość słyszeli jak ktoś w towarzystwie gitary nucił Dylana,  przy dogasającym żarze ogniska

7 komentarzy:

  1. Ale się pięknie zaczytałam :)))) Dziękuję za tę porcję dojrzałego romantyzmu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie nie ma co udawać że dojrzały romantyzm jest nieco inny, taki bardziej doświadczony.
      Dziękuję za odwiedziny w tym miejscu

      Usuń
    2. A mnie się właśnie podoba taki rodzaj romantyzmu, który daje nadzieję :)

      Usuń
  2. p.s. tylko nie widzę daty tego wpisu, czy możesz mi powiedzieć, kiedy go opublikowałeś?

    OdpowiedzUsuń
  3. Och jak wakacyjnie... Bardzo milo sie czytalo,. Dziekuje :)

    OdpowiedzUsuń